[ Pobierz całość w formacie PDF ]
domością! %7łeby tylko mu jeszcze zmienili partnerkę.
Aamaga jest ostatnia, a do tego mocno świrnięta. Na
wet się dotknąć nie daje! Co wyciągał rękę, żeby wy
konać wreszcie kilka ognistych kroków, ta odskakiwała
przerażona, jakby miał na całym ciele grzybiczą egze
mę... Szczerze mówiąc, aż tak nie palił się do tego do
tykania, bo zawsze bał się kobiet, które przytłaczają go
swoim intelektem. Wiedział, że Jadzia jest po studiach,
i ze swoją maturą w prowincjonalnym liceum czuł się
przy niej jak nieuk. Wciąż nosił w sobie kompleks nie
douczonego chłopaczka, zawsze tego głupszego. (Jak
zarobi trochÄ™ kasy, chyba sobie zafunduje dyplom ma
gistra na jednej z prywatnych uczelni, a co!).
Na dodatek Jadzia przerastała go gabarytami, a to już
nie przelewki. Sam dbał obsesyjnie o linię, bo w za
wodzie tancerza jakakolwiek fałdka tłuszczu to śmierć.
A teraz proszę, miał podnosić i romantycznie miotać
samicą na oko dziesięć kilo cięższa od siebie. Raz
spróbował i skończyło się natychmiastową wywrotką.
Poza tym jakoś... zupełnie do siebie nie pasowali. W cią
gu ostatnich dwóch tygodni katorżniczych ćwiczeń ani
ramię przy ramieniu nie zdołało się ułożyć, ani udo do
uda przylgnąć elektryzująco. Talia nie w tym miejscu,
dupsko za nisko, cycki wielkie. Chryste Panie, nimi da
łoby się obdzielić całą reprezentację siatkarek. I przytul
tu się do takiej, jak jej biust nie dość, że wwierca ci się
w żołądek, to jeszcze oddziela od partnerki na prawie
pół metra niczym jakaś pieprzona barykada!
No i ten jej synek... Takiego dzieciaka to nawet w cyr
ku trudno by spotkać. Gdy przyłaził razem z nią, było po
treningu. Niby nic nie robił, siadał cichutko w kąciku, ale
łypał tak jakoś spode łba, że Cyprian zaraz gubił rytm.
I ani razu nawet się nie uśmiechnął! Kiedyś przyniósł
podniszczoną książeczkę i bardzo z siebie zadowolony
obwieścił, że przygotował dla Cypriana niespodziankę.
Po czym ni z gruchy, ni z pietruchy wyrecytował:
- Synku! trwogi zbÄ…dz:
To znak-zbawienia;
Płyńmy! bądz co bądz -
Patrz, jak? siÄ™ zmienia...
*
Oto - wszerz i w z-wyż
Wszystko - toż samo.
- Gdzież się podział krzyż?
*
-Stał się nam bramą.
Cyprian wtedy osłupiał. Oczywiście nic nie skumał,
natomiast utwierdził się jeszcze bardziej w przekona
niu, że oboje: matka i syn, cierpią na tę samą tajemniczą
odmianę umysłowego obłędu. Ale już naprawdę najgor
sze ze wszystkiego było to, że pogięty szczeniak mówił
do niego... mówił... panie Cipku"!!!
Mimo to Cyprian naprawdę się starał. Usuwał ze swo
jego pola widzenia wszystkie ostre przedmioty, za
gryzał zęby i obiecywał w duchu, że nigdy nie będzie
miał dzieci. Zapomniał już nawet o pawiu w samolocie.
W końcu tworzyli teraz z Jadzką (kurwa, nawet imienia
nie może mieć normalnego) drużynę i stało przed nimi
wspólne zadanie: zajść jak najdalej. I dlatego pewne
go razu przyprowadził ze sobą na próbę Verenę, swoją
dawną partnerkę, by pokazać, jak powinno wyglądać
prawdziwe tango. Kiedyś był to jeden z jego ulubionych
tańców (oczywiście nic nie mogło się równać z twistem
odstawionym przez UrnÄ™ Thurman i Johna TravoltÄ™
w Pulp fiction). Przybrali postawę, zacisnęli szczęki, aż
zazgrzytało, i rozpoczęli. Jadzia ostentacyjnie spojrzała
w okno i wyciągnęła z torby kotleta, który został z jej
wczorajszego obiadu. Zaczęła go melancholijnie prze
żuwać, od czasu do czasu łypiąc w stronę tańczących.
Trzeba przyznać, że aż iskry leciały po podłodze. Nawet
Cyprian poczuł w lędzwiach coś na kształt uniesienia.
Lekko sapiąc, zerknął na Jadzię, pewien, że zaniemó
wi z zachwytu. Faktycznie sprawiała wrażenie zatkanej,
ale... mielonym! Przełknęła ostatni kęs, a jej spojrzenie
stało się jeszcze bardziej ponure. Cyprian się wściekł.
Niedoczekanie! Nie po to leżał przez kilka lat na dnie
kosza z używanymi rzeczami i czekał, aż go wygrzebie
jakaś litościwa ręka, żeby teraz zaprzepaścić wszystko
przez jednÄ… Å‚akomÄ… wariatkÄ™!
- A tutaj mamy prawdziwą perełkę. Istne cudo-cudeńko,
mniam mniam. - Naczelny stylista programu i uosobie
nie wszelkiej pretensjonalności, Maurycy Trat, na widok
Jadzi doznał orgazmu.
- Chodz no tu, kochanieńka. - Wyciągnął ją na środek
i robiąc z ust dzióbek, cmokał i cmokał, zdawałoby się,
bez końca. Równocześnie z lubością gładził swe mister
nie przystrzyżone w elipsę bokobrody.
- No, proszę państwa, to marzenie każdego stylisty.
Dlaczego? - Zawiesił głos i rozejrzał się teatralnie po
stłoczonych, lekko spanikowanych zawodnikach.
Jadzia głośno przełknęła ślinę. Już niejednokrotnie
była świadkiem kuriozalnych popisów tego dziwaczne
go megalomana, który jednym słowem potrafił strącić
człowieka na dno rozpaczy. Tym razem, niestety, wziął
na cel Jadzię, a ona czuła, jak ze strachu dostaje na łyd
kach gęsiej skórki.
- Czy tak w ogóle można wyglądać? Proszę nie odpo
wiadać, to było pytanie retoryczne. Cha, cha, cha! Co
my tu mamy? - Brutalnie, jednym szybkim ruchem pod-
kasał jej spódnicę. - Nieogolone nogi, no, bez komen
tarza. Idzmy dalej... Małe oczy, włosy w kolorze mysiej
kupy, brwi potargane. Jednym słowem: uroda pastewna.
Ugór.
Z każdym wypowiadanym słowem rozkręcał się coraz:
bardziej i Jadzia dałaby głowę, że na dzwięk własnego
głosu, podobnie jak Hitler, dostawał erekcji. Wyginał
swoje nienaturalnie wiotkie ciało w istne esy-floresy
"
i podzwaniał orientalną biżuterią, zdobiącą wszystkie
(widoczne i ukryte) członki.
- Patrzę i co widzę? - Wbił w Jadzię oskarżycielskie
spojrzenie.
-Yyyy...
- Otóż... ja nic nie widzę! Widzę ciemność, widzę nija-
kość, widzę nicość. Nie ma cię, kobieto, zawinęłaś się w te
wszystkie szmaty. Opatuliłaś, zamaskowałaś, a ja chcę
wiedzieć, gdzie ty masz talię! Jakie masz nogi? Czy ty nie
jesteś czasem babą z penisem? No słowem, kto ty jesteś?
- Polak mały... - wyrwało się z tylnego rzędu.
Maurycy zgromił spojrzeniem wszystkich obecnych
i spuentował:
-Spójrzcie na mnie. Kim ja jestem?
- Mężczyzną!
Z możliwych odpowiedzi ta była najmniej oczywista,
niemniej wszystko, co obwieszczał stylista Trat, stawało
się bezdyskusyjne. Musiał teraz tę całą zapuszczoną, na
wpół zdziczałą designersko bandę jakoś ucywilizować,
wyprowadzić na ludzi, czyli chodzące ikony mody, new
looku i lifestylu. Najtrudniejsza do ogarnięcia była oczy
wiście Jadzka.
Po pierwsze, nie chciała współpracować, upierając
się, że takj ak jest, jest dobrze. Maurycy postawił sobie
za punkt honoru obedrzeć ją z tych szaroburych łachów
i mozolnie, jak cierpliwy rzezbiarz, który dłutem usuwa
kawałek po kawałku, wydobyć z niej kształt. Miała nad
wagÄ™, to fakt, ale przez tyle lat zasuwania w tym fachu
-ubierania ludzi z pierwszych stron gazet, pań redak
torek i telewizyjnych gwiazdek: - nauczył się, że każdy
112
może wyglądać dobrze. Jednak wiele go to kosztowało,
bo za każdym razem, gdy upychał jakiejś paniusi pod
żakietem zwały nadprogramowego tłuszczu, przecho
dził go dreszcz. Na szczęście Maurycy był znakomitym
psychologiem i radził sobie z każdą oporną materią.
Jego sposób polegał na dogłębnym wstrząśnięciu deli
kwentem, sponiewieraniu go do cna tak, by potem już
potulnie poddał się wszystkim stylistycznym zabiegom.
Z przyjemnością obserwował od kilku dni, jak Jadzia,
poczÄ…tkowo wierzgajÄ…ca, teraz zrezygnowana, po
słusznie uczestniczy w procesie robienia z niej kobiety.
Z każdą kolejną konsultacją było coraz lepiej.
Pewnego popołudnia nastąpił w relacjach tych dwojga
nieoczekiwany, lecz znaczący przełom. Jadzia siedziała
z farbą na włosach, czekając na swą kolej do manikiu-
rzystki, a Maurycy miał pół godziny przerwy między
kolejnymi przymiarkami. Mógł napić się kawy i zapalić
wreszcie papierosa. Wszedł do VIP-roomu i zastał tam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Indeks
- Chmielewska Joanna O Teresce i Okrętce 02 Większy kawalek świata
- Chmielewska Joanna Skradziona kolekcja
- Dama bez przeszłości Maitland Joanna
- Alley Robert Ostatnie tango w ParyĹźu
- Dean R Koontz Moonlight Bay 1 Fear nothing
- Arthur Conan Doyle pies baskervilleow
- Hewitt Kate Ksić…śźe z innej bajki
- 005.Conan Ryzykant Howard Robert E
- Emily Bronte Wichrowe Wzgórza
- Jarvis Cheryl Naszyjnik
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nie-szalona.pev.pl