[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Hugh używa tej torby do noszenia martwych ptaków. A ptaki
zwykle sÄ… brudne, siedzÄ… na nich wszy i inne robactwo.
Na chwilę przerwała pakowanie, ale po chwili podjęła tę
czynność, nic sobie nie robiąc ze słów Deacona.
Aidan spojrzał przyjacielowi w oczy i złożył mu milczącą
obietnicÄ™: ona jutro wyjedzie.
45
Parsknąwszy pod nosem coś niezrozumiałego, Deacon ścisnął
boki konia. Do tylnej części siodÅ‚a miaÅ‚ przywiÄ…zanego upo­
lowanego rysia. Ruszył w drogę jako pierwszy.
Aidan powiedział do Anne:
- Pojedziesz, pani, ze mnÄ….
Podszedł do Beaumainsa, spodziewając się, że Anne wezmie
z niego przykład. Ale w tej samej chwili koń Hugh zaczął się
boczyć i Anne niespodziewanie znalazła się twarzą w twarz
z martwym stangretem, którego ciało było przerzucone przez
koński zad. Jeszcze nie zesztywniało.
Panna zbladła. Aidan czekał na atak histerii i prośbę, by
odesłać ją do Londynu, ale się nie doczekał.
Odetchnęła dość niepewnie, a potem, ku zaskoczeniu Aidana,
wyciągnęła rękę i dotknęła poszarzałej szczęki stangreta.
- To był taki życzliwy człowiek. Dobry człowiek.
- Pochowamy go w Kelwin - obiecaÅ‚. - Czy on miaÅ‚ ro­
dzinę? Powinno się zawiadomić jego bliskich.
Anne smutno się zaśmiała.
- Miał wiele żon. Twierdził, że w każdym hrabstwie jedną.
Twoja siostra, panie, na pewno będzie wiedziała, do kogo
napisać.
- Możesz pani z nią o tym porozmawiać po powrocie do
Londynu - stwierdził stanowczo Aidan.
Jej szare oczy, rzeczywiście ładne, spochmurniały. W ich
głębi zauważył ogniki buntu. Najwidoczniej to samo musiał
dostrzec Hugh, uznał bowiem, że najrozsądniej będzie odjechać
śladem Deacona.
Aidan poczekał, aż zostaną z Anne tylko we dwoje.
- Wyjeżdżasz jutro - oświadczył tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
- A co z naszym małżeństwem?
- Nie ma żadnego małżeństwa. - Czy ona jest niedoroz-
46
winięta? - Nie zostało skonsumowane i nie zostanie! Wrócisz
pani do mojej siostry, która zajmie się jego anulowaniem, no,
i wypłaci ci okrągłą sumkę, bo to wszystko jej wina. Nic
lepszego nie mogę zaproponować.
Anne schyliła głowę. Aidan pełen podejrzliwości czekał na
następną ciętą ripostę, ale gdy nie nadeszła, zrozumiał, jak
zmęczona jest ta pannica. Trochę złagodził ton głosu.
- Chodz. Poczujesz się zupełnie inaczej, gdy się dobrze
wyśpisz. - Wielki Boże, gadał zupełnie jak niańka. Dosiadł
waÅ‚acha. KoÅ„ tupnÄ…Å‚ kopytami, najwidoczniej chcÄ…c już doÅ‚Ä…­
czyć do pozostałych.
Anne powiodła wzrokiem po sylwetce konia, od kopyta
mamuciej wielkości, przez muskularny tułów po strzygące uszy.
- Jak mam się wspiąć na tę bestię? - spytała.
Zniecierpliwiony zamachał rękami przed jej nosem.
- Tak samo, jak wyszłaś pani z powozu.
- Ale gdzie będę siedzieć?
Aidan poczuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.
- Panno Anne, jeśli wolisz, możesz iść piechotą.
Ujęła go za ręce. Palce miała długie i kobiece, a skórę tak
samo gładką jak jej jedwabna haleczka. Posadził ją przed sobą.
Nie miał wątpliwości, że odsyłając ją, podejmuje słuszną
decyzję. Panna była wyraznie nieprzyzwyczajona do szybkiej
jazdy na koniu. Nie miała odcisków. Ubierała się zbyt cienko
jak na pogodę panującą w szkockich górach. Nie miała szans
tutaj przeżyć.
W dodatku siedziała tuż przed nim, napierając krągłymi
pośladkami na jego twardniejący pal.
Ech, to jedno dobre, że go nie wykastrowała.
Panna się poruszyła. Aidan musiał ugryzć się w język, żeby
dosadnie jej nie zrugać, ale zabrzmiało to jak jęk. Anne
spłonęła rumieńcem.
47
- Ojej, zapomniaÅ‚am o paÅ„skim bólu. - Zaczęła go prze­
praszać. - Mogę usiąść z tyłu.
Aha, i opleść go tymi długimi nogami, a w dodatku przycisnąć
mu piersi do pleców.
- Siedz, pani, gdzie ci dobrze. - Tak czy owak byÅ‚ skaza­
ny na męki. - Mamy przed sobą długą drogę, a robi się
pózno. Nie chcę cię szukać w ciemnościach, kiedy spadniesz
z konia.
Och, jak dobrze, że jutro ta panna wyjedzie. Jutro, jutro, jutro!
3
Anne nie mogła się odprężyć. Przeszkadzała jej w tym
bliskość męża. Koń, na którym pędzili, był wielki i muskularny
jak jego pan.
Nie bardzo wiedziała, co ma dalej robić. Nigdy nie spotkała
nikogo podobnego do Aidana. Nie był on typem galanta ani
naukowca, za to wydawał się przytłaczająco męski. W niczym
nie przypominał postaci z miniatury. Nos z wizerunku, prosty
i szlachetny, teraz miaÅ‚ poÅ›rodku wyrazny garb. Najpraw­
dopodobniej został kiedyś złamany. Twarz o wyrazistych
rysach, naznaczona obfitymi śladami świeżego zarostu, zdawała
się należeć do zdecydowanego, dojrzałego człowieka. Do
krótkich, ciemnych włosków przylgnęły resztki niebieskiej
farby.
Nijak nie mogła wyobrazić sobie tego człowieka w Londynie.
Lord Tiebauld za nic nie traciłby czasu na trefienie włosów
ani nie wÅ‚ożyÅ‚by koszuli ze sztywno wykrochmalonym koÅ‚­
nierzykiem. Niewątpliwie hołdował regułom, które były jej
obce. UznaÅ‚a, że jest zuchwaÅ‚y, pewny siebie i bardzo ekscen­
tryczny.
49
A w dodatku ta absurdalna wzmianka o małżeÅ„stwie z miÅ‚o­
ści...'
- Brednia! - Czyżby naprawdę uważał ją za tak naiwną?
- Coś pani powiedziałaś? - spytał dzwięcznym, niskim
głosem.
C o ?
-
Spojrzał na nią groznie.
- Powiedziałaś coś, pani. Czy do mnie?
- Nie - odparła Anne, zakłopotana, że przyłapano ją na
mówieniu do siebie.
Dalej jechali w milczeniu. Obawiała się, że monotonny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl