[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przełyku. Mały nadajnik z mikrofonem. Dziecięcy telefon. Odbiornik stoi pewnie w sypialni matki
albo niani. Gdyby niemowlak zaczął teraz płakać...
Z największą delikatnością Blaze sięgnął do wyłącznika i nacisnął go. Czerwone światełko, które
paliło się nad nim, powoli zamarło. Patrzył, zastanawiając się, czy wyłączenie zasilania nie
uruchomi jakiegoś sygnału. Alarmu.
Uwaga, mamo. Uwaga, nianiu. Dziecięcy telefon nawala, bo wyłączył go wielki, głupi porywacz.
W domu jest wielki, głupi porywacz. Chodzcie go zobaczyć. Wezcie broń.
Dawaj, Blaze. Tylko się postaraj.
Blaze zrobił głęboki wdech, potem wydech i wyciągnął brzegi kocyka spomiędzy materaca a
prętów łóżeczka. Wyjął dziecko i owinął je całe. Ukołysał delikatnie w ramionach. Niemowlę
zakwiliło i wyprężyło swoje małe ciałko. Błysnęły uchylone oczy. Maluch wydał z siebie cichutkie
miauknięcie, brzmiące jak  niiap", a potem zacisnął powieki i z powrotem zwiotczał.
Blaze wypuścił wstrzymywany oddech.
Wrócił na galerię. Zdawał sobie dobrze sprawę, że wyjście za próg pokoju dziecinnego oznacza
przekroczenie pewnej granicy. Teraz już w żaden sposób nie mógł udawać zwykłego włamywacza.
Niósł na rękach dowód swojej zbrodni.
Zejście po drabinie ze śpiącym niemowlęciem było niemożliwe; nie brał tego nawet pod uwagę.
Ruszył w kierunku schodów. Ale tam kończył się dywan. Dzwięk, który rozległ się, kiedy Blaze
postawił nogę na pierwszym gładkim, wypolerowanym stopniu, był głośny, niczym niestłumiony i
absolutnie oczywisty w swojej wymowie. Porywacz zamarł, nasłuchując, wyprężony na baczność
nagłym ukłuciem strachu, ale dom spał dalej.
Tylko, że jemu w tym momencie zaczęły puszczać nerwy. Dziecko niespodziewanie zrobiło się
okropnie ciężkie. Determinacja osłabła pod wpływem paniki. Już prawie złowił kątem oka jakiś
ruch: najpierw z jednej strony, potem z drugiej. Przy każdym kolejnym kroku myślał sobie, że
dziecko zaraz zacznie się wiercić i płakać. A jego płacz obudzi cały dom.
- George... - wymamrotał.
- Idz. - Głos George'a rozległ się na dole, u stóp schodów. -Jak w tym starym kawale: idz, nie
biegnij. Podążaj za moim głosem, Blejziński.
Blaze zaczął schodzić. Nie dało się iść bezszelestnie, ale przynajmniej nie robił już tak straszliwego
hałasu jak na tym pierwszym stopniu. Dziecko trzęsło mu się w ramionach. Nie mógł go trzymać
nieruchomo, chociaż naprawdę bardzo się starał. Na razie wciąż jeszcze spało, ale już za
chwileczkę, już za momencik...
Liczył stopnie. Pięć. Sześć. Siedem. Osiem cudów świata. Schody były bardzo długie. Pewnie
specjalnie takie je zrobili, pomyślał, żeby głupie cipy w kolorowych kieckach miały się po czym
przechadzać na wielkich balach, tak jak w  Przeminęło z wiatrem". Siedemnaście. Osiemnaście.
Dzie...
To był koniec schodów, a on tego nie zauważył. Stopa łupnęła ciężko o podłogę: um! Dziecko
zatrzęsło się, aż główka mu podskoczyła. Zakwiliło. W głuchej ciszy ten dzwięk był bardzo głośny.
Na górze zapaliło się światło.
Blaze wytrzeszczył szeroko oczy. Poczuł nagłe uderzenie adrenaliny w piersiach i niżej, w żołądku;
zamarł w absolutnym bezruchu, przyciskając niemowlę do siebie. Po chwili zmusił się do
rozluznienia zesztywniałych mięśni - ale tylko odrobinę - żeby schować się w cieniu schodów.
Stanął tam, nie ważąc się nawet drgnąć, z twarzą wykrzywioną śmiertelnym przerażeniem.
- Mike? - zawołał cicho czyjś zaspany głos.
Tuż nad głową Blaze'a ktoś podszedł do balustrady, szurając pantoflami po dywanie.
- Mikey, to ty, niedobry zwierzaku? - Głos dobiegał dokładnie z góry, sceniczny szept pod
tytułem  cicho, ludzie śpią". Należał do starszej osoby i pobrzmiewały w nim zmęczone, płacz-
liwe nuty. - Idz do kuchni. Pańcia wystawiła ci mleczka na spodeczku. - Pauza. - A jak mi
przewrócisz wazon, to będzie lanie.
Gdyby dziecko teraz zaczęło płakać...
Głos nad głową Blaze'a wydał jeszcze jakieś zduszone, gardłowe, kompletnie niezrozumiałe
mruknięcie i znów rozległo się szuranie pantofli. Po chwili, która zdawała się trwać sto lat, cicho
trzasnęły zamykane drzwi. Zwiatło zgasło.
Blaze dalej stał nieruchomo, usiłując zapanować nad drżeniem kończyn. Wiedział, że jeśli zacznie
się trząść, może obudzić dziecko. I raczej je obudzi. Jak trafić do kuchni? Jak zabrać drabinę i
małego za jednym razem? A co z tym drutem w żywopłocie? Co? Jak? Gdzie?
%7łeby powstrzymać ten natłok pytań, zaczął iść przed siebie. Przemknął chyłkiem na drugą stronę
holu, osłaniając dziecko ciałem, tak jak bezdomna staruszka przyciska swój węzełek do piersi.
Zobaczył przeszklone dwuskrzydłowe drzwi. Były uchylone, a w szczelinie lśniła woskowana
posadzka. Wszedł do środka. To była jadalnia.
Urządzono ją z przepychem. Mahoniowy stół zaprojektowany był chyba specjalnie po to, żeby
udzwignąć dziesięciokilogramowe indyki na Zwięto Dziękczynienia i gigantyczne, parujące
pieczenie podawane w niedzielę na odświętnym obiedzie. Zza przeszklonych drzwi wysokiego, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl