[ Pobierz całość w formacie PDF ]

takich sytuacjach bowiem nie zawsze odbywa się on w sposób naturalny.
- Aatwiej przeprowadzić to w szpitalu - powiedział. - Zwykle nie jest to przyjemne
doświadczenie i pewnie będzie pani potrzebowała wiele wsparcia.
Liz skinęła głową i nie odzywała się aż do powrotu do domu. Tam rozpłakała się na
dobre.
- Och, Liz, tak mi przykro. - Jo objęła ją i kołysała delikatnie, aż kobieta trochę się
uspokoiła. Potem zaprowadziła ją do kuchni i zaparzyła herbatę.
- Nie chcę iść do szpitala - wyznała Liz w pewnej chwili. - Mimo wszystko chciałabym
urodzić w domu, tak jak planowałam.
- Nie mogę podać ci tutaj środków wywołujących poród.
- Czy możemy poczekać do piątku? Dzisiaj mamy środę. Może do tego czasu sama urodzę.
- Dobrze - zgodziła się Jo. - Ale trochę wątpię, czy uda ci się to bez leków
przyspieszających poród, więc wez to pod uwagę.
- A jeśli się uda, czy będę mogła urodzić tutaj?
- Tak, jeśli naprawdę tego chcesz. Przyjadę do ciebie. Porozmawiaj ze swoim mężem i
spytaj, co on na to.
Liz skinęła głową.
- Czy będę mogła je potem zobaczyć i potrzymać?
- Oczywiście, tak samo tu, jak i w szpitalu. Spędzisz z nim tyle czasu, ile tylko
zechcesz.
- Jak ono będzie wyglądało?
- Prawdopodobnie całkiem normalnie, chociaż może być dość chude. Tak mi się w każdym
razie wydaje.
- Chyba położę się na chwilę. Dzięki, że się mną zajęłaś.
- Nie boisz się zostać sama? Może zadzwonię do Rogera?
Liz pokręciła głową.
- Nie trzeba. Pewnie i tak niedługo wróci do domu. Nic mi nie będzie. Nie zrobię nic
głupiego. Mam dwoje wspaniałych dzieci i męża, który mnie kocha. Jestem tylko smutna, ale
jakoś sobie z tym poradzę.
Jo zostawiła Liz w kuchni przy drugiej filiżance herbaty i pojechała do przychodni.
- Były do mnie jakieś sprawy? - zapytała recepcjonistkę.
- Nie. A jak tam pani Bateman?
- Niezbyt dobrze - odparła Jo, nie chcąc wyjawiać szczegółów. Chciała o tym porozmawiać
tylko z Edem. - Czy doktor Latimer jeszcze jest?
- Właśnie pojechał na wizytę domową i pewnie już dzisiaj nie wróci. Właściwie to doktor
Brady miała dzisiaj dyżur, ale wyszła, a ponieważ była to pilna sprawa, doktor Latimer
zgodził się ją zastąpić.
- Rozumiem.
Jo pojechała do domu, napuściła wody do wanny i zanurzyła się w niej po szyję. Gdy
tak siedziała, wpatrując się w ścianę, do drzwi łazienki zapukała Laura.
- Babcia woła na kolację! I nie zapomnij, że mamy dziś próbę.
- Pamiętam! - zawołała Jo i głębiej zanurzyła się w wodzie. Chciała zmyć z siebie
zmęczenie i przygnębienie, jakie pozostało w niej po wizycie u Liz. Miała ochotę
porozmawiać z Edem. Ciekawe, czy już wrócił?
Uniosła nieco żaluzje i wyjrzała przez okno, w jego domu było jednak ciemno. No cóż,
zobaczy się z nim pózniej...
Z Jo było coś nie tak. Ed przyglądał się jej znad swojego scenariusza i gdy uchwycił na
moment wzrok Jo, dostrzegł w jej oczach przejmujący ból.
Co, u licha, się stało? Nie widział jej po południu w przychodni. Wezwano go do wypadku
samochodowego i musiał czekać, aż ekipa pomocy drogowej wyciągnie ofiary z rozbitego
wozu, by mógł udzielić im pomocy. Nie wszystkich zdołał uratować. Potem wpadł do domu
wyłącznie po to, żeby wziąć szybki prysznic, i pojechał na próbę. Nie zdążył nawet zjeść
kolacji. Znalazł tylko paczkę herbatników i pożywiał się nimi teraz, przypominając sobie
swoje kwestie i wpatrując się w Jo.
- Dobry wieczór - przywitała go Laura. - Co u pana słychać?
- Dziękuję, dobrze. A jak tam twoja mama?
Laura spojrzała na scenę i wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Prawie się nie odzywała po powrocie z pracy. Chyba coś się stało.
- Może porozmawiam z nią pózniej.
- Pewnie nie chce się panu mnie przepytać. Wciąż nie mogę nauczyć się tej piosenki.
- Ani ja swojej.
- Ta jest łatwa. Nikt panu nie przerywa. Barry ma najgorzej... albo złe siostry.
- Zwietnie grają, prawda?
- Tak, też mi się bardzo podobają. Pan ma trochę nudną rolę.
- Nie szkodzi. Będę się starał, żeby nie wyjść na kompletnego głupka.
- To mogłoby być całkiem zabawne!
- Dziękuję. - Klepnął lekko Laurę scenariuszem po głowie. Dziewczynka roześmiała się,
zabrała mu kilka herbatników i pobiegła. Roz przywołała Eda na scenę. Na początku czuł się
trochę niezręcznie, ale wszyscy zachowywali się tak naturalnie, że szybko się rozluznił.
Wiedział jednak, że gdyby nie robił tego dla Jo, niezbyt by go to bawiło.
- Byłeś wspaniały! - pochwaliła go Roz, gdy zszedł ze sceny.
Podziękował roztargnionym uśmiechem i podążył za Jo w stronę wyjścia.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Niezupełnie - odparła, spojrzawszy na niego.  Czy mogę potem z tobą porozmawiać?
- Pewnie. U ciebie czy u mnie?
- Lepiej u ciebie. Chodzi o moją pacjentkę. Nie chcę o tym opowiadać przy Laurze.
- Dobrze. Wrócę do domu i zaparzę herbatę, a ty odwiez Laurę i przyjdz.
Nie czekał na nią długo. Gdy otworzył drzwi, od razu rzuciła się zapłakana prosto w
jego ramiona. W końcu otarła łzy rękawem.
- Masz chusteczkę?
- Tylko papierowy ręcznik.
Zaprowadził ją do kuchni i otworzył butelkę wina.
- Napij się trochę - powiedział, wręczając jej kieliszek. - A teraz chodz, usiądziemy i
powiesz mi, co się stało.
Usiadła obok niego na kanapie w salonie i opowiedziała o dziecku Liz Bateman.
- Ona chce urodzić je w domu. Zgodziłabym się na to, ale tylko wtedy, gdybyś mi
pomógł i był przy tym.
Zadumał się, patrząc na ogień płonący w kominku.
- Jak przebiegały jej poprzednie porody?
- Całkiem normalnie. Pierwszy odbył się w Audley, drugi u nas na oddziale. Ten miał być
w domu.
- Zdaję się w takim razie na ciebie. Masz większe doświadczenie. Skoro uważasz, że nie
będzie problemu... Wypij jeszcze kieliszek.
- Nie, dziękuję. - Pokręciła głową. - Wystarczy jeden. Powiedziałam Liz, że może
zadzwonić do mnie w każdej chwili. Nie chciałabym jej zawieść. - Odstawiła kieliszek na
stół i spojrzała na Eda. - Czy mógłbyś mnie przytulić? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl