[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu i nie zapomniała jego wyczynów. Na szczęście wyglądało na to, że jednak nie zdaje sobie
sprawy z jego prawdziwej tożsamości.
Podczas tego wieczoru Edric i kilku innych przyszło, by z nim porozmawiać i wciągnąć go
do zabawy. Chyba wszyscy wiedzieli, że skupił na sobie ogień wrogich bazyliszków, dzięki czemu
piloci zdołali dosiąść swoich wierzchowców. Jednak, co najciekawsze, nikt nie potrafił powiedzieć,
co dokładnie wydarzyło się poza głównym polem bitwy. Najwyrazniej Veela zmusiła swoich
pilotów, aby złożyli przysięgę milczenia.
Powinien uznać to za dobry znak, ale raz za razem chwytał podejrzliwe spojrzenia rzucane
mu przez Veelę i pozostałych pilotów. Może i nie zdawali sobie sprawy, że mają do czynienia z
Revanem, ale sam fakt, że jest Jedi, wyraznie im przeszkadzał.
Veela mogła im nakazać milczenie z wdzięczności za to, co zrobił w trakcie bitwy, albo
dlatego, że potrzebowała go do odnalezienia Maski Mandalore a; może także ze względu na
uczucia, jakimi darzyła Canderousa. Cóż, jakkolwiek brzmiała odpowiedz, jego tajemnica chyba
była bezpieczna... przynajmniej na razie.
Pózno w nocy zakopał się wreszcie w swoim śpiworze. Zdziwił się, gdy kilka minut pózniej
usłyszał wtaczającego się do namiotu Canderousa.
- Myślałem, że spędzisz noc z Veelą.
- Jakoś na razie nie chce mnie widzieć - wyjaśnił Canderous. - Niech ochłonie przez noc.
- Przykro mi to słyszeć.
- Zrobiłeś, co musiałeś - odpowiedział jego przyjaciel, moszcząc się w śpiworze. - I tak
prędzej czy pózniej prawda wyszłaby na jaw.
- Jest zle?
- Veela nie lubi Jedi - przyznał Canderous. - Ale trudno cokolwiek wywnioskować. Przy
odrobinie szczęścia przez kilka dni będzie chodzić obrażona. - Olbrzym przekręcił się na bok. -
Jeśli zaś się mylę, spróbuje nas zabić podczas jutrzejszej wspinaczki.
Revan nie był pewien, czy to żart.
Następnego ranka pogoda była taka sama, jak każdego innego dnia na Rekkiad - panował
przejmujący ziąb, a zacinający wiatr i wirujący śnieg ograniczały widoczność. Revan liczył, że
dzień będzie spokojny i bezchmurny, a oni wlecą na szczyt na bazyliszkach. Niestety nawet u
podstawy Włóczni niespodziewane podmuchy wiatru były wystarczająco silne, by niemal zwalić go
z nóg. W wyższych regionach wiatr i słaba widoczność uczyniłyby z lądowania na szczycie
samobójstwo, nawet gdyby za sterami siedział doświadczony pilot. Jedynym wyjściem pozostawała
pełna niebezpieczeństw wspinaczka.
- Warunki nam nie sprzyjają - zauważył Canderous, stojąc u podstawy pierwszej Włóczni.
- Lepsze już nie będą - odparła Veela. - Jeśli się boisz, Edric zajmie twoje miejsce, a ty
zostaniesz, żeby pilnować obozu.
- Ten staruszek dostałby zawału w połowie drogi na szczyt - odpowiedział z uśmiechem
Canderous.
- Jest tylko rok starszy od ciebie - wytknęła mu Veela.
- Ale ja jestem jak dobre wino - odciął się. - Z wiekiem tylko zyskuję.
Ta żartobliwa wymiana zdań pomogła Revanowi oddalić od siebie obawy związane ze
wspinaczką, choć nie był szczególnie zachwycony doborem członków drużyny. Składało się na nią
łącznie osiem osób: Revan, Canderous, Veela i piątka jezdzców bazyliszków, włącznie z Grizzerem
- młodzieńcem, który oddał Canderousowi swojego wierzchowca.
Kryła się w tym pewna logika. Poszukiwanie Maski Mandalore a poczytywano za wielki
zaszczyt, a jezdzcy bazyliszków cieszyli się w klanie ogromnym szacunkiem. Oprócz nich,
najbardziej odpowiednią osobą byłby Edric, ale jemu przypadło zadanie wyprowadzenia klanu
Ordo, w razie gdyby Veela i pozostali nie powrócili.
Ale uwadze Revana nie umknął pewien fakt: wszyscy wybrańcy wiedzieli, że on jest Jedi, a
Edricowi, najstarszemu i najwierniejszemu towarzyszowi Canderousa, nakazano pozostać w obozie.
%7łałował, że przed wymarszem nie zamienił z przyjacielem kilku słów. Pozostało mu tylko przez
całą wspinaczkę mieć się na baczności, tak na wszelki wypadek.
Podzielili się na dwa zespoły po cztery osoby każdy, a członkowie każdej drużyny obwiązali
się liną do wspinaczki. W skład pierwszego zespołu wchodził Canderous, Revan i dwóch pilotów,
w skład drugiego zaś - Veela i pozostała trójka jezdzców bazyliszków. Poza zimowymi ubraniami i
sprzętem każdy dzwigał na plecach dwudziestokilogramowy plecak z zaopatrzeniem i racjami
żywnościowymi.
Oba zespoły ruszyły równocześnie, równoległymi ścieżkami, wspinając się po niemal
pionowych, lodowych ścianach Włóczni.
%7łeby podejść metr, musieli zaostrzonym czekanem odciosać lód, przygotowując w ten
sposób oparcie dla dłoni lub stopy, a następnie wbić w ścianę bloczek z klamrą i podczepić do
niego linę. Czekan, bloczek, lina, i tak w kółko.
Posuwali się powoli, a wspinaczka wysysała z nich siły: jeden błędny ruch i czekała ich
szybka, makabryczna śmierć. W teorii system lin i bloczków, którymi byli ze sobą powiązani,
gwarantował, że pozostała trójka utrzyma ciężar spadającego, ale nikomu się nie spieszyło, by
sprawdzić tę teorię w praktyce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl