[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyciąga z kufrów paletę, dobiera farby, stara się przelać na płótno pastelowe odcienie
Arktyki, żałując, że nie podziwia go w tych chwilach tłum wielbicielek.
Rejs polarny wydaje się bajką z tysiąca i jednej nocy. Bajką, której nic nie mąci.
Tygodnie płyną za tygodniami, na horyzoncie ciemnieją już zarysy tajemniczego lądu,
odkrytego przed dwudziestu laty przez wyprawÄ™ austriackÄ… na Tegetthotf  Ziemi
Franciszka Józefa. Książę nie pamięta o katastrofie statku, o pieszej, przymusowej wędrówce
załogi po lodowych polach. Biegun z każdym dniem bliżej.
Mrok szybko zapadającej nocy zmusza wyprawę do założenia zimowiska przy brzegach
Wyspy Rudolfa w archipelagu Ziemi Franciszka Józefa. Wybór miejsca nie jest szczęśliwy.
Wrześniowy napór lodu z impetem przesuwa Stella Polare na przybrzeżną mieliznę i
poważnie uszkadza, mrozna woda strumieniami wdziera się do maszynowni. Pozostać na
statku nie sposób, trzeba zapomnieć o wygodzie, cieple, spokoju. Jedwabny namiot o
podwójnych ściankach i domek sklecony na przybrzeżnym lodzie nie uchronią dostatecznie
przed mrozem polarnej zimy nawykłych do łagodnego klimatu Włochów. Burza chłoszcze je
za burzą, przywala śniegiem. Wraz z ciemnością potęguje się mróz, huk pękającego lodu
podobny do huku dział,
143
dudniący jak grzmot, złowrogi, odbiera sen, budzi lęk. Zachwyt ustępuje szybko miejsca
zniechęceniu, rozgoryczenie odbiera siły do przetrwania. A więc to jest Arktyka? Czyżby
rację mieli ci, co się skarżyli? Udręczeni polarną nocą, cięższą dla nich niż dla wszystkich ich
poprzedników, Włosi z ulgą witają pierwsze promienie słońca. Wczesna wiosna zastaje ich w
pełni przygotowań do pieszej wędrówki na biegun. Książę nie zrezygnował z ambitnych
planów, sam nie czuje siÄ™ jednak na siÅ‚ach  %podjÄ™cia trudów marszu, odmrożenie palców jest
znakomitym pretekstem do pozostania w obozie. Kierownictwo wyprawy powierza
kapitanowi Stella Polare. Człowiek morza, który niejedno już w życiu przeszedł, Umberto
Cagni, nie zna wprawdzie warunków polarnych, ale odważny jest, wytrwały i pełen zapału.
...Ileż to myśli ciśnie się do głowy w przededniu wymarszu w nieznane  notuje
ostatniego wieczoru.  Dpm, bliscy, wszystko, co mam na świecie najcenniejszego, stapiają
się w jakiś dziwny nierzeczywisty obraz. Wspomnienie bliskich i chwil przeżytych z nimi
jest żywe jak nigdy, pełne barwy. Rzeczywistość wydaje mi się naraz jakimś okrutnym snem.
Przywołuje ją byle hałas, trzaś- nięcie drzwiami, krzyk kolegi czy choćby naszczekiwanie
psów. I znów pióro powraca do ciężkiego obowiązku po- żegnania z tym, co już znam, do
obowiązku wyjścia naprzeciw wielkiej niewiadomej, przed którą buntuje się cała istota...
Otwieram chronometr i między kopertami znajduję kartkę od narzeczonej;:^-  Przepełnia
mnie wiara w ciebie, Umberto!"  czytam i oczy zachodzÄ… Å‚zami. Nie wstydzÄ™ siÄ™ tych Å‚ez.
Jej słowa od razu wyswóbadzają z odrętwienia, jakie ogarnęło mnie po długim napięciu ner-
wowym... Nie zawiodę cię, najdroższa, zaufaj mi!
Na marsz do bieguna dobrałem sobie najlepszych ludzi. Niektórzy z gór Sabaudii
przewodnicy alpejscy obeznani z nartami, reszta to morska wypróbowana brać. Dokonamy
wspólnie, co tylko będzie w naszej mocy.
Słońce pnie się coraz wyżej. Wszystko gotowe do wymarszu. Zgodnie z radą Nansena
dwie pomocnicze grupy, po trzech ludzi każda, zapasowe sanie, sfora psów ciągnących
ekwipunek i żywność wyruszyły już wcześniej w drogę, żeby torować szlak i czuwać nad
zaopatrzeniem grupy biegunowej. Obi£ majÄ… zawrócić wczeÅ›niej na statek, pozostawiajÄ…c
Cagniemu i jego ludziom trud i chwalÄ™ dotarcia do celu.
Pod niebem skłębionym chmurami lód nabiera sinych, martwych odcieni, wiatr miecie w
twarze śniegiem, białą kurzawą zaciera linię horyzontu. Niesforne psy skomlą w zaprzęgach,
gryzą się, walczą o lepsze miejsce. A może, wiedzione instynktem na wpół dzikiego
zwierzęcia, czują, co czeka je w tym morderczym marszu po sławę?
Okrzyk  Niech żyje król!" ginie w zamieci. Zwist bicza nad grzbietami zwierząt przerywa
niełatwe chwile pożegnalna.
Dawno już sanie znikły z oczu pochłonięte przez kurzawę, a książę wciąż jeszcze widzi
przed sObą skupioną twarz kapitana, po brwi zasłoniętą futrzanym kapturem, zaciśnięte usta i
to harde zdecydowane spojrzenie, którego mu bezwiednie zazdrości. Z trudem opanowuje
uczucie goryczy. Sam dobrowolnie zrezygnował ze sławy zdobycia bieguna, po którą
wyruszył w te zabójcze pustkowie. Czy słusznie postąpił?... Ciężko mu ma sercu. Czyżby
przeczuwał, że z tą chwilą wykreśla się sam z kronik arktycz- nych, że pierwszy włoski czyn
polarny, który po wieczne czasy miał chwałą okryć jego stary ród, przejdzie do
historii jako wyprawa kapitana Umberto Cagniego?
*
Marsz* czteroosobowej grupy biegunowej z sześcioma saniami i setką psów ciągnących
ładunek jest od pierwszych chwil ciężki. Północny wicher gna wiry śnieżycy poderwane ze
skutego mrozem oceanu, smaga nimi twarze, wtłacza oddech do ust, utrudnia każdy krok,
gdy cichnie ostatni podmuch, horyzont spowija mgła, lepka, ciężka niczym dymna zasłona
pełznie po lodzie. A kiedy pojawia
się na niebie słońce, blada martwa tarcza w niczym niepodobna do słońca południa, w ślad za
nią nadciąga srogi mróz. Czterdzieści pięć sito pni, pięćdziesiąt, pięćdziesiąt trzy...
...W takiej temperaturze człowiek* nie jest zdolny wykonać jednej czwartej zwykłej
pracy  notuje zgrabiałymi palcami lekarz wyprawy.  Najdrobniejszy wysiłek wy-
czerpuje. Dotknięcie gołą ręką metalu powoduje nieznośny ból, jak przy oparzeniu, i
pozostawia zle gojące się rany. Cierpią ludzie, cierpią zwierzęta.
...Biedne psiska  wspomina kapitan Cagni.  Dla nich byle szmata, byle skrawek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl