[ Pobierz całość w formacie PDF ]

milionów dolarów i zniknął, lotem błyskawicy obleciała całą okolicę. Do muzeum ciągnęły
wycieczki rodziców z dziećmi i dziadków z wnukami. Każdy coś do opowieści dodawał, toteż
policja stanowa zarządziła blokadę drogi.
- Ani mysz się nie prześliznie - zmartwił się Pete.
- Zobaczymy. - Jupiter Jones zaparkował wiekowego forda w miejscu, skąd wycofywała się
właśnie furgonetka z piekarni. - Pójdziemy pieszo.
Trzysta metrów dalej zatrzymała ich żółta taśma policyjna. A za nią stojący w rozkroku Mat
Wilson.
- Hej, Mat! - ucieszył się Jupe. - Zagonili cię do pracy?
Stróż prawa obciągnął pas. Zabrzęczały kajdanki.
- I co? Mieliście zneutralizować ducha, no nie?!
Jupiter uważnie rozglądał się dookoła.
- Panu chodziło o innego ducha. Tego, który straszył kucharkę. Wiemy, że pochodził z wytwórni
MGM. Ale Malcolm Foster to całkiem inna zjawa. Chyba się pan zgodzi?
Kiedy Jupiter mówił do Mata  pan , sytuacja zawsze zmieniała się na korzyść. Wilson
westchnął. Pomimo wczesnej pory robiło się bardzo gorąco. Górą wiał wiatr od Pacyfiku, ale wśród
drzew i gęstych krzewów temperatura wskazywała ponad sto stopni Fahrenheita. Sierżant pocił się
obficie. Nie pomagało wachlowanie się kapeluszem.
- Wpuści nas pan za tę taśmę? - głos Crenshawa brzmiał przymilnie. Musiało go to sporo
kosztować. Nade wszystko nie znosił, jak mawiał,  bezsensownego wdzięczenia się celem
osiągnięcia osobistych korzyści .
- Federalni zabronili. Jest ich więcej niż mrówek w kopcach na wzgórzach. Szczególnie jeden
daje popalić... - Mat splunął na ziemię.
- Kto?
- Nazywa się Ned Beatty. Pracuje w oddziale FBI w Los Angeles. Podobno pies na złodziei
dzieł sztuki, biżuterii i tym podobnych. Ostatnio rozbił szajkę  Kulawego Kida .
- Kogo? - Bob otarł czoło. Też się pocił. - To brzmi jak z kowbojskiego filmu! Z czarno-białych
początków Hollywoodu!
Mat smutnie zwiesił głowę. Czuł się tu zupełnie nie na miejscu. Jego królestwem był posterunek
w Rocky Beach. I codzienna walka z przekraczającym dozwoloną prędkość właścicielem knajpy
 Pod Zielonym Psem .
-  Kulawy Kid był królem złodziei. Obrabowywał bogatych turystów mieszkających w drogich
hotelach klasy  Bonaventura z World Trade Center. Wspinał się niczym kot po szklanych wieżach.
- Kulawy facet?
Mat splunął znowu. Jego rozbiegane oczy wyraznie czegoś szukały. Pewnie puszki zimnego
piwa.
- To ksywa. Tak go nazywali w branży.
- I ten Ned Beatty wsadził kulawego do paki?
- Na piętnaście lat. Całą ferajnę. Teraz tu węszy.
Jupiter Jones przygryzł wargi. Nie lubił, gdy przy nim wychwalano jakiegoś detektywa. Choćby
to był federalny glina.
- Wpuścisz nas?
Mat był dostatecznie wściekły na los, który mu przypadł w udziale, by to zrobić. Choćby na
złość innym, mniej wystawionym na działanie kalifornijskich promieni słonecznych. Mat czuł się
głęboko upokorzony rolą  stójkowego . On, władza w Rocky Beach, tu sterczał niczym słup soli. Na
najdalszym krańcu posterunku. A na dodatek nikt go o niczym nie informował.
-Włazcie. Ale umiejętnie!
- To znaczy? - zdziwił się Pete.
- Postarajcie się być niewidzialni. Nie wiem, jak się to robi, ale nie widzę innego sposobu. I
pamiętajcie: nigdy się nie spotkaliśmy.
- Jasne. Nigdy. - Jupiter Jones przełazi pod żółtą taśmą z czarnym napisem Police. - W ogóle
pana nie znamy!
Mat zmrużył oczy.
- Chyba że coś zbroicie w Rocky Beach. Tam was zapuszkuję bez wyjaśnienia! Adios!
Ukrywali się, biegnąc wzdłuż wysokiego, ładnie przystrzyżonego żywopłotu. Niedaleko willi
musieli przywarować.
- Widzisz tego tam? - Bob wskazywał palcem szczupłego bruneta w czarnej bluzie z napisem
F.B.I. na plecach. - To musi być sławny pogromca  Kulawego Kida .
- Dlaczego on? - zdziwił się Pete.
- Bo się nie rusza. Nie biega. Stoi i myśli.
Jupiter prychnął niczym wściekły kojot.
- Ja najlepiej myślę wtedy, gdy coś jem! - burknął.
- Masz rację - odezwał się niski, chrapliwie brzmiący głos. - Ja także. Chcesz ciasteczko
orzechowe?
Cała trójka zamarła. Podnieśli w górę oczy i dopiero teraz dostrzegli twarz z kartofelkowatym
nosem i parą bystrych, okrągłych niczym guziczki oczu. Twarz należała do niskiego jegomościa z
brzuszkiem rozpierającym cienką szarą koszulkę. Stał w sąsiednim krzaku, połykając jedno ciastko
po drugim. Na dodatek robił to z szybkością prawie ponaddzwiękową.
- O, do licha! - zmartwił się Jupe. - Ale nas pan przestraszył! Weszliśmy, bo jesteśmy Trzema
Detektywami. Oto wizytówka... Bob, gdzie masz nasze...
Bob błyskawicznie wręczył nieznajomemu kartonik.
- O! - ucieszył się tłuścioch, połykając kęs. - Dobra reklama!
- A pan? Kim pan...jest? - Pete miał dość zabawy w chowanego. Od kucania w krzakach bolały
go plecy.
- Też detektyw. Ned Beatty. Do usług.
Chłopcy aż przysiedli z wrażenia. Jupiter Jones poczuł, jak mu pot spływa po grzbiecie.
- No... to...
- W porządku - mruknął grubas. - Nic się nie stało. Co o tym sądzicie?
Jupiter Jones wziął głęboki oddech.
- Duchy były już wcześniej. Spacyfikowaliśmy je. Wiemy, po co straszyły. I kogo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl