[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tej pozycji strategicznej obserwował rozmawiających.
Doktor Sechno przytakiwał czemuś, co dyrektor opowiadał mu z pewnym ożywieniem.
Potem do tych dwóch przyłączyli się inni lekarze, Sechno spojrzał na zegarek i zawrócił w
stronę schodów. Szczęsny poszedł za nim i tam zastąpił mu drogę.
- Pan doktor Sechno? - spytał, przyglądając się lekarzowi trochę bezceremonialnie.
- Tak.
Nie było dalszego ciągu, nie było pytania: o co chodzi. Sechno stał po prostu, jak gdyby
nie zainteresowany, kim jest człowiek, który go zatrzymał, i czego chce. Spojrzenie jasnych
oczu było bez wyrazu.
- Chciałbym z panem chwilę pomówić, doktorze. Lekarz odwrócił się bez słowa i zaczął
iść korytarzem po drugiej stronie klatki schodowej. Szczęsny szedł za nim, trochę
skonsternowany, przygotował się bowiem na serię pytań i miał w zapasie odpowiedzi. Nie
wiedział też, dokąd idą i czy Sechno w ogóle idzie z nim razem. Może nie dosłyszał?
Okazało się jednak, że tak, weszli bowiem do małej salki, używanej przez lekarzy jako
pokój wypoczynkowy, a także miejsce różnych konsultacji i konferencji. Było tu pusto. Sechno
wskazał kapitanowi fotel, sam usiadł na drugim. Nie odezwał się.  To też metoda - pomyślał
Szczęsny, ściągając brwi. Nie podobał mu się ten człowiek.
- Dlaczego pan nie zapyta, kim jestem? - rzucił porywczo.
Spod sennych powiek strzeliło w jego stronę przytomne, złe spojrzenie. I cisza.
- No, dobrze. Jestem z Komendy Stołecznej Milicji. Znowu żadnej reakcji. Szczupła
postać, na wpół leżąca w fotelu, nie poruszyła się.
- Chciałem z panem pomówić, nie pomilczeć - rzekł Szczęsny. Nie zdarzyło mu się
jeszcze natrafić na taki bierny opór, zanim wyjaśnił, po co przyszedł. Zwłaszcza że spodziewał
się mimo wszystko znalezć w lekarzu sprzymierzeńca, a nie przeciwnika.
- Ja słucham - odparł Sechno. I przymknął oczy.
- Pan przyjmuje prywatnie, doktorze?
- Nie.
- Nigdy?
- Milicja ma swój szpital na Wołoskiej.
- Pomyłka - Szczęsny pokazał zęby w uśmiechu. - Nie przyszedłem jako chory. -
Odczekał chwilę i ciągnął dalej: - Czy nie zginęło panu coś z mieszkania? Tym razem jakby
błysk zdziwienia w oczach.
- Nie.
- %7ładna recepta?... Wystawiona na środki psychotropowe?
Sechno wstał tak nagle, że kapitan bezwiednie odchylił się w tył z fotelem. Podniósł się
również, a że zagradzał sobą drzwi, lekarz nie mógł opuścić pokoju. Szczęsny był uparty, w
końcu nie przyszedł tu dla przyjemności, tamten powinien to zrozumieć, do licha.
- Dlaczego pan nie odpowiada? - spytał. - Przecież to jest proste pytanie i ja mam
obowiązek je zadać. Niechże pan mi nie utrudnia sytuacji, panie doktorze. Prowadzę śledztwo w
pewnej sprawie. A może woli pan rozmawiać w komendzie?
Sechno odwrócił się, podszedł do okna i przez chwilę wyglądał na dziedziniec kliniki,
na którym stała karetka Pogotowia. Potem rzekł, nie patrząc na oficera:
- Nie zginęła mi żadna recepta. Ani nic innego. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania?
- Jedno.
- Więc słucham.
- Czy zapisywał pan Czertwanowi narkotyki? Sechno odwrócił się gwałtownie. Kapitan
zobaczył tuż przed sobą jego twarz, ściągniętą jakimś grymasem - gniewu? bólu? i szeroko
rozwarte, jasne oczy.
- To jest wyłącznie sprawa między mną a Czertwanem, słyszy pan? - powiedział cicho. -
Lekarza obowiązuje etyka zawodowa. W tym wypadku, tajemnica choroby, i przepisywanych
lekarstw.
- Ależ on nie jest chory! - wykrzyknął Szczęsny ze zdumieniem. - Natomiast będzie
chory, i to ciężko, jeżeli nie przestanie się narkotyzować. Czy wezmie pan to na swoje sumienie,
doktorze?
- Jako lekarz, jestem wobec Czertwana absolutnie w porządku.
- A... poza tym? - spytał Szczęsny ostrożnie, wpijając w neurologa swoje wąskie, czarne
oczy, które błyszczały teraz ostro.
- Co pan mi zarzuca?
Kapitan zawahał się. Nie mógł, nie miał żadnych podstaw, aby rzucić temu człowiekowi
w twarz poważne oskarżenie. Powtórzył więc tylko:
- A nie jako lekarz, też jest pan wobec niego w porządku?
Doktor milczał. Oddychał z trudem, policzki miał zaróżowione, a na delikatnym czole
drobne kropelki potu. Ktoś uchylił drzwi, zajrzał do pokoju i Sechno, korzystając z tego,
przesunął się szybko obok oficera i wyszedł na korytarz. Szczęsny zapalił papierosa, usiadł i
pomyślał: co teraz?... Ze swego długoletniego - doświadczenia pracownika milicji dobrze
wiedział, ile kłopotu mogą sprawić w trakcie przesłuchania tacy ludzie, jak Sechno. Inteligentni,
wyrobieni, oczytani - a przy tym drażliwi, ambitni, pełni kompleksów, często symulanci,
odgrywający przed oficerem śledczym całe teatrum, które niejednego wprawić mogło w
osłupienie. Miał już do czynienia z takimi, którzy każdego dnia zmieniali repertuar: od wyniosłej
obrazy poprzez mur milczenia aż do lawiny słów, krzyków, nawet łez. I dopiero z tego całego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl