[ Pobierz całość w formacie PDF ]

piętrach. Na ogół mieszkają tutaj tylko porządni ludzie, nawet w oficynie.
- To tu! - szepce portier.
- Niech pan tak stanie, \eby było pana widać przez wizjer - szeptem podpowiada komisarz. -
Niech pan im cokolwiek powie, po co pan przychodzi. W sprawie karmy dla świń, na NSV*
albo WHW.
- Zrobione! - powiada portier i dzwoni.
Przez chwile panuje zupełny spokój, portier dzwoni po raz drugi i po raz trzeci. Ale 'w
mieszkaniu cisza.
- Nie ma w domu? - szepce komisarz.
- Nie wiem jeszcze! - powiada portier - nie widziałem, by ta Schoenlein dziś wychodziła na
ulice.
I dzwoni po raz czwarty.
Zupełnie nagle otwierają się drzwi. śaden z nich nie słyszał szmeru w mieszkaniu. Wysoka,
chuda kobieta stoi przed nimi. Ubrana jest w zniszczone, wypłowiałe spodnie treningowe i
kanarkowy pulower z czerwonymi guzikami. Ma ostro zarysowaną, chudą twarz w
czerwonych plamach, jak to często bywa u gruzlików. Równie\ oczy jej błyszczą jak w
gorączce.
- O co chodzi? - pyta krótko i nie zdradza \adnego przera\enia, gdy komisarz staje blisko niej
w drzwiach, tak \e nie mo\na ich zamknąć.
- Chętnie zamieniłbym z panią parę słów, panno Schoenlein. Jestem komisarz Escherich z
gestapo.
Znów najmniejszego przera\enia; kobieta patrzy na niego nadal swymi błyszczącymi oczyma.
Potem mówi szybko: - Niech pan wejdzie!
- i idzie przodem do mieszkania.
- Niech pan zostanie przy drzwiach - szepce komisarz do portiera.
- A gdyby ktoś chciał wejść lub wyjść, niech pan mnie zawoła!
Pokój, do którego wprowadzono komisarza, jest nieco nieporzadny i zakurzony.
Staroświeckie pluszowe meble, z kolumienkami i kulami z czasów pradziadka. Portiery z
aksamitu. Sztalugi, a na nich portret brodatego mę\czyzny: powiększona, kolorowa
fotografia. W powietrzu wisi dym papierosów, parę niedopałków le\y w popielniczce.
- O co chodzi? - pyta ponownie panna Schoenlein. Stanęła przy stole nie prosząc komisarza,
by usiadł.
Ale komisarz siada mimo to, wyjmuje paczkę papierosów z kieszeni i wskazuje na portret. ~
Kto to jest? - pyta.
- NSV - Nazionalsozialistische-Yolkswohlfahrt - agenda partii hitlerowskiej zajmująca się
tzw. opieką społeczna.
- Mój ojciec - mówi kobieta. I pyta raz jeszcze: - O co chodzi?
- Chciałem panią zapytać o ró\ne rzeczy, panno Schoenlein - powiada komisarz i podaje jej
papierosy. - Ale niech pani siada i wezmie papierosa.
Kobieta mówi szybko: - Nie palę nigdy.
- Raz, dwa, trzy, cztery - liczy Escherich niedopałki w popielniczce - dym tytoniowy w
powietrzu. Czy ma pani gości, panno Schoenlein?
Spojrzała na niego bez strachu. - Nigdy nie przyznaję się, \e pale - powiedziała po chwili - bo
lekarz ze względu na płuca zabronił mi palić.
- A więc nie ma pani gości?
- A więc nie mam gości.
- Obejrzę sobie nieco pani mieszkanie -- oświadcza komisarz i wstaje. - Nie, niech się
pani nie trudzi. Sam znajdę drogę.
Przeszedł szybko przez oba pozostałe pokoje, przepełnione kanapami, szafami, fotelami i
postumentami. Raz zatrzymał się i nasłuchiwał z twarzą odwróconą ku jednej z szaf.
Uśmiechał się przy tym.
Potem wrócił do panny Schoenlein. Stała jeszcze tak, jak ją zostawił, przy stole.
Strona 82
Kazdy_umiera_w_samotnosci_-_Hans_Fallada_(11103)
- Zameldowano mi - powiedział siadając ponownie - \e przyjmuje pani wiele gości. Gości,
którzy często nocują u pani przez kilka nocy, ale nigdy nie są meldowani. Czy zna pani
przepisy o obowiązku meldowania?
- Moi goście są niemal wyłącznie moimi bratankami i bratanicami. Nigdy nie pozostają u
mnie dłu\ej ni\ dwie noce. Wydaje mi się, \e obowiązek meldowania zaczyna się dopiero
przy czwartej nocy.
- Musi pani mieć bardzo du\ą rodzinę, panno Schoenlein - powiedział komisarz z namysłem.
- Niemal co noc przebywa u pani jedna, dwie, a często i trzy osoby.
- Mała przesada. Zresztą rzeczywiście mam du\ą rodzinę. Sześcioro rodzeństwa, wszyscy
\onaci, mają dzieci.
- A ci godni starsi panowie i panie nale\ą równie\ do pani bratanków i bratanic?
- Ich rodzice oczywiście odwiedzają mnie równie\ od czasu do czasu.
- Bardzo du\a i bardzo rozmiłowana w podró\ach rodzina... A propos chciałem się
jeszcze zapytać: gdzie pani ma swój aparat radiowy, panno Schoenlein? Nie zauwa\yłem w
przejściu...
Mocno zacisnęła wargi. - Nie mam radia.
- Oczywiście! - powiedział komisarz. - Oczywiście! Dokładnie tak samo, jak nigdy pani nie
przyzna, \e pali papierosy. Muzyka radiowa nie szkodzi na płuca.
- Ale na światopogląd polityczny - odpowiedziała nieco kpiąco.
- Nie, nie mam radia w domu. Je\eli słyszano muzykę z mojego mieszkania, to chodzi tu o
patefon walizkowy, który stoi tam za panem na półce.
- I który przemawia obcymi językami - uzupełnił komisarz.
- Mam wiele zagranicznych płyt do tańca. Nie uwa\am tego za przestępstwo, je\eli nawet
teraz, w czasie wojny, przy okazji przegrywam je moim gościom.
- Pani bratankom i bratanicom? Nie, to rzeczywiście nie jest przestępstwem.
Wstał z rękami w kieszeniach. Nagle nie mówił ju\ ironicznie, ale po prostu brutalnie: - Jak
pani myśli, co się stanie, je\eli teraz pobawię się z panią, panno Schoenlein, i pozostawię tutaj
u pani w mieszkaniu człowieka? Przyjmowałby pani gości i obejrzałby sobie dokładniej
papiery pani bratanków i bratanic. Mo\e jeden z gości przyniesie ze sobą nawet radio? Co
pani o tym sądzi?
- Sądzę - powiedziała nieustraszenie panna Schoenlein - \e pan z góry przyszedł z zamiarem
aresztowania mnie. Jest więc zupełnie obojętne, co powiem. Chodzmy! Pozwoli mi pan chyba
prędko wło\yć suknię, zamiast spodni treningowych?
- Jeszcze chwilę, panno Schoenlein! - zawołał komisarz za nią. Zatrzymała się i odwróciła do
niego z ręką na klamce.
- Jeszcze chwileczkę! Byłoby oczywiście właściwe, gdyby pani jeszcze przed naszym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl