[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wziąć prysznic.
Kiedy się ubieram, coś nagle przychodzi mi do głowy. Dawno temu mój ojczym ostrzegł nas przed piksami, robiąc notatki na
marginesie starej powieści Stephena Kinga. Może to nie był jedyny raz? Nawet jeśli Betty i mama nie wiedzą nic o walkiriach czy
Walhalli, nie znaczy, że mój ojczym też nic nie wiedział. Biegnę do jego dawnego pokoju i przyglądam się podniszczonym
książkom stojącym w biblioteczce. Prawie wszystkie są autorstwa Stephena Kinga. Na górnej półce stoi Carrie  pierwsza
powieść autora  a potem kolejne, chronologicznie, aż do Marzeń i koszmarów, zbioru opowiadań wydanego w 1993 roku. Potem
King napisał jeszcze dużo książek, ale ich tu nie ma - być może są w naszym domu w Charlestonie. Przeglądam wszystkie po
kolei, szukając pisma taty na marginesach, jakichś notatek, znaków, że naprawdę istniał. Nawet gdy trafiam na tylko lekko zagięty
róg, od razu chce mi się płakać. Utrata osób, które się kocha, wpływa na nasze życie. Chowa się gdzieś głęboko, a potem zmienia
w wielką, głęboką przepaść pełną bólu. Ona zaś nie znika, nawet jeśli oficjalnie żałoba się kończy. Nie chcę, by ta przepaść się
pogłębiła. Nie chcę stracić nikogo więcej.
Szybko kartkuję kolejne tomy, lecz niczego nie znajduję. Wsuwam ostatni na miejsce. W pokoju są też inne książki, które
powinnam przejrzeć, ale nie mogę spóznić się do szkoły. Wyjmuję zbiór opowiadań H.P. Lovecrafta. Na okładce jest iście
piekielny potwór, ukrywający się w głębi jakiejś przerażającej pieczary, która znajduje się pod grobowcem.
25
 Brr  mamroczę.
Na marginesie znajduję jakieś zapiski. Pierwszy brzmi: Krwi i lat nie sieją.
Drugi jest nieco dłuższy: W harfie zdradz szot, splot mili lob. Jakieś bzdury. Wkładam książkę pod pachę, by zabrać ją na dół, i
rzucam w przestrzeń:
 Super. Dzięki, tato.
Na lodówce Betty zostawiła mi liścik.
Mam ranną zmianę. Wez środek^ przeciwbólowy. Nie handluj nim w szkole. %7łartowałam! Prawie J
Upuszczam łyżkę na podłogę.
 Kurczę.
Upada z brzękiem. Podnoszę ją, a gdy wstaję, kręci mi się w głowie. Muszę przytrzymać się lodówki. Wrzucam łyżkę do zlewu.
Metal uderza o metal. Wszystkie moje organy zdają się protestować. Robi mi się zimno. Wyglądam przez okno. Nie ma tam
niczego oprócz cieni. Próbuję odpędzić od siebie strach i zjadam trochę płatków z mlekiem. Czekoladowe kulki nie mają smaku.
Dziwne. Sprawdzam, czy bransoletka na kostce jest mocno zapięta. Jest.
 Nie ma się czym przejmować  mówię na głos. Lodówka szumi w radosnej akceptacji. Tylko taką odpowiedz mogę dostać.
26
Wskazówka
Oczy piksów w kącikach są nieco skośne.
Nick przez cały tydzień wozi mnie do szkoły - to miłe, bo spędzamy razem więcej czasu i przynajmniej jestem pewna, że nie
zamorduje go jeden z wściekłych królów. Jednak żadne z nas nie jest rannym ptaszkiem, więc zwykle całą drogę marudzimy,
przeciągamy się i ziewamy.
Nick parkuje mini coopera i bierze mój plecak. Czasem fajnie jest mieć zwichnięty nadgarstek. Ale wszystko się goi. Nie mam
już szyny, tylko bandaż.
- Czy ty musisz codziennie zabierać do domu wszystkie podręczniki? - pyta, z trudem przerzucając sobie przez ramię mój
nowy plecak (poprzedni umarł śmiercią ognistą).
- Muszę. - Uśmiecham się. Pochyła się i szepcze mi do ucha:
- Masz szczęście, że jesteś taka ładna, kotku. Macham do Paula i Callie, pary, która chodzi z nami na
plastykę. Na głowach mają ufarbowane na zielono, takie same irokezy - co jest nawet urocze w pewien staroświecki sposób. Jill i
Stephanie trzymają się za ręce i w przeciwieństwie do nas chyba lubią poranki. Wszyscy są tacy zakochani. Wszędzie dokoła są
zakochani, ale oni nie muszą się martwić, że ich druga połowa zostanie zamordowana przez piksy z powodu tego, kim jest... albo
nie jest.
Podchodzę do Nicka i zdrową ręką obejmuję go w pasie. Docieramy do drzwi naszego liceum i oczywiście to on je dla mnie
otwiera. Uderza nas fala ciepłego powietrza i hałas. Nick przytrzymuje drzwi, by Paul, Callie, Jill i Stephanie też mogli wejść.
- Rany, ale jesteśmy spóznieni - mówi Jill, podnosząc kciuki. - Fajne dżinsy. Naprawdę super.
- Dzięki - odpowiadam. Widzę Issie biegnącą w stronę Devyna po prowadzącej na drugie piętro rampie. Jej cienka bluzka
faluje przy każdym ruchu.
- Issie! Devyn!  wołam.
Devyn odwraca się i macha do nas z uśmiechem. Nie siedzi na wózku, tylko opiera się na kulach! Obok niego stoi Cassidy.
Nagle Nick zaciska dłoń na mojej.
- On nie ma wózka! Zaro, on już nie siedzi na wózku!
Puszcza mnie równie nagle i przeskakuje przez barierkę. Obejmuje Devyna i kręci się z nim, trzymając w mocnym uścisku.
Ludzie uciekają im z drogi. Dev upuszcza jedną z kul, która uderza o rampę. Issie, biegnąc w ich stronę, musi podskoczyć, i od
razu wpada prosto w zbiorowy uścisk. Aż krzyczy z radości.
Wiedzieliśmy, że ten dzień w końcu nadejdzie, ale teraz... Widzieć go bez wózka? To cudowne, wzruszające uczucie. Podnoszę
kulę i ruszam za nimi.
- Nic dziwnego, że nie chciałeś dzisiaj podwózki -mówi Issie, nie przestając klepać Deva po plecach. - Nic dziwnego!
Przyjechałeś sam?
- Nie. Cassidy mnie przywiozła.
- Właśnie - wtrąca rzeczona, bawiąc się jaskraworóżo-wą spinką do włosów.
- Ona... Ona cię przywiozła? - jąka się Is.
- Tak, Is. Chciałem wam zrobić niespodziankę. - De-vyn uśmiecha się do mnie. - Co myślisz, Zaro?
Podaję mu kulę i odpowiadam:
- Myślę, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie widziałam w życiu.
I tak jest.
-Wreszcie mogę znów robić to, co chcę - oznajmia Devyn.
- Na przykład? - pytam podejrzliwie.
Ale on wciąż tylko się uśmiecha. Cassidy odchrząkuje i przelotnie go przytula.
- Kosmicznie się cieszę, Dev.
Issie cofnęła się i oparła o ścianę. Z dłonią na gardle patrzy gdzieś w dal.
- Dzięki  pada odpowiedz.
Odsuwają się od siebie i Cassidy, dziwnie zadumana, zaczyna drapać się po karku.
- Wiedziałam, że to się zdarzy - rzuca nagle. Sposób, w jaki wypowiada to zdanie, zatrzymuje mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl