[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zuagirowie dobywali mieczy. Natarcie Conana było tak gwałtowne i bezlitosne, że każdy z
członków jego małego oddziału uśmiercił co najmniej po trzech Yezmitów, nim pozostali
zorientowali się, że zaatakowano ich tyły. A kiedy rozejrzeli się wokoło i zobaczyli
straszliwie okrwawione ciała i niewielki oddział w nietypowych zbrojach, zaczęli się
wycofywać krzycząc przerazliwie. W ich wyobrazni siedmiu rozszalałych, atakujących
bezlitośnie wojowników zdawało się być potężną armią.  Conan! Conan!  zawyli
Zuagirowie. Na ten okrzyk osaczeni Kushafijczycy jakby odzyskali siły i wiarę w siebie.
Tylko dwóch ludzi dzieliło Conana od jego oddziału. Jeden padł od ciosu ścierającego się z
nim kozaka. Drugi otrzymał tak silny cios toporem Conana, że ostrze nie tylko rozłupało hełm
i znajdującą się pod nim czaszkę, ale wskutek uderzenia pękła również rękojeść topora.
Kiedy Conan i kozacy stanęli naprzeciw siebie, zapanowała długa, niepokojąca chwila
niepewności. Conan zdjął swój hełm, odsłaniając ogorzałe oblicze.
 Do mnie!  ryknął, przekrzykując panujący wokoło hałas.  Rozbijmy w pył
łajdaków!
 To Conan!  krzyknął najbliższy z Wolnych Towarzyszy i pozostali podchwycili jego
wołanie.
 Dziesięć tysięcy sztuk złota za głowę Cymeryjczyka!  rozległ się ostry głos Olgierda
Władysława.
Szczęk oręża przybrał na sile, podobnie jak chór okrzyków, przekleństw, grózb, wrzasków
i jęków. Bitwa zaczęła się rozbijać na setki pojedynczych starć i potyczek pomiędzy małymi
grupkami. Walczący kłębili się na całej długości ulicy, depcząc zabitych i rannych. Wdzierali
się do domów, niszcząc znajdujące się wewnątrz sprzęty, wbiegali po schodach na dachy,
gdzie Kushafijczycy i kozacy w błyskawicznym tempie likwidowali rozstawionych tam
łuczników, a potem zbiegali na dół, by ponownie włączyć się do walki.
Przy tego typu starciach nie sposób było mówić o jakimkolwiek planowym działaniu 
nie było mowy o wykonywaniu czy wydawaniu rozkazów. Była to po prostu bezlitosna,
krwawa jatka  walka na krótki dystans, której uczestnicy broczyli po kostki w kałużach
krwi. Skłębiona, zmieszana nie do poznania masa walczących przeniosła się z ulic Yanaidar
do ogrodów i alejek. Nie sposób było określić, po czyjej stronie znajduje się przewaga. Nikt
nie wiedział, jak przedstawiała się ogólna sytuacja. Każdy z walczących martwił się tylko i
wyłącznie o swoją skórę i robił co mógł, aby ją uratować. Liczyło się tylko jedno  przeżyć.
Albo zabijałeś, albo zostawałeś zabity. Nikt nie interesował się tym, co działo się poza nim.
Conan nie tracił oddechu na przekrzykiwanie panującego wokół niego gwaru i wydawanie
rozkazów. Musiał na razie zapomnieć o strategii i taktyce. W tej walce o zwycięstwie
decydowała zaciętość i siła mięśni walczących. Uwięziony w kłębowisku wyjących
szaleńców nie mógł robić nic innego, jak tylko rozłupać tyle czaszek i wypruć tyle
wnętrzności, ile tylko zdoła, pozostawiając decydowanie o swoim losie bogom.
I nagle, jak mgła rozwiana gwałtownym podmuchem wiatru, szeregi walczących zaczęły
rzednąć. Skłębione masy rozdzielały się na mniejsze, kilkunastoosobowe grupki. Tu i ówdzie
przemykały pojedyncze postacie. Conan zrozumiał, że jedna ze stron zaczęła ustępować pola.
Yezmici wycofywali się z wolna. Szaleństwo spowodowane przez narkotyki, którymi
naszpikowali ich przywódcy, powoli mijało.
W tej chwili Conan zobaczył Olgierda Władysława. Hełm i pancerz Zaporoskanina był
pogięty i zbryzgany krwią, ubranie zwisało w strzępach, a potężne mięśnie ramion napinały
się i rozluzniały gwałtownie, gdy wojownik wymierzał szybkie jak błyskawica ciosy swoją
szablą. Jego szare oczy błyszczały, a na ustach igrał delikatny uśmieszek. U jego stóp leżało
trzech zabitych Kushafijczyków. Szabla Olgierda ścierała się z pół tuzinem ostrzy na raz. Z
prawej i lewej strony otaczały go sylwetki odzianych w kolczugi Hyrkańczyków i
skośnookich Khitajczyków w skórzanych kubrakach walczących pierś w pierś z dzikimi
koczownikami z Kushaf.
Conan zobaczył też po raz pierwszy Tubala, który niczym rozsierdzony bawół przedzierał
się wściekle przez ciżbę walczących, śląc na prawo i lewo potężne razy. Dostrzegł również
Balasha. Walczył jak szatan, unurzany od stóp do głów we krwi. Conan zaczął przedzierać się
przez tłum, zmierzając w stronę Olgierda.
Olgierd roześmiał się z dzikim błyskiem w oku, kiedy zobaczył idącego ku niemu
Cymeryjczyka. Krew ściekała po kolczudze Conana i spływała drobniutkimi strumyczkami
po masywnych, opalonych ramionach. Jego nóż aż po rękojeść był skąpany w szkarłacie.
 Przybądz i umrzyj, Conanie!  krzyknął Olgierd. Conan zaatakował jak prawdziwy
kozak  gwałtownie i błyskawicznie. Olgierd wybiegł mu na spotkanie i w chwilę potem
dwaj wojownicy zwarli się w walce. Walczyli jak kozacy. Obaj atakowali równocześnie, a ich
ciosy były zbyt szybkie, aby można było śledzić je wzrokiem.
Otaczający ich zdyszani, okrwawieni wojownicy zaprzestali walki, by zobaczyć pojedynek
przywódców. Stawką w walce był los Yanaidar.
 A!  rozległ się okrzyk z setek gardeł, kiedy Conan potknął się i na chwilę stracił
kontakt z ostrzem Zaporoskanina.
Olgierd wrzasnął przeciągle i zamachnął się mieczem. Zanim zdążył uderzyć albo
przynajmniej zdać sobie sprawę, że Cymeryjczyk go oszukał, długi nóż wiedziony potężną
siłą stalowych mięśni Conana przebił jego napierśnik i dosięgnął serca. Olgierd umarł, zanim
jeszcze upadł na ziemię. Ostrze noża wysunęło się z rany, a kozak runął na ziemię.
Kiedy Conan wyprostował się, by rozejrzeć się wokoło, z oddali dobiegł go nowy krzyk,
inny niż ten, który spodziewał się usłyszeć, gdyby jego ludzie rozbili doszczętnie siły
Yezmitów. Uniósł wzrok i zobaczył nowy oddział zbrojnych, zmierzający ulicą w ich stronę.
Szli zwartym, bojowym szykiem, likwidując wszystkich, którzy stanęli im na drodze. Kiedy
podeszli bliżej, Conan rozpoznał złotą zbroję i charakterystyczny hełm z pióropuszem,
należący do królewskiej gwardii Iranistanu. Potężny Gotarza swoją wielką szablą kosił
zarówno Yezmitów, jak i kozaków.
W mgnieniu oka sytuacja przybrała zupełnie inny obrót. Niektórzy Yezmici uciekali.
Conan krzyknął:
 Do mnie, kozacy!  i jego oddział natychmiast znalazł się tuż obok. Otoczyli go
zarówno kozacy, jak Kushafijczycy, a nawet kilkunastu Yezmitów. Ci ostatni przyłączyli się
do Conana, uznawszy, że jest on jedynym człowiekiem, jaki może stawić czoła wrogowi,
który nieoczekiwanie pojawił się w mieście. Zaprzestali walki z Kushafijczykami i kozakami
i stanęli u ich boku z mieczami w dłoniach.
Conan znalazł się oko w oko z Gotarzą, który torował sobie drogę ciosami, które z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl