[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niskopienną roślinnością i łąki - z nieznanych powodów w dziwnych miejscach
poprzecinane niskimi kamiennymi murkami
- Murs, Murs... - mamrotała Damroka, szukając miejscowości na mapie.
57
- Widzicie, zaczęły się kłopoty. Tak to jest, gdy się nie rezerwuje miejsc -
sarkał Kuba. - Na przyszłość musimy rezerwować.
- A co ty, bracie, myślisz? Tu nie znają polskiej gościnności. Nie licz na żadne
serdeczne gesty. Brak miejsc i spadaj. W Polsce to co innego. Pamiętam, kiedyś z
kumplami zeszliśmy z Orlej Perci do Murowańca już po zmroku. Mówię wam, wszędzie
na podłodze, na ławkach leżeli ludzie. I co? Oczywiście, że nas przyjęli, ale to
tylko w Polsce jest możliwe.
-A ty dokąd właściwie jedziesz? Mówiłeś, że do Gordes. To może cię tu zostawimy?
- bardzo wolno i spokojnie powiedział Wiktor, a Damroka posłała mu karcące
spojrzenie.
- Mnie tam jest wszystko jedno. Przecież wszędzie jest tak samo dobrze, nie?
Jeśli wam przeszkadzam, to możecie mnie nawet tu zostawić, dam sobie radę.
Chociaż z tą nogą... ach, najwyżej prześpię się w rowie. O ile to też nie jest
zabronione. - Z politowaniem pokręcił głową.
- Nie, nie. Daj spokój. Z tą nogą na pewno cię tak nie zostawimy.
- Ale jak tylko noga będzie zdrowa... - mruknął Wiktor, a Damroka dała mu
kuksańca w udo.
Po trzech próbach wrócili do Gordes i zapamiętali stan licznika, żeby wiedzieć,
gdzie mają się spodziewać tych siedmiu kilometrów.
Dopiero za czwartym podejściem udało im się wreszcie pojechać jeszcze inną drogą
i z radością powitali tablicę  Murs".
- To co, ile nocy zostajemy? - zapytała Magda, gramoląc się z samochodu. -Jacku,
rozumiem, że ty sam załatwisz sobie stanowisko?
-Jasne. %7łabojady na pewno chętnie wezmą kaskę za jeszcze jeden namiot.
58
Magda poszła do recepcji. Po dobrych dziesięciu minutach wyszła zaczerwieniona.
- Nic z tego. Ta pani nie zna żadnego języka poza francuskim, a ja nie znam
francuskiego. Niech ktoś inny próbuje. Mnie się nie udało. Kto idzie?
26
- A miejsca są? - spytała Damroka. - W końcu tylko to jest do ustalenia.
- Idz i ją zapytaj. Ciekawe, co ci odpowie.
Magda odeszła kilka kroków od samochodu, ukucnęła i nagle się rozchmurzyła.
Dokładnie pod jej stopami znajdowała się prawdziwa zielarnia: tymianek,
rozmaryn...
- Co to? - Nagle koło niej wyrósł Jacek.
- To zioła, które ja muszę za ciężkie pieniądze kupować w supermarketach, a tu
one po prostu rosną. - Rozcierała w dłoniach drobne listki ze srebrnym nalotem i
zamknąwszy oczy, wdychała z całych sił ukochane zapachy. - Powąchaj. I nie mów
mi, że nie lubisz takiego zapachu.
-1 tak nic nie pachnie jak pochlapane sosnową żywicą paluchy albo jak chleb z
piekarni w Sztutowie.
- W Sztutowie? Mówiłeś, że jesteś ze Starego Sącza?
- I co? Mam całe życie tylko w Sączu siedzieć? Za piękny mamy kraj, żebym ja go
nie znał. A w ogóle na twoim miejscu bym uważał. Oni nawet lasy użyzniają
sztucznymi nawozami. To nie Polska, żeby można było jeść sobie maliny i jagódki
prosto z krzaka. Tu trzeba być naprawdę ostrożnym.
Magda spojrzała na niego z uśmiechem.
- Nie lubisz zagranicy. To po co tu przyjeżdżasz?
- Dlaczego zaraz nie lubię? Tylko jak mi ktoś wyjeżdża, że coś tu mają
lepszego... No, pokaż mi chociaż jedną rzecz, którą oni mają lepszą, bo ja nie
widziałem żadnej.
59
-A dzieła sztuki? Może mało jeszcze widziałeś. -Ja? -Jacek zirytował się, ale
zaraz ochłonął. - Wymień jakiś kraj, miasto, muzeum. W tej kolejności. -Włochy.
Rzym. Muzeum Watykan...
- Byłem. Rzym - prychnął pogardliwie. - Forum Romanum albo to całe rozlatujące
się Koloseum? Masa starych cegieł, a bilety kosztują tyle co u nas meble do
kuchni. Byłaś w zamku w Nidzicy albo w Czorsztynie? Tam to są ruiny! Aż czuje
się tę atmosferę. A to, że pomarańcze w parku rosną, to jeszcze nic
nadzwyczajnego. Taki klimat, to wszystko. Zresztą ja bym tam bez zimy nie
wytrzymał. W Borach Tucholskich to są dopiero zimy! Zaspy takie, że raz po pachy
wpadłem i mnie łańcuchem zdjętym z zimowych opon wyciągali, i to obcy ludzie. Tu
nikt by nawet palcem nie kiwnął, niby inna kultura. - Pokręcił nosem.
- A Pietę widziałeś? - zapytała Magda z nabożeństwem.
- Pieta? Szkłem ją zakryli, żeby ktoś nie zniszczył. Czy ja mówię, że to złe?
Ale przy naszych świątkach i kapliczkach to siada. Z czym do ludzi? A ołtarz
Wita Stwosza można nie przez szybkę oglądać. I to nie marmur, ale lipa... I ile
lat się trzyma! Albo ten Michał Anioł, Kaplica Sykstyńska... To nie jest
normalne, żeby obrazy na suficie malować tylko po to, żeby każdego kark bolał. -
Prychał pogardliwie. - A widziałaś Kuropatwy Chełmońskiego? To jest obraz! Magia,
mówię ci, czysta magia. Za każdym razem, gdy jestem w tej waszej Warszawie, to
sobie na niego zerknę. Mam nawet ze sobą taką miniaturową reprodukcję. Mogę ci
pokazać. Popłaczesz się ze wzruszenia.
- Znam Kuropatwy. Masz Ze sobą reprodukcję? Popatrzyła na niego z
niedowierzaniem. Wyciągnęła rękę, żeby
pomógł jej wstać, i właśnie w tym momencie z recepcji wyszli Kuba i Wiktor.
60
- Nie idzie się dogadać. Ona cały czas się śmieje, coś tam bełkocze, ale nic z
tego, no nie idzie się dogadać.
27
- Może ja zadzwonię do ojca. On zna francuski... Damroka sięgnęła po swoją
komórkę, ale zanim zadzwoniła,
odczytała wiadomość:  Dlaczego nie dajecie znaku życia, sacrebleu! Macie kłopoty,
czuję to!".
Widać było, że twarz Damroki nagle się zmieniła. Z furią cisnęła komórkę na
siedzenie samochodu i chyba nawet łzy zakręciły jej się w oczach. Wiktor
dyskretnie wziął telefon i odczytał wiadomość, ale nie zobaczył w niej niczego,
co mogło ją aż tak rozwścieczyć. Nic a nic. Potem przez chwilę Damroka pokopała
jakiś Bogu ducha winny kamyk i oznajmiła:
- Na pohybel wszystkim dziadom! Niech ich szlag! Słuchajcie, ja już jestem
bardzo głodna. Zróbmy jeszcze jedno podejście i jak się nie uda, to jedzmy dalej.
Weszli do małej kancelarii, w której szczupła, opalona recepcjonistka z
poobgryzanymi paznokciami i dwoma pierścionkami -po jednym na każdym kciuku,
rozmawiała przez telefon.
- Bonjour - zaczęła Damroka, kiedy tamta odłożyła słuchaw-kę.
- Bonjour, J'ai deju dit, vouspouvez vous installer ou voulez. Demain matin
vousferez les formalites avec le patron.
- Out, Out - Damroka popatrzyła na nią przyjaznie, rysując coś na leżącej przed
recepcjonistką kartce.
Wszyscy zastygli w milczeniu, obserwując wyczyny Damroki. A ta z rozłożonymi
rękami i rozcapierzonymi palcami usiłowała się porozumieć. Podbiegła do swoich
przyjaciół, każdego i siebie
61
na końcu klepnęła w pierś, a potem zamachała recepcjonistce przed nosem czterema
palcami prawej dłoni. Następnie ciężko opadła na krzesło i pochrapując, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl