[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powietrze.
— Później, wydaje mi się, jakieś domki, nie wielkie.
Oto mijają domki, dzieci obsiadły schodki, przyglądają się jadącym samochodom. Już się
nie zastanawiają, która godzina. Któraś tam godzina przed południem. Wkrótce domki się
kończą i żadne cienie nie wyrastają już nad polami, poza ruchomymi cieniami przelatujących
ptaków.
Po zbożu zupełnie nie można się orientować. Żadnego punktu zaczepienia. Nic, tylko
falujące łany zboża w oślepiającym świetle dnia.
— Długo tak jechałam przez te pola — mówi Maria. — Czternaście kilometrów, jak ci
mówi łam.
Piotr patrzy na licznik. Szeptem oblicza przebytą trasę.
— Jeszcze z pięć kilometrów — mówi — pięć, sześć. Już dojeżdżamy.
Wpatrują się uważnie w krajobraz, pofalowany wzgórzami na dalekim horyzoncie. Niebo
właściwie jest szare. Druty telegraficzne biegną prosto wzdłuż szosy aż do Madrytu. Na szosie
prawie wcale nie ma ruchu. W taki upał.
— Czy był jakiś zakręt? — pyta Piotr. Maria mówi, że, istotnie, pamięta, był jakiś zakręt,
łagodny, potem znów prosta droga aż do skrzyżowania.
— Dobrze jedziemy — mówi Piotr. — Do jeżdżamy do skrzyżowania. Uważaj, Mario.
Patrz w lewo.
Pewnie ze względu na Judytę mówi tak spokojnym tonem. Może też ze względu na Klarę.
Judyta śpiewa coś sobie, wypoczęta i spokojna.
— Już umarł z tego gorąca, na pewno — mówi Maria.
Szosa lekko podchodzi pod górę.
— Pamiętasz tę górkę, Mario? Pamiętasz? Pamięta. Szosa wznosi się bardzo łagodnie aż
do miejsca, gdzie rozwidlają się drogi, gdzie odchodzi na lewo polna dróżka, którą widać, gdy
się wjedzie na szczyt wzniesienia jednocześnie z nowymi, coraz to nowymi łanami zbóż.
— Ale to jest idiotyczne i bez sensu! — woła Maria.
— Nie — mówi Piotr. — Wcale nie.
Oto nowe pola. Może nie tak jednostajne jak tamte. Tu i ówdzie wetknięte są w nie
olbrzymie, kolorowe kwiaty. Klara pierwsza to mówi.
— Tu zaczęli już żniwa.
VII
To piekło! — woła Maria.
Piotr zatrzymuje wóz. Judyta słucha i usiłuje zrozumieć, o co chodzi. Ale oni milkną i
dziecko zaczyna myśleć o czymś innym.
— Przyjrzyj się uważnie, Mario — mówi Piotr. — Proszę cię.
Polna droga skręca w lewo i schodzi prosto w dół, w dolinę. Jest jeszcze zupełnie pusta.
— To ta droga — mówi Maria. — Żeńcy jeszcze daleko, o jakieś pół kilometra z jednej i
drugiej strony. Przed wieczorem tu nie dojdą. Prawda, Klaro?
— Naturalnie — mówi Klara.
Maria poznaje nagle doskonale tę drogę, jej łagodny, lekki spad, jej dokładną szerokość, jej
specyficzne zgrubienie wśród pól i nawet jaśniejące nad nią światło. Wyciąga z kieszeni
drzwiczek butelkę z koniakiem. Piotr jednym ruchem ręki powstrzymuje jej gest. Maria
puszcza butelkę, nie upiera się.
— Położył się w zbożu — mówi — gdzieś tutaj — wskazuje ręką jakieś nieokreślone
miejsce — w oczekiwaniu na mój powrót. Ale to było już tak dawno temu, gdzie on teraz jest?
— Kto? — pyta Judyta.
— Jeden pan — odpowiada Klara — który miał jechać z nami do Madrytu.
Piotr powoli rusza. Przejeżdża jeszcze parę metrów po szosie madryckiej, po czym skręca,
wciąż bardzo powoli, w polną drogę. Widać na niej wyraźnie ślady opon odciśnięte wśród
kolein.
— To koła Austina — mówi Piotr.
— Widzisz, widzisz—mówi Maria.—W zbożu o tej godzinie nie ma żadnego cienia.
Musiał umrzeć z tego gorąca.
Upał jest istotnie potworny. Droga już wyschła na kamień. Koleiny wozów i Austina
zastygły w niej, wyrzeźbione, na długo, aż do następnej burzy.
— Co za bzdura — mówi Maria. — To było tu. To tutaj.
Jest trochę po dwunastej, parę minut. Dokładnie ta wyznaczona godzina.
— Nie mów nic, Mario — odzywa się Klara.
— Nic nie mówię.
Na polach, tu i tam, podniosły się kolorowe kwiaty, pomiędzy wielkimi prostokątami
zboża, schodzącymi łagodnie w dolinę. Patrzą na zbliżający się do nich samochód,
zastanawiają się, co ci turyści tu robią, czy przypadkiem nie zbłądzili. Wyprostowali się
wszyscy; przerywając pracę obserwują samochód.
— Patrzą na nas — mówi Klara.
— Chcemy tu troszkę wypocząć — mówi Piotr — bo tej nocy nie mogliśmy zmrużyć oka
z powodu burzy. Nie było wolnego pokoju w hotelu. Pamiętaj, Klaro.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Indeks
- 02 Beverly Barton Randka w wigilijny wieczĂłr
- Glowacki_Ryszard_ _Paroksyzm_numer_minus_jeden
- STTA806D
- Grisham John Bractwo
- Jan DobraczyśÂski CieśÂ Ojca
- 5. Haunted Women of the Otherworld 5 Kelley Armstrong
- Arthur, Keri LifeMate Connections, Eryn [pdf]
- Anonymous Ecstasy on Fire[REB]
- Zimmer Bradley, Marion Die Farben Des Alls
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nie-szalona.pev.pl