[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otoczenie działało na nerwy, pobudzało wyobraznię, kazało pamiętać o żmijach, skorpionach,
pająkach, tygrysach i innych okropieństwach tropiku. W pewnej chwili Tanner pociągnął nosem,
splunął, pociągnął nosem powtórnie i zawołał z odrazą:
- By Jove! Ależ my śmierdzimy!
- W istocie, nie pachniemy perfumami  Soir de Paris - odparł McNeill. - Nie pamiętam, kiedy
się ostatnio porządnie myłem.
Duval podniósł się z trudem i powlókł na ścieżkę. Palce miał kurczowo zaciśnięte na dolnej
części brzucha.
- Człowiek niknie w oczach - martwił się McNeill.
- Co z nim robić? Nie znam się na medycynie, lekarstw nie mamy. Co mu dać? Peter rozłożył
ręce.
- Nie wiem - mruknął z przygnębieniem. - Wiem natomiast, że jeżeli jutro nie znajdziemy wody
do picia, wkrótce będzie zle. Pocimy się bezustannie, wyparowywujemy strasznie dużo płynu,
musimy go uzupełniać. Woda od starego kacyka nie wystarczy na długo, a bez wody Duval skończy
się w przeciągu doby. No cóż, można w ostateczności zlizywać rosę z liści. Potem wsadzimy w usta
kamyki i będziemy ssać. To pomaga.
- Na jak długo?
- Do licha, Alan, musimy się przedostawać od jednego strumyka do drugiego!
Duval powrócił, uśmiechnął się blado do kolegów, mruknął niemrawy żart o swym żołądku,
popił wody z tykwy podsuniętej przez Shannona i ułożył się do snu. Zapanowało milczenie. Po chwili
Tanner zachrapał donośnie, zawtórował mu Alcock, cieniej i z pogwizdywaniem przez nos. Peterowi
kleiły się oczy i już drzemał, gdy nagle Alcock poderwał się z wrzaskiem na nogi.
- %7łmija! %7łmija... kraut! Ugryzła mnie! Boże Wszechmocny, ratuj!
Zerwali się z legowiska. Ogarnęła ich zarazliwa panika. Z ust Australijczyka wyrwał się
przerażony okrzyk:
- Mnie też ugryzła!
W tym momencie Peter poczuł bolesne, palące ukąszenie, po nim drugie i trzecie. W nogę, w
bark, w plecy. Nie panując dłużej nad sobą, tracąc resztki zdrowego rozsądku, rzucili się po omacku
ku ścieżce, potrącali się wzajemnie, popychali, potykali na korzeniach, uderzali o gałęzie. Gdy
Shannona ugryzło coś po raz czwarty, teraz w przedramię, automatycznie uderzył się drugą ręką i
wyczuł pod palcami niewielki, twardy kształt. Zgniótł go i nagle się uspokoił, a nawet roześmiał.
- Wszystko w porządku, chłopcy - zawołał trzęsącym się jeszcze z podniecenia głosem. - To tylko
mrówki. Zwykłe mrówki!
- By Jove! - zawołał Tanner i dosadnie zaklął przez zęby. - Jeszcze nigdy w życiu tak się nie
bałem!
Powrócili do legowiska, ale nikt nie chciał się położyć na ziemi. Peter, nie zapominający o
chorym Duvalu, zaczął w ciemnościach wymacywać tykwy z wodą, porzucone w czasie panicznej
ucieczki. Natrafił wreszcie na jedną i wydał cichy okrzyk przerażenia. Tykwa była otwarta i... pusta.
Druga tykwa była również próżna, w trzeciej znajdowało się tylko trochę płynu.
- Alan - wyrzekł półgłosem do McNeilla.
- Tak.
W paru słowach Shannon powiedział mu o nowym nieszczęściu. McNeill przez długą chwilę nie
odpowiadał, potrafił jednak zdobyć się na normalny, zrównoważony ton:
- Jeszcze jedna strata. Miałeś rację, Peter, musimy odszukać jakiś strumyk. Resztka wody będzie
wyłącznie dla Duvala. Teraz pomyślmy o spaniu.
Peter, starając się zapomnieć o nieszczęsnych tykwach, długo namyślał się nad wynalezieniem
innego miejsca, w końcu przypomniał sobie o drzewach. Zaproponował, by wdrapać się na któreś z
nich, znalezć jakieś rozgałęzienie. ulokować się możliwie wygodnie i przymocować dla
bezpieczeństwa lianami.
- Małpę chcesz ze mnie zrobić? - zżymał się Tanner, który na wiadomość o stracie wody popadł
w zgryzliwy nastrój. - Przeklęta Sumatra! Co za licho nas tutaj zaniosło?! Wolałem naszą dziurawą
łajbę.
- I rekiny? - podsunął cicho McNeill.
Australijczyk wyrzucił z siebie soczyste przekleństwo, w którym dał wyraz swego stosunku do
wojny, Japończyków, Sumatry i wszelkich insektów.
- Z drzew pospadamy jak zgniłe gruszki - wyrzekał. - A na ziemi zagryzą nas mrówki, skorpiony, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl