[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śpiewie, co ja na łowieniu wielorybów! Do pani mówię, rudzielcze! Niechże jej ktoś wyjaśni,
że to nie „fa dis”, ale samo „fa”! Nauczcie nut tego nieuka! No, niech pani śpiewa sama! Pro-
szę zaczynać! Drugie skrzypce, do diabła z tym nie smarowanym smyczkiem!
Ona zaś, osiemnastoletnia dziewczyna, stała, patrzyła w nuty i drżała jak struna, którą
mocno szarpnięto palcem. Jej drobną twarzyczkę co chwila oblewała łuna. W oczach lśniły
łzy, gotowe w każdej chwili stoczyć się na znaczki muzyczne o czarnych szpilkowych głów-
kach. Byłaby szczęśliwa, gdyby jedwabiste złote włosy, opadające jak kaskada na ramiona,
mogły ukryć jej twarz przed ludźmi.
Pierś jej wzdymała się pod sznurówką niczym fala. W opiętej piersi aż kotłowało się od
straszliwych uczuć: smutek, wyrzuty sumienia, pogarda dla siebie, strach... Biedna dziewczy-
na czuła się winna, wyrzuty sumienia szarpały jej trzewia. Zawiniła wobec sztuki, dyrygenta,
kolegów, orkiestry, a z pewnością zawini wobec publiczności... Po tysiąckroć będą mieli ra-
cję, jeżeli ją wygwiżdżą. Bała się spojrzeć na ludzi, była pewna, że wszyscy patrzą na nią z
nienawiścią i pogardą... A przede wszystkim on! On gotów jest cisnąć ją na kraj świata, jak
najdalej od swych muzykalnych uszu.
„Boże, spraw, żebym śpiewała, jak należy!” – myślała – i w jej silnym drżącym sopranie
słychać było nutkę rozpaczy.
Nie chciał zrozumieć tej nutki, lecz klął i szarpał swe długie włosy. Gwizdać na czyjeś tam
cierpienia, skoro wieczorem jest spektakl!
– To już ponad siły! Ta dziewczyna zamorduje mnie dziś swym koźlim beczeniem! Nie
primadonna z pani, ale praczka! Odbierzcie tej rudej nuty!
32
krawacie i wąsikach.
Ale i w domu nie dawał jej spokoju. Przyjechawszy z teatru dziewczyna rzuciła się na łóż-
ko. Schowała głowę pod poduszkę, ale i tam widziała jego fizjonomię, wykrzywioną gnie-
wem. Zdawało się jej, że swą pałeczką smaga ją po skroniach. Ten zuchwalec był jej pierwszą
miłością.
A pierwsze koty za płoty!
Nazajutrz po próbie odwiedzili ją koledzy z teatru, dopytując się o zdrowie. Gazety i afisze
powiadamiały o jej chorobie. Przyjechał także dyrektor teatru i reżyser; każdy z nich wyraził
pełne uszanowania współczucie. Przyjechał także on.
Kiedy nie stoi na czele orkiestry i nie patrzy w partyturę, jest zupełnie innym człowiekiem.
Zachowuje się uprzejmie, przyjaźnie, z szacunkiem, jak młody chłopiec. Na twarzy jego wid-
nieje pełen szacunku, słodziutki uśmiech. Nie tylko nie posyła do diabła, ale nawet nie śmie w
obecności dam palić czy zakładać nogi na nogę. Wówczas trudno jest znaleźć człowieka lep-
szego i porządniejszego.
Przyjechał z twarzą bardzo zatroskaną i powiedział, że choroba jej to wielkie nieszczęście
dla sztuki, że koledzy i on sam gotowi są zrobić wszystko, by tylko „notre petit rossignol”13
był zdrowy i spokojny. Ach, te choroby! Jak wiele traci przez nie sztuka! Trzeba powiedzieć
dyrektorowi, że jeśli na scenie po dawnemu będą przeciągi, to nikt nie zgodzi się pracować,
wszyscy odejdą. Zdrowie jest najdroższe ze wszystkiego na świecie! Gorąco potrząsnął jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl