[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bandyci! Pogotowie! Pali się!
Jej głos stał się przerazliwym wyciem, gdy Indianin przerzucił ją sobie przez ramię i
ruszył w stronę lasu. Odchodząc spojrzał na trzech chłopczyków.
- Puścili mnie wolno - powiedział - to niech mają nagrodę!
I uśmiechnąwszy się serdecznie do pana Kosa, poniósł miotającą się bezsilnie panią
Kosową w głąb lasu.
- Policja! Policja! - słychać było rozpaczliwe krzyki, gdy pani Kosowa wraz z Indiani-
nem i wałkiem do ciasta zniknęli im z oczu.
Pan Kos westchnął z ulgą.
- No, w każdym razie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam nadzieję, że
Petronela jakoś się oswoi i będzie się dobrze czuła w roli królowej. Mary, całkiem niezle
zapłaciłaś mi za rączkę od wózka. Do końca życia będę ci dłużny!
- Nic mi nie jesteś dłużny, kuzynku Walenty. I niczego od ciebie nie chcę, z wyjątkiem
jednej rzeczy - dodała surowo - żebyś na przyszłość był mniej lekkomyślny.
- Masz na myśli, żebym nie wpadł z deszczu pod rynnę! O, ja już nigdy więcej się nie
ożenię, Mary! Kto raz się sparzył, ten na zimne dmucha. Chłopcy jakoś sami sobie dadzą
radę.
- A może, panie Walenty - powiedziała pani Sikorka z wdzięcznym uśmiechem - po-
zwoli pan, że ja zadbam o pana miłą trójkę? Opiorę ich i obszyję. To nie będzie takie kłopo-
tliwe.
- Co za świetny pomysł! - zawołał pan Kos. - Wszystko dobre, co się dobrze kończy,
Mary! A ja w zamian za to, droga pani Sikorko, wybuduję pani śliczny domek! Straciłem
grosik, a znalazłem setkę. Spójrzcie, jak pięknie, czerwono zachodzi słońce. Po słocie przy-
chodzi pogoda. Moi mili, kochani, zobaczycie, jacy będziemy szczęśliwi! Zabiorę się zaraz
do wesołego miasteczka.
I raznym krokiem pomaszerował naprzód, a za nim uczestnicy niedoszłej uczty wese-
lnej.
- A co będzie z przyjęciem? - biegnąc za panem Kosem zapytał Michaś.
- O Boże! Całkiem zapomniałem. Masz tutaj, chłopcze, owoce, ciasto, kiełbaski i
pączki.
Wziął wszystkiego po trochu i dał Michasiowi.
Mary Poppins patrzyła na to z wyraznym niezadowoleniem.
- Nie, Michasiu! Ani kawałka więcej. Nie starczy ci miejsca na kolację.
- Wszystko dobre, co w miarę, mój kawalerze - powiedział pan Kos z uśmiechem na
widok znikających w szybkim tempie przysmaków.
- Chodzcie już, chodzcie! Pora wracać do domu - rzekła Mary.
- Tak mi się nie chce iść z mego parku! Strasznie chciałabym tu zostać!
Maleńki park Janeczki jaśniał prześlicznie w zachodzącym słońcu.
- Zawsze tu zostaniesz, kochanie - powiedział pan Kos. - Jak długo będziesz pamiętać
ten park, tak długo będziesz mogła tu wracać. A chyba nie powiesz mi, że nie potrafisz być w
dwóch miejscach naraz. Taka mądra dziewczynka, która umie robić parki i ludzi, z pewnością
to potrafi - powiedział z uśmiechem.
Mary Poppins wyszła spod jaskra i spojrzała w stronę domu.
- Pożegnaj się grzecznie, Janeczko - powiedziała i popchnęła wózek, który potoczył się
po dróżce.
- Do widzenia panu - rzekła Janeczka cichutko. Po czym wspięła się na paluszki i objęła
serdecznie pana Kosa.
- Ach, jak to miło! Co za radość! - zawołał pan Kos nadstawiając policzek. - Ale dziel-
my się wszystkim, cośmy dostali! - dodał, całując z kolei panią Sikorkę akurat w jej dołeczek
na policzku.
- Nie mów hop, Walenty, póki nie przeskoczysz! - ostrzegła go Mary. - Pamiętaj!
- O, tym razem nie będę już lekkomyślny, moja droga! Może co najwyżej zatańczę
małego walczyka z panią Sikorką i to wszystko. Bądz spokojna!
Mary z niedowierzaniem pociągnęła nosem, ale pan Kos tego nie zauważył. Chwycił
panią Sikorkę wpół i zapytał:
- Czy pani pozwoli?
- I my chcemy też! My też! -wołali Enczyk, Penczyk i Brzęczyk, idąc za przykładem
ojca.
I wszyscy, śmiejąc się i skacząc dokoła stołu, raczyli się ciastem, winem i owocami. A
pani Sikorka uśmiechała się i na policzkach robiły jej się figlarne dołeczki.
Entliczek i Pentliczek na jej rękach gaworzyli wesoło.
- Zwiat należy do wesołych! - wołał pan Kos, kręcąc się wkoło pani Sikorki. Taki był
wesół i szczęśliwy, że zdawało się, że całkiem zapomniał o swoich gościach.
- Hura! Zwiat się kręci! - krzyczeli synkowie pana Kosa.
I doprawdy cały świat zdawał się wirować w kółko z radości, a maleńki park Janeczki
kręcił się jak karuzela dokoła jaskra, który był tam, jak wiemy, rozłożystym drzewem. Miaro-
wo i jednostajnie obracał się w kółko, a wraz z nim wszystko wirowało i śpiewało. Sprzeda-
wca lodów również śpiewał jadąc ścieżką na swym trójkołowym wózku. W ręku trzymał kiść
czerwonych czereśni, które w pędzie rzucił na stół.
- Na szczęście! - zawołał i odjechał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl