[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tym myślę. Póki co nie mam zamiaru nic robić.
Patrzę, jak wychodzi.
- Uważaj z marzeniami, bo mogą się spełnić - wołam za nią, na co ona z
powrotem wtyka głowę do pokoju. - Nigdy nie wiadomo, co się może
zdarzyć.
Josie potakuje i już jej nie ma.
Znów sięgam po telefon, by ostatecznie i zdecydowanie wystukać numer
matki. Staram się przy tym nie myśleć o Jacku. Ani
o Henrym. Ani o rozczarowaniu, jakie mogą mi przynieść marzenia.
*
Podczas naszej dwuminutowej, pełnej napięcia rozmowy, która sprawiła,
że serce niemal eksplodowało mi w piersi, ustaliłyśmy, że spotkamy się w
herbaciarni na Osiemnastej Ulicy w sobotę w samo południe. Co znaczy,
że muszę odwołać wypad do sklepu Saks Fifth Avenue z Leigh, Meg i
Ainsley w poszukiwaniu sukni ślubnej. Vivian nie jest tym zachwycona.
- Wytłumacz jej, czemu odwołałam zakupy - poprosiłam Jacka w piątek
wieczorem. Jedliśmy w domu chińszczyznę. Wykręciliśmy się ze
spotkania z Andrew, kolegą Jacka z pracy,
i jego żoną, ponieważ nie czułam się emocjonalnie na siłach, by
prowadzić towarzyską konwersację przy martini. Podobnie jak w
przypadku wielu innych elementów mojego dawnego życia zapomniałam
o tym, że nieustanna karuzela spotkań towarzyskich też w końcu
wychodzi bokiem.
- Czemu sama do niej nie zadzwonisz? - zapytał Jack. -Przecież wiesz, jak
bardzo chce się do ciebie zbliżyć. - Wiedziałam, że mówiąc to, chciał
dobrze, byłam jednak tak zdenerwowana czekającym mnie spotkaniem,
że miałam ochotę udusić go za te słowa.
- Nie zadzwonię sama - odparłam, a z ust wyleciał mi kawałeczek brokuła
- ponieważ jestem w tej chwili w trudnej sytuacji i nie mam ochoty
zwierzać się twojej matce ani opowiadać jej o swoich lękach!
- Mogłabyś się zdziwić - odrzekł Jack kompletnie nieświadomy mojej
narastającej paniki. - Ona umie postępować w takich sytuacjach.
- Jack, na miłość boską! - Cisnęłam pałeczki na stół, jedna odbiła się od
blatu jak gimnastyk, który robi gwiazdę. - Niech Vivian będzie twoją
psychoterapeutką, ja nie mam na to ochoty. Po prostu nie chcę jej teraz
tłumaczyć, dlaczego nie mogę jutro chodzić po sklepach i szukać
cholernej sukni ślubnej.
Jack spochmurniał.
- Jak sobie życzysz. Chciałem ci tylko pomóc - powiedział bez
złośliwości w głosie.
Zapewne tak było, myślę dziś, wspinając się po schodach stacji metra, po
czym kieruję się na wschód, w stronę herbaciarni. Pewnie naprawdę
uważał, że jego matka znajdzie rozwiązanie, tak jak zawsze znajdowała
rozwiązanie jego problemów. Parskam głośno, choć nie wiem, komu
powinnam współczuć: sobie, Jackowi czy Vivian.
Zbyt szybko staję przed uroczą staroświecką herbaciarnio-cukiernią,
którą sama wybrałam, powtarzając w myślach hasło  neutralny grunt",
jakbyśmy z matką były przywódcami dwóch wrogich mocarstw.
Powietrze wypełnia zapach świeżego ciasta, a w tle rozbrzmiewa muzyka
klasyczna, której nie rozpoznaję, choć powinnam, gdyż w czasach
niemowlęctwa Katie puszczałam jej chyba każdego sławnego
kompozytora pod słońcem. Sala jest pełna ludzi, więc - choć
wyobrażałam sobie, że rozpoznam matkę od razu -lustruję wzrokiem
stoliki, a żołądek niemal podchodzi mi do gardła. Z jednej strony mam
nadzieję, że jednak nie przyszła, a z drugiej, że nie zawiedzie mnie
kolejny raz.
Przeskakuję wzrokiem od stolika do stolika. Nagle dostrzegam rękę
machającą do mnie z tyłu sali. Odwracam się i widzę matkę.
Rozpoznałabym ją wszędzie, mimo że minęło dwadzieścia lat i mimo
przekonania, że wymazałam ją z pamięci. Czarne włosy spływają jej na
ramiona, ma gładką, lekko opaloną skórę, a jej
twarz, choć napięta, wydaje mi się spokojniejsza, niż ją zapamiętałam,
jakby złagodniała przez te wszystkie lata.
W pierwszej chwili mam ochotę uciec. Powstrzymuję się jednak. Nie. To
już przerabialiśmy. Wiemy, jak to się skończy. Poza tym pamiętaj o
Katie.
Wypuszczam więc wstrzymywane powietrze, przełykam ślinę i lawirując
między stolikami, idę w jej stronę.
- Jillian - mówi matka, wstając. Głos jej się łamie.
Stoimy naprzeciwko siebie i żadna z nas nie wie, co zrobić dalej.
Wyciągam prawą rękę, ale ona przyciąga mnie do siebie w mocnym,
niemal klaustrofobicznym uścisku. Wdycham jej zapach, szukając
ziemistej nuty, która przez tyle lat mi o niej przypominała, ale pachnie
całkiem obco.
- Pozwoliłam sobie zamówić dla nas herbatę i kanapki - mówi mama,
kiedy siedzimy już przy stoliku, po czym milknie na chwilę równie
zmieszana jak ja. - Pięknie wyglądasz. Dziękuję, że zadzwoniłaś.
Kiwam głową, unikając jej spojrzenia.
- Mam ci dużo do wyjaśnienia.
Znów kiwam głową w milczeniu. Z całych sił staram się nie rozpłakać.
- Nawet nie wiem, od czego zacząć. Minęło tyle lat... tyle się zdarzyło...
ja... - Milknie, by się uspokoić. - Powinnam zacząć od przeprosin. To, co
wtedy zrobiłam... Dopiero teraz, z przyczyn, które ci pózniej wyjaśnię,
zrozumiałam, jak bardzo skrzywdziłam ciebie i twojego brata.
- Dziękuję - mówię cicho. Z lewego oka spływa mi łza. Pragnę być
zgorzkniała, wściekła, ale jestem już zmęczona noszeniem w sobie
gniewu i gdy widzę ją teraz struchlałą, przerażoną i skruszoną, łatwiej mi
jest odpuścić.
- Bardzo trudno to wytłumaczyć - zaczyna, po czym poprawia się: - Nie.
Nieprawda. Taką miałam wymówkę. Powtarzałam sobie, że to
skomplikowane, bo czułam się wtedy mniej winna, ale tak naprawdę
sprawa jest dość prosta. Podjęłam okropną de-
cyzję. Koniec, kropka. - Zmusza się do śmiechu. - Mój psychoterapeuta
byłby ze mnie dumny. Właśnie przyjęłam na siebie odpowiedzialność za
swoje czyny.
Do stolika podchodzi kelner z naszym zamówieniem. Sięgam po kanapkę
i odrywam skórkę.
- Co się wtedy stało? - pytam wreszcie z trudem, bojąc się odpowiedzi.
 To dlatego że nie sprzątałaś swojego cholernego pokoju!"
- Po prostu... okropnie to zabrzmi i możesz mnie znienawidzić, jestem na
to przygotowana. - Spuszcza wzrok na swoje dłonie. - Po prostu nie
byłam na to wszystko gotowa. Na macierzyństwo, obowiązki,
małżeństwo i wszystkie wynikające z niego komplikacje.
Ocieram z policzka dwie łzy. Nie wyglądam, jakbym płakała, tylko jakby
wpadło mi coś do oka.
- To nie znaczy, że nie kochałam ciebie i Andyego - ciągnie matka
stanowczo. - Po prostu byłam jeszcze młoda... I nie potrafiłam... nie
potrafiłam sobie z tym wszystkim poradzić. Twój tata i ja pobraliśmy się,
mając po dwadzieścia lat, a kiedy... - odchrząka - kiedy was zostawiłam, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl