[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A więc to tak - ożywił się Sveg. - Teraz już wiemy.
Rozsiadł się wygodnie, ale Sander jeszcze nie skończył, więc Sveg znów musiał nachylić się
nad brakteatem.
- Och, a tu mamy runę L - zdziwił się młody naukowiec. - I to nawet dwa razy!
- Co ona znowu oznacza? - zniecierpliwił się lensman. - Nie pojmuję, dlaczego taką wagę
przywiązujesz do tych zygzaków. Może po prostu zapisano tu czyjeś imię?
Sander wyprostował się i popatrzył na niego poważnie.
- Wszystkie runy miały magiczną moc. Każda z nich coś oznaczała. Przynajmniej było tak
przez pierwsze stulecia, jeszcze przed epoką wikingów. Pózniej przestano już dbać o magię.
- A więc ten brakteat pochodzi z dawnych czasów?
- O, tak, to więcej niż pewne. Mamy tu więc runę L. Nazwano ją Laukr, miała ogromne
znaczenie przy składaniu ofiar, oznacza też, że mamy do czynienia z Volse.
- Teraz przestałem już rozumieć.
- Lauk i Lin to dwie bardzo specjalne rzeczy, [Lauk (lok) (norw.) - cebula; lin (norw.) - len
(przyp. tłum.)] używane w bardzo szczególnych okolicznościach. Tu właśnie pojawia się
Volse. A Volse to potężny środek magiczny.
- Czy możemy się dowiedzieć, co to znaczy?
Sander ukradkiem zerknął na Benedikte.
- Może raczej powinniśmy z tym zaczekać?
- A cóż to znowu za głupstwa? Co to znaczy: volse? - dopytywał się Sveg.
Młody uczony wyraznie czuł się nieswojo.
- No cóż, biorąc pod uwagę to, co Benedikte musiała znieść dziś w nocy, myślę, że
wytrzyma i teraz...
49
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się tylko przed siebie, w uśpioną parafię położoną tak blisko
jej domu. W przejrzystym jak szkło powietrzu poranka rozlegał się śpiew ptaków, taki,
jakiego nigdy nie słyszy się za dnia. Koń szedł teraz spokojnie, niemal ospale.
Sander zebrał się w sobie i zaczął mówić:
- Volse był na dworach prawdziwą świętością. Kiedy zabijano konia, fallusem zwierzęcia
zajmowały się kobiety. Preparowały go, balsamowały przy użyciu cebuli i rozmaitych ziół, a
potem owijały w najdelikatniejsze lniane płótno, aby tylko dało się go przechować.
- Aha - ucieszył się Sveg. - A więc mamy tu Lauk i Lin.
- Tak. Każdego wieczoru przez całą jesień gospodyni wyjmowała Volse, członek konia, z
najpiękniejszej skrzyni. Była to chwila bardzo uroczysta, uczestniczyli w niej wszyscy
mieszkańcy dworu. Volse przekazywano sobie z rąk do rąk, odmawiano nad nim strofy o
płodności.
- Ho! ho! - zagrzmiał lensman. - Te strofy na pewno trudno by uznać za przyzwoite?
- W tamtych czasach nikt tego tak nie traktował - spokojnie odparł Sander. - W ten sposób
chciano zapewnić sobie dobre zbiory i życiodajną siłę na dworze podczas długiej zimy. Ale
muszę przyznać, że niektóre strofy były bardzo... hmmm...
Benedikte po wyrazie twarzy lensmana poznała, że chętnie posłuchałby co lepszych
fragmentów i akurat w tej chwili pragnął, by wyniosła się do wszystkich diabłów. Szczerze
mówiąc, sama była trochę ciekawa, ale nie mogła tego okazać.
- Z tego co rozumiem, ten rytuał niewiele miał wspólnego z ofiarą - zauważył Sveg.
- Owszem, jest pośredni związek - odparł Sander. - Dlatego, że runy oznaczające Lauk i Lin
wyryte były także na nożu ofiarnym. Na tym, którego używano do odcinania Volse i do
podrzynania gardła ofiarom, by wypuścić z nich krew.
Sveg odwrócił głowę.
- Doprawdy, niezle się władowaliśmy!
W pełni się z nim zgadzali.
- A co to ma wspólnego z naszymi strasznymi siostrzyczkami? - zastanawiał się Sveg.
- Nic - odpowiedział Sander. - Nic poza tym, że brakteat Sidsel przypadkiem trafił do tego
domu.
- No cóż, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - orzekł Sveg. - Przynajmniej
uratowaliśmy jednego biedaka od losu gorszego niż śmierć.
50
- O, tak, to pewne - potwierdził Sander, a Benedikte pokiwała głową.
Postanowili nie tracić czasu na odpoczynek po nie przespanej nocy, spędzonej w domu
strachów, i skierowali się wprost do zajazdu.
Sidsel już wstała, przywitała ich nieśmiałym uśmiechem.
- Dobrze ci tu było? - zapytała Benedikte.
- Tak - odszepnęła dziewczynka.
Zwiatło poranka nie było łaskawe dla Benedikte. Dokładnie widać było jej grube rysy i szare
cienie, kładące się na twarzy. Ale w jej miłych oczach kryła się jakaś bezbronność, która
wzruszała towarzyszących jej mężczyzn. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl