[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ominąć. Sadzawka miała najwyżej dwanaście stóp szerokości i roiła się od pstrągów. Ryby
nie zdołały dotrzeć z nurtem strumienia do wyżej położonego jeziora, a po ustaniu powodzi
zbyt długo zwlekały z odbyciem wędrówki do głębszych rzek: Babiny czy Skeeny. Schroniły
się do tej sadzawki, która miała się teraz dla nich stać śmiertelną pułapką.
Na jednym krańcu sadzawki woda miała dwie stopy głębokości, z przeciwnej strony było
jej zaledwie na parę cali. Tyr zastanawiał się nad tym przez chwilę, a potem wkroczył do
sadzawki w najgłębszym jej miejscu. Pstrągi lśniącą ławą runęły wnet w przeciwnym
kierunku. Grizli wolno sunął naprzód i kiedy znalazł się w miejscu, w którym wody było
zaledwie na osiem cali, stanął. Ryby, oszalałe ze strachu, jedna po drugiej usiłowały
przemknąć się z powrotem do głębszej części sadzawki. Raz po raz wielka prawa łapa Tyra
wyrzucała w powietrze całe snopy wody.
Pierwsza „fontanna" przewróciła Muskwę; ale wraz z nią spadł na ziemię dwufuntowy
pstrąg i niedźwiadek szybko odszukał go w trawie, a potem zabrał się do uczty.
Pod potężnymi ciosami łapy Tyra woda sadzawki tak się zakotłowała, że ryby, ogarnięte
paniką, miotały się tam i z powrotem, toteż Tyr wyrzucił na brzeg dwanaście pstrągów.
Muskwa był tak pochłonięty posiłkiem, a Tyr połowem, że żaden z nich nie zauważył
przybycia gościa. Obaj spostrzegli go jednocześnie i przez długie pół minuty stali i patrzyli
nań tak zdumieni, że odjęło im możność ruchu. Gościem był inny grizli, który tak spokojnie
zjadał wyłowioną przez Tyra rybę, jak gdyby była jego własną zdobyczą.
W kodeksie niedźwiedzim nie ma większej obrazy ani bardziej śmiertelnego wyzwania.
Nawet Muskwa pojął to i pytająco spojrzał na Tyra. Czuł, że znowu będzie bitwa, i oblizywał
już wargi.
Tyr powoli wylazł z sadzawki. Przystanął. Oba grizli spoglądały na siebie długą chwilą;
nowy przybysz jadł bez ustanku.
Żaden nie wydał ryku. Muskwa nie mógł dostrzec w wyglądzie Tyra znamion
nieprzyjaźni. A potem, ku rosnącemu zdumieniu małego niedźwiadka, grizli zaczął chrupać
pstrąga o trzy stopy od intruza.
Może człowiek jest najdoskonalszym stworzeniem na świecie, jednak jeśli chodzi o
szacunek należny starszym, grizli dorównuje mu, a nieraz nawet go przewyższa. Tyr nie
okradłby staruszka swojej rasy, nie walczyłby z nim, podzieliłby się z nim własną zdobyczą.
O ludziach, niestety, nie zawsze można to powiedzieć.
Otóż gościem był stary niedźwiedź; stary i chory przy tym. Wzrostem dorównywał
niemal Tyrowi, ale ze starości był o połowę od niego węższy w barach i miał karykaturalnie
chudą szyję i głowę.
Indianie zwą takiego grizli Kuyas Wapusk — ten, co umiera ze starości — i nie polują na
niego. Biali strzelają doń. Inne niedźwiedzie tolerują go i pozwalają mu jeść upolowane przez
siebie mięso.
Grizli, o którym mowa, konał z głodu. Nie miał już pazurów. Sierść mu wypełzła; tu i
ówdzie świeciły duże łysiny. Gdyby dożył pierwszych śniegów, jego sen zimowy byłby
ostatni. Może śmierć czekała go jeszcze wcześniej. Kuyas Wapusk zawczasu poznaje jej
tchnienie. Wpełza do jakiejś groty prawie niedostępnej, do jakiejś głębokiej szczeliny skalnej
i tam kona.
Bruce i Langdon nie słyszeli nigdy, aby ktokolwiek odnalazł na terenie Gór Skalistych
kości lub trupa niedźwiedzia zmarłego naturalną śmiercią.
A wielki Tyr, ścigany przez człowieka, znaczony piętnem ran, zdawał się rozumieć, że
jest to ostatnia na ziemi uczta Kuyas Wapuska, który jest zbyt stary, by łowić ryby, zbyt stary,
by polować, zbyt stary nawet, by móc wygrzebać z ziemi miękkie kłącze dzikich lilii. Nie
przerywał mu więc posiłku, pozwolił najeść się do syta, a potem ruszył w dalszą drogę,
wiodąc z sobą Muskwę.
ROZDZIAŁ XII
Jeszcze przeszło dwie godziny Tyr prowadził Muskwę na tę męczącą włóczęgę w
kierunku północnym. Od owczej ścieżki dzieliła ich już przestrzeń dobrych dwudziestu mil;
dla Muskwy była to niby podróż naokoło świata. Zazwyczaj niedźwiadek odbywa po raz
pierwszy tak długą wędrówkę dopiero w drugim, a nieraz nawet w trzecim roku życia.
W tej drodze ku dolinie Tyr nie tracił czasu na błądzenie po górskich stokach; wybrał
najłatwiejszy szlak wzdłuż biegu strumienia. Gdy jednak odszedł o trzy czy cztery mile od
sadzawki, przy której nastąpiło spotkanie ze starym niedźwiedziem, grizli, raptownie
zmieniając kierunek, ruszył wprost na zachód. W chwilę później znowu gramolili się na
górskie zbocze.
Ćwierć mili szli długim zielonym stokiem. Tym razem los okazał się dla Muskwy dość
łaskawy, Tyr bowiem odnalazł wkrótce znajomy przesmyk o niemal zupełnie równym dnie —
i przesmyk ten wywiódł ich bez wysiłku na skłon innej doliny.
Od chwili gdy Tyr wyjrzał poza północne granice swego państwa, zaszła w nim zmiana.
Grizli przestał się śpieszyć. Przez piętnaście minut stał spoglądając w dolinę i wietrząc. Potem
zwolna zaczął zstępować w dół, ku zielonym łąkom nad brzegami strumienia. Dotarłszy tam
łowił w rozwarte nozdrza wiatr płynący z południowego zachodu.
W powietrzu nie odnalazł jednak upragnionej woni — woni swej niedźwiedzicy. A
przecież instynkt, bardziej niezawodny niż rozum, mówił mu, że Iskwao jest blisko, że musi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl