[ Pobierz całość w formacie PDF ]

62
RS
ROZDZIAA PITY
Sally miała dyżur w sobotę przed południem - przyjęcia nagłych
zachorowań i wezwania do domu. Jedno z nich dotyczyło Davida Jonesa,
pacjenta z półpaścem.
- Trudno uwierzyć, że to może aż tak boleć - skarżył się. - Nie mogę
spać, nie potrafię znalezć sobie wygodnej pozycji, a kiedy już się
zdrzemnę, obracam się i zaraz się budzę.
Dokładnie przyjrzała się wysypce. Skóra była bardzo
zaczerwieniona, zaś pojedyncze punkciki zrobiły się żółte i zaczęły
wysychać. Wyglądało na to, że niedługo odpadną i najgorszy okres chory
będzie miał za sobą. Półpasiec nie poddaje się właściwie leczeniu, ale w
tym wypadku można było mieć nadzieję, że zastosowanie w porę leku
przeciwwirusowego wpłynie na przebieg choroby i ograniczy komplikacje.
Póki co, pomyślała, chory powinien dostać silniejszy środek
przeciwbólowy. Taki, który naprawdę pomoże. Zapisała mu lek
zawierający paracetamol i dyhydrokodeinę, wystarczająco silny, by
stłumić ból. Dała mu na początek kilka tabletek, żeby mógł jakoś
przetrwać do chwili, kiedy wróci jego żona i będzie mogła pojechać do
apteki.
Teraz czekała ją jeszcze jedna wizyta, u pana Lucasa - zrzędliwego
pacjenta, z którym zetknęła się pierwszego dnia po przyjściu do pracy i
który częstował ją, jak zresztą wszystkich, krytycznymi uwagami na temat
pracujących kobiet. Jego żona powiedziała przez telefon, że przez to
zapalenie oskrzeli niemal nie może oddychać.
63
RS
Okazało się, że naprawdę jego stan jest bardzo poważny. Miał sine
usta, świszczący oddech i po zbadaniu pulsu i osłuchaniu płuc
zaniepokojona Sally uznała, że trzeba go natychmiast przewiezć do
szpitala.
- Płuca pana są w bardzo kiepskim stanie. Trzeba będzie podać tlen.
Chciałabym też, żeby zbadał pana specjalista. Czy pan się zgadza?
- Pani mąż nie wysyłałby mnie do szpitala - odparł gburowato. -
Widocznie pani nie czuje się dość kompetentna, żeby leczyć mnie w
domu.
- A więc odmawia pan pójścia do szpitala? - spytała wprost.
- Fred, zgódz się, proszę - błagała go żona. - Miałeś taką okropną
noc. Pani doktor ma rację...
- Pilnuj swojego nosa, kobieto - warknął i zaraz zgiął się wpół,
targany napadem kaszlu.
- Ach, on musi pójść - szepnęła pani Lucas, bezradnie rozkładając
ręce.
- Zadzwonię do męża, dobrze? Może on potrafi go nakłonić.
- Oczywiście.
W kilku oględnych słowach wyjaśniła Samowi sytuację i usłyszała,
że zaklął.
- Zaraz przyjeżdżam.
Zjawił się w ciągu paru minut i wystarczył mu rzut oka na chorego.
- Wielki Boże! Człowieku, co pan sobie wyobraża? Przecież już
dawno powinien pan być w szpitalu.
- W poniedziałek ona nic o tym nie mówiła - burknął Lucas.
 Ona" zacisnęła zęby i milczała.
64
RS
- Badałaś go? - spytał Sam.
- Tak. Płuca były dość czyste, ale uskarżał się na duszność.
Zapisałam antybiotyk, kazałam przestać palić i skierowałam na badania do
specjalisty. Poza tym - dodała, zwracając się w stronę chorego -
powiedziałam, żeby mnie zawiadomić, jeśli nastąpi pogorszenie.
- Wtedy było tak samo.
- Nie, proszę pana. Gdyby było tak zle jak dzisiaj, to nie byłby pan w
stanie przyjść do przychodni.
- Fred, przecież to prawda. W poniedziałek jeszcze nie czułeś się tak
zle. Kłamiesz, żeby narobić kłopotów pani doktor.
- Zadzwoń po karetkę i wypisz skierowanie - zwrócił się Sam do
Sally, mrugając do niej porozumiewawczo.
- Ale pacjent jeszcze nie wyraził zgody.
- Bzdura. Zgadza się pan, prawda?
- Może. A może nie - burknął Lucas i odwrócił się tyłem.
- Dzwoń - powtórzył Sam, uśmiechając się. - Pojedzie, choćbym
miał go tam wpakować siłą.
Czekali razem, na przyjazd karetki, a potem stali przed domem i
rozmawiali, obserwując jej odjazd.
- Nie wygląda to dobrze. Boję się, że jest to coś gorszego niż
zapalenie płuc.
- Rak? - spytała Sally.
- Bardzo prawdopodobne. Nigdy nie chciał poddać się żadnym
badaniom ani prześwietleniu płuc, ale teraz chyba się przestraszył.
- No cóż, jeśli to rzeczywiście nowotwór, to ma się czego bać.
65
RS
- Jak najbardziej. Szczerze mówiąc, w takim wypadku nie daję mu
nawet tygodnia.
- Wolałabym ze trzy tygodnie, bo wtedy ty musiałbyś rozmawiać z
panią Lucas.
- Obiecuję ci, że i tak z nią porozmawiam. Jedzmy do domu.
- Jestem strasznie głodna. Ugotowałeś coś?
- Nie. Może skoczymy gdzieś?
- A co z dziećmi? Gdzie one właściwie są? Myślałam, że zabierzesz
je ze sobą.
- Rano podrzuciłem je do moich rodziców. Mama miała iść z nimi do
kina.
- To znaczy, że jesteśmy sami?
- Uhm. To co, tam, gdzie kiedyś?
- Zwietny pomysł. Jedz pierwszy.
Pojechała za nim swoim małym peugeotem do pubu nad rzeką, gdzie
dawniej, zanim przyszły na świat dzieci, często bywali. Było tam
nastrojowe wnętrze z belkowanym sufitem i kominkiem, przy którym
siadywali podczas ich pierwszej wspólnej zimy. Chociaż wtedy
rozgrzewało ich coś zupełnie innego...
Pierwszy dzień pracy na stażu był okropny - pełno pacjentów,
zagadkowe objawy, przeróżne dolegliwości, z jakimi nie zetknęła się
nigdy podczas szpitalnych praktyk. Przez cały czas obawiała się, że coś
zrobi zle, że pomiesza papiery, że przegapi coś istotnego w powodzi
drobiazgów i urojonych chorób.
Skończyła pracę jako ostatnia, chociaż wcale nie miała więcej
pacjentów. Wyszła z gabinetu niepewnie, ostrożnie, jakby bała się, że lada
66
RS
chwila dopadnie ją tłum wściekłych chorych, których omyłkowo
skierowała do niewłaściwych lekarzy. Zamiast tego natknęła się na Sama,
który z kubkiem herbaty w ręce rozsiadł się w małej służbowej kuchence i
czytał gazetę.
- Cześć - powiedział, podnosząc wzrok. - Skończyłaś? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl