[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak świetlisty meteor  i na tym koniec.
93
Wyszła ode mnie dokładnie o trzeciej, a kiedy stojąc w drzwiach patrzyłem w ślad za nią,
na końcu korytarza pojawił się nagle Dmitrij Pietrowicz. Zobaczywszy go wzdrygnęła się i
ustąpiła mu z drogi i cała jej postać wyrażała wstręt. On jakoś dziwacznie się uśmiechnął,
zakaszlał i wszedł do mojego pokoju.
 Zapomniałem tu wczoraj czapki...  powiedział nie patrząc na mnie.
Znalazł ją i obiema rękami założył sobie na głowę, potem spojrzał na moją zmieszaną
twarz, na moje pantofle i powiedział nie swoim, a jakimś dziwnym, zachrypniętym głosem:
 Widocznie taki już mój los, że nic nie rozumiem. Jeżeli pan coś z tego rozumie...
gratuluję. Mam mgłę przed oczami.
I wyszedł pokaszlując. Widziałem pózniej przez okno, jak własnoręcznie zaprzęgał koło
stajni konie. Jego ręce drżały, śpieszył się i oglądał na dom; widocznie się bał. Potem wsiadł
do powozu i z dziwną miną, jakby obawiając się pościgu, pognał konie.
Trochę pózniej i ja wyjechałem. Wschodziło już słońce i wczorajsza mgła nieśmiało tuliła
się do krzaków i pagórków. Na kozle siedział Czterdziestu Męczenników, który zdążył już się
upić i plótł jakieś bzdury.
 Jestem wolnym człowiekiem!  krzyczał do koni.  Hej, złociutkie! Jestem urodzonym
szlachcicem, jeżeli chcecie wiedzieć!
Cały czas myślałem o strachu Dmitrija Pietrowicza, aż w końcu sam zacząłem się bać.
Rozmyślałem o tym, co się stało i nic nie rozumiałem. Patrzyłem na gawrony i byłem
zdziwiony i przerażony, że latają.
 Po co to zrobiłem?  pytałem siebie z zakłopotaniem i rozpaczą.  Dlaczego wszystko
stało się tak, a nie inaczej? Komu i po co było potrzebne, żeby ona zakochała się we mnie, a
on zjawił po czapkę? Co wspólnego ma z tym czapka?
Jeszcze tego samego dnia wyjechałem do Petersburga i nigdy już nie spotkałem ani
Dmitrija Pietrowicza, ani jego żony. Powiadają, że nadal żyją razem.
1892
94
WOAODIA DU%7łY I WOAODIA MAAY
 Puśćcie mnie, sama chcę powozić! Siądę obok woznicy!  mówiła głośno Zofia Lwowna.
 Woznica, czekaj, siadam obok ciebie na kozle.
Stała w saniach, a jej mąż Władimir Nikitycz i przyjaciel z dzieciństwa Władimir
Michajłycz trzymali ją za ręce, żeby nie upadła. Trójka leciała szybko.
 Mówiłem, żeby nie dawać jej koniaku  szepnął z irytacją Władimir Nikitycz do swojego
towarzysza.  Ależ ty jesteś!
Pułkownik wiedział z doświadczenia, że u takich kobiet jak jego żona po gwałtownej,
trochę pijanej wesołości przychodzi zwykle histeryczny śmiech, a pózniej płacz. Obawiał się,
że zaraz po powrocie do domu, zamiast iść spać, trzeba będzie męczyć się z okładami i
kroplami.
 Prrr!  krzyczała Zofia Lwowna.  Chcę powozić!
Czuła prawdziwą radość i tryumf. Przez ostatnie dwa miesiące, od samego ślubu, dręczyła
ją myśl, że wyszła za pułkownika Jagicza z wyrachowania i, jak to się mówi, par depit*; ale
dziś, w podmiejskiej restauracji, przekonała się wreszcie, że kocha go namiętnie. Mimo
pięćdziesięciu czterech lat, był taki zgrabny, zwinny, gibki, tak mile żartował i wtórował
Cygankom. Trzeba przyznać, że staruszkowie są teraz o wiele ciekawsi od młodych i wygląda
na to, że starość i młodość zamieniły się rolami. Pułkownik był o dwa lata starszy od jej ojca,
ale czy ma to jakieś znaczenie, jeśli, mówiąc szczerze, miał w sobie więcej siły witalnej,
energii i świeżości niż ona, która miała dopiero dwadzieścia trzy lata?
 O, mój miły!  myślała.  Cudowny!
W restauracji przekonała się również, że jej dawniejsze uczucie zniknęło bez śladu. Do
przyjaciela dzieciństwa Władimira Michajłycza, czyli po prostu Wołodii, którego jeszcze
wczoraj kochała do szaleństwa, czuła teraz absolutną obojętność. Wydawał jej się dziś
wieczorem ospały, senny, nieciekawy i szary, a jego spokój, z jakim jak zwykle unikał
płacenia rachunku w restauracji, tym razem ją oburzył i ledwo powstrzymała się, żeby mu nie
powiedzieć:  Jeżeli pana nie stać, niech pan siedzi w domu . Płacił wyłącznie pułkownik.
Chyba przez to, że przed jej oczami przemykały drzewa, słupy telegraficzne i śnieżne
zaspy, przychodziły jej do głowy najrozmaitsze myśli. Zastanawiała się: rachunek w
restauracji wynosił sto dwadzieścia rubli i Cyganom  sto. Jutro, jak będzie chciała, może
wyrzucić w błoto nawet tysiąc rubli, a jeszcze dwa miesiące temu nie miała nawet własnych
trzech rubli i o byle co musiała zwracać się do ojca. Jaka zmiana w życiu!
Jej myśli plątały się; przypomniała sobie, jak pułkownik Jagicz, jej obecny mąż, zalecał się
do jej ciotki, kiedy Zofia miała dziesięć lat, i wszyscy w domu mówili, że doprowadził ją do
zguby  ciotka rzeczywiście często siadała do obiadu z zapłakanymi oczami i ciągle gdzieś
wyjeżdżała, mówiono, że biedactwo nie może znalezć sobie miejsca. Był wtedy bardzo
przystojny i miał niezwykłe powodzenie u kobiet, znało go całe miasto i gadano o nim, że
codziennie jezdzi z wizytami do swoich adoratorek jak doktor do pacjentów. I nawet teraz,
mimo siwizny, zmarszczek i okularów, jego smukła twarz, zwłaszcza z profilu, wydaje się
być piękna.
Ojciec Zofii Lwowny był lekarzem wojskowym i służył kiedyś w jednym pułku z
Jagiczem. Ojciec Wołodii też był lekarzem wojskowym i też służył kiedyś w jednym pułku z
jej ojcem i z Jagiczem. Mimo miłosnych przygód, często bardzo zawiłych i burzliwych,
Wołodia uczył się wspaniale; bardzo dobrze ukończył uniwersytet i zajmował się teraz
literaturą obcą i, jak powiadają, pisze pracę doktorską. Mieszka u swojego ojca w koszarach i
nie ma własnych pieniędzy, chociaż skończył już trzydzieści lat. W dzieciństwie Zofia
*
na złość (fr.).
95 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl