[ Pobierz całość w formacie PDF ]

honorowym gościem.
Nasz kąt ganku był zacieniony, panował w nim
przyjemny chłód. Słońce padało nieco dalej, na schody
prowadzące na podwórze. Ale ten zakątek stanowił
miejsce oblężenia; mrówki żołnierze przemieszczały się
trzema długimi liniami, tam i z powrotem wzdłuż desek,
w górę i w dół po słupkach balustrady. Wychodziły z
wąskiej szczeliny pod drzwiami; jedne niosły w
szczypcach okruchy, inne grudki kurzu lub coś, co
wyglądało jak kawałki trawy. Miałam wrażenie, że gdyby
jedna z główek Barbie spadła pośród nie, zostałaby
szybko zgarnięta, usunięta z ganku i znikłaby na zawsze w
wyrośniętych chwastach na dole. Dlatego broniąc się,
zakręciłam pirueta na mrówkach, rozdeptałam wszystkie
trzy linie, miażdżąc napastniczki, i rozproszyłam ich
szeregi, podśpiewując:
- Ratować Krój i Szyk przed potworami! Ratować Krój
i Szyk przed potworami!
Krój i Szyk leżała bezbronna na mojej poduszce, wraz z
obcym torsem, rękami i nogami. Kiedyś w sklepie
obejrzałam nową Barbie z serii Krój i Szyk, zapakowaną
w pudełku. Wyglądała oszałamiająco w kolczykach w
kształcie obręczy, z dłońmi złożonymi jakby do oklasków,
z rudymi włosami do pasa. Miała dziecięco błękitne oczy,
sukienkę w stylu kostiumu astronauty i wysokie buty z
tego samego materiału. Dawno temu moja główka Barbie
Krój i Szyk była nawet ładniejsza od Klasycznej i dlatego
Klasyczna jej nienawidziła Chcąc usunąć atrament z jej
czoła i oczu, polałam jej twarz zmywaczem do paznokci;
wylałam tylko kilka kropli, ale wystarczyło, by czerwona
farba na jej ustach się rozpuściła, brudząc policzki, a
plamy z atramentu pozostały nienaruszone.
- Teraz wygląda całkiem koszmarnie - powiedziała
Klasyczna. - Pozbądz się jej.
- Nie mogę - odpowiedziałam. - A gdyby to tobie się
przydarzyło?
- To powinnaś mnie zabić.
Mrówcze linie uformowały się od nowa. Na deskach
znów się zaroiło.
Przy każdej rozgniecionej mrówce pojawiały się
przynajmniej dwie inne i zaczynały zbierać szczątki - te,
które nie zostały roztarte na proch. Za bardzo kręciło mi
się w głowie, żeby dalej wirować, więc oparta o
balustradę lekko zmąconym wzrokiem przyglądałam się
wędrującej armii. Owady wydawały mi się olbrzymie i
starożytne, jak karłowate żuki, tyle że nie miały skrzydeł.
Obejrzałam podeszwy tenisówek, szukając
przylepionych martwych mrówek, ale znalazłam tylko
mokre plamy, ciemne i świeże, trochę podobne do soku z
przeżutego tytoniu, którym ojciec czasami pluł do butelki
po coli. Była tam też główka mrówki i wciąż poruszające
się szczypce; reszta tułowia musiała leżeć na ganku albo
znajdowała się w szczypcach innego owada.
- Pomóż mi - próbowała powiedzieć. - Nie chcę
umierać. Proszę...
Opuściłam nogę, trąc podeszwą o deski, żeby się
upewnić, że z mrówczej główki nic nie zostanie.
- %7ładnej litości.
Wybierałam największe owady i rozgniatałam tylną ich
część, pozwalając, by środek i przód uciekały. Albo
urywałam główki, tak że poruszały się tylko korpus i
odwłok.
I obserwowałam.
Oddzielone tylne człony błąkały się, często wpadając
między deski. Części z główkami natomiast zmierzały
przed siebie, nie okazując bólu. Usuwałam je z linii i
wyrzucałam poza krawędz ganku. Tylne człony
zostawiałam w spokoju, żeby służyły jako ostrzeżenie dla
innych. Czasami jakaś głupia mrówka badała któryś z
okaleczonych korpusów, ale nie mogła zrozumieć, co się
stało, więc bez oznak niepokoju ruszała dalej. Nie miało
to znaczenia, byłam zmęczona zabijaniem. Mrówkom
brakowało inteligencji, nie obchodziło ich, że są
rozdeptywane... nie były nawet zainteresowane zemstą.
Wiewiórki to co innego. Wiewiórka chętnie by się dobrała
do człowieka, gdyby jej dać okazję.
- Co robimy? - spytała Klasyczna.
Zciągając z palców Magiczne Loki i Modne Dżinsy,
powiedziałam:
- Zaczekaj, mam pomysł.
Teraz miałam misję. Klasyczna też. Modne Dżinsy i
Magiczne Loki były zakładniczkami więzionymi przez
partyzantów, ich głowy sterczały zatknięte na
gwozdziach, a dookoła roiła się mrówcza armia. Sytuacja
była rozpaczliwa. Mogłyśmy uratować tylko jedną, bo
inaczej by nas zauważono. Wybór, oczywiście, padł na
Modne Dżinsy. Nie była mazgajem, więc to ją
postanowiłyśmy uratować.
Zaczęłam skakać po ganku, rozganiając linie wroga.
Klasyczna pochyliła się, omal nie zjeżdżając mi z palca, i
uratowała Modne Dżinsy, zanim jakaś mrówka dosięgła
jej szyi. Ale misja nie była jeszcze zakończona.
Musiałyśmy wrócić. Przebiegłam po mrówkach, machając
rękami... i Klasyczna spadła mi z palca. Kiedy ją
podniosłam, powiedziała z urazą:
- Głupia zabawa. Róbmy coś innego.
Porzuciłyśmy zatem Modne Dżinsy i poszłyśmy szukać
wiewiórek. Tymczasem zmierzając w podskokach do
schodów, potknęłam się... i nastąpiła katastrofa.
Próbowałam chwycić poręcz, bezskutecznie. Uderzyłam
kością ogonową o górny stopień, poderwałam się i na
dobre zaczęłam spadać. Tak szybko, że nie mogłam się
zatrzymać, nie panowałam nad nogami, rękami, łokciami.
Wylądowałam w poprzek dolnego stopnia, przyciskając
do siebie Klasyczną. Przez moment leżałam skulona,
jakby rozdeptała mnie jakaś monstrualna stopa. Kiedy
wstałam, całe łydki miałam czerwone i pokłute
drzazgami, pod skórą widać było wbite cieniutkie odłamki
drewna. Powyrywałam je i zaczęłam się drapać. Znów
zaczynało swędzieć.
- Mogłam cię zgnieść - powiedziałam do Klasycznej. -
Mogłam spaść na ciebie i już byś nie żyła.
Jak tamta kobieta w Polsce: chciała popełnić
samobójstwo po tym, gdy mąż jej powiedział, że
odchodzi, by zamieszkać z inną. Opuścił ich mieszkanie,
które znajdowało się na dziewiątym piętrze Kiedy
wychodził z klatki schodowej, kobieta skoczyła z balkonu
Szybowała w dół z nadzieją, że spadnie na chodnik, a
wylądowała na głowie swego wiarołomnego męża.
Zabijając go na miejscu. A sama przeżyła. Usłyszałam o
tym w pewnym programie telewizyjnym.  Dziwniejsze
niż fikcja. Zdumiewające historie życia i śmierci . Matka
twierdziła, że kłamię.
- Jeden człowiek wpadł do urządzenia szatkującego
kapustę i został posiekany na śmierć.
- Nieprawda.
- A drugi wpadł do roztopionej czekolady i umarł, to
samo przydarzyło się jeszcze innemu, tyle że zamiast
czekolady był sos. Obaj zginęli w kadziach.
- Jelizo-Rose, twoje opowieści wcale nie są ciekawe.
- Wiesz, czym ta kobieta z Nowej Zelandii została
zakłuta na śmierć?
- Nie obchodzi mnie. Wystarczy.
- Zamrożoną parówką. Dasz wiarę? A ten mężczyzna w
trumnie...
- Dosyć. Ani słowa więcej!
Ale ojciec mi wierzył. I kiedy opowiadałam mu, jak
robotnicy z Houston próbowali uwolnić wiewiórkę z rury
nawadniającej, uważnie mnie słuchał.
- Podnieśli rurę, wtedy ona uderzyła w kabel
elektryczny i zostali śmiertelnie porażeni. A wiewiórce
nic się nie stało.
- Straszne - skomentował. - Naprawdę okropne.
Tego drugiego dnia w What Rocks zauważyłam przy
torach kolejowych kobietę-ducha i zastanawiałam się, czy
umarła straszną śmiercią, czy na przykład poraziła ją
maszyna do mrożenia jogurtu albo przez przypadek
wylała się na nią kadz rozpuszczonej szminki. Albo może
została zwabiona na ślub i zamordowana.
Nie zobaczyłabym ducha, gdyby Klasyczna nie prosiła
o odwiedzenie autobusu. Przedzierałyśmy się przez
chwasty wokół domu w poszukiwaniu drugiej wiewiórki,
kiedy powiedziała:
- Jelizo-Rose, pokaż mi to miejsce przewrócone do góry
nogami.
- Dobrze - zgodziłam się - ale tylko my dwie możemy
tam pójść i nie wolno ci nikomu mówić, bo to tajemnica. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl