[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 O, mam nadzieję!  oświadczyła ta czarownica i wybuchnęła
śmiechem. Ona nie miała nic przeciwko temu, żeby jeszcze długo tak iść
i paplać.
W końcu dotarliśmy do miasteczka, a tam do warsztatu Larsena.
Zaczynało już zmierzchać.
 Drogi Nut, musisz mnie teraz odprowadzić z powrotem 
powiedziała Bridget.
 Co?  zawołałem.
 Jest za ciemno, żebym mogła wracać sama  upierała się
dziewczyna.
Larsen był Duńczykiem, on też uważał, że muszę ją odprowadzić.
Wobec tego wyruszyliśmy w drogę powrotną. Robiło się coraz
ciemniej i w końcu musieliśmy trzymać się za ręce i wspólnymi siłami
odsuwać gałęzie, które biły nas po twarzach. Ale słodko było trzymać jej
rękę.
 Zapomnieliśmy o tym ubijaku!  krzyknąłem nagle.
 To nic nie szkodzi  odparła Bridget.
 Nic nie szkodzi?
 Nie. Za to wzięłam sobie ciebie.
Dlaczego ona to powiedziała? Prawdopodobnie powinienem był
zrozumieć to tak, że to ona zadecydowała, żeby mnie zabrać i że miała
do mnie słabość.
Kiedy dotarliśmy do domu, chciałem natychmiast wracać, ale nie
pozwoliła mi na to, muszę coś zjeść, powiedziała, będę musiał zjeść
kolację, i muszę przenocować. Bridget pokazała mi małą komórkę, w
której stało łóżko. Rano matka i córka przekonały mnie, bym został i
pracował u nich przez jakiś czas, wobec tego rozejrzałem się trochę po
farmie. Były tam dwa muły i trzy krowy. Bardzo trudno dostać ludzi do
pomocy, skarżyła się wdowa. Ja ze swej strony nie nawykłem do
samodzielnej pracy, u Lovelandów gospodarz żył i mógł mną kierować,
ale tutaj były same kobiety i potrafiły wyjaśnić jedynie najważniejsze
rzeczy. Naturalnie nie mogłem chodzić bezczynnie, narąbałem więc
duży stos drewna, a potem zabrałem się do wywożenia gnoju wozem
zaprzężonym w muły. Tak schodził dzień za dniem.
Wdowa pojmowała jednak sama, że musi się rozejrzeć za lepszą
pomocą, pewnego dnia poszła do miasta i wróciła z jakimś Finem,
zresztÄ… zdolnym parobkiem; pochodziÅ‚ z Österbotten i znaÅ‚ siÄ™ na rzeczy.
Młoda Bridget nie wydawała się już teraz taka szczęśliwa, że wzięła
sobie mnie, nie, już na mnie nie patrzyła ani nie trzymała mnie za rękę.
O, ja, naiwny przybysz z dalekiego kraju! Nigdy więcej w tym życiu nie
uwierzę kobiecemu słowu.
Ciągle odczuwało się wielki brak siły roboczej. Kiedy wróciłem do
miasta, już na ulicy zatrzymał mnie pewien farmer i nalegał, żebym z
nim pojechał. Zapewne po moim ubraniu i w ogóle poznawał, że jestem
nowo przybyłym, nie mylił się, mój przodziewek był w strzępach.
Udałem się z farmerem, przyjechał do miasta wozem zaprzężonym w
dwa rosłe konie, a kiedy przybyliśmy do domu, natychmiast wyznaczył
mi pracę. Miałem wykopać na skraju lasu małą mogiłkę, wymiary podał
w stopach. Nie zajęło mi to wiele czasu, a gdy skończyłem, farmer
wyniósł z domu na ramieniu jasną trumienkę i złożył ją do grobu. To
także nie zajęło wiele czasu, a gdy czekałem na nowe polecenie, wskazał
mi ręką, bym zakopał grób i położył na nim warstwę darni. Po czym
odszedł.
Boże drogi, czy on nie wróci? Nie. Robił coś w zabudowaniach
gospodarskich i udawał, że jest zajęty. Pracowałem rozdygotany, czułem
się okropnie. Zwłoki dziecka zostały zakopane w ziemi, to wszystko.
%7ładnej ceremonii, nawet paru słów jakiegoś psalmu. Moi gospodarze
byli ludzmi młodymi, ale nie umiałem po angielsku, więc nie
dowiedziałem się, do jakiej wspólnoty religijnej należą.
Poza tym nie miałem na co narzekać. Dom i obejście były dobrze
utrzymane, konie i krowy także, piękne pola, żadnych dzieci. Moja
służba nie była uciążliwa, gospodarz sam doił i oprzątał bydło, ja
pracowałem w polu, a jeśli chodzi o moją chlebodawczynię, to była
okrągła i pulchna i chętnie się śmiała. Nauczyła mnie wielu angielskich
słów, mieszkanie wyznaczyła mi w małej izdebce z oknem i łóżkiem.
Dziwni ludzie, wpadli na pomysł, żeby zważyć mnie na bezmianie, ale
ja wyrwałem gwózdz i bezmian spadł mi na głowę. Nie rozumiałem, o
co w tym wszystkim chodzi, ale oni oglądali mnie i nachwalić się nie
mogli, że taki jestem ciężki. Czasami kiedy gospodyni wybierała się do
miasta z masłem i pszenicą, a także po zakupy, ja powoziłem.
Po sianokosach gospodarz chciał mnie zatrzymać jeszcze na
dłużej, zostałem więc u nich aż do jesieni. Musiało to być gdzieś około
1880 albo 1881 roku. Zadomowiłem się tam i przywykłem do
gospodarzy. Oboje byli niemieckiego pochodzenia, nosili nazwisko
Spear. Zciskaliśmy sobie nawzajem ręce, kiedy odjeżdżałem.
W miasteczku spotkał mnie znowu inny człowiek i zaproponował
mi na zimę pracę przy ścinaniu drzew na podkłady kolejowe. Nie
mogłem tego przyjąć. Wobec tego on zaproponował mi swoją małą
farmę w dzierżawę. A gdy i to mi nie odpowiadało, chciał dać mi na
kredyt parę koni i wóz, żebym przewoził ładunki. Miał głowę pełną
rozmaitych pomysłów i kombinacji, z trudem się go pozbyłem.
Pewnego dnia w miasteczku zaproponowano mi miejsce chłopca
na posyłki w przedsiębiorstwie handlowym. Tę propozycję przyjąłem.
Roznosiłem paczki i skrzynki pod wskazane adresy, i po każdej rundzie
wracałem do sklepu. To był największy sklep w mieście, z mnóstwem
ludzi za ladą. Właściciel nazywał się Hart i był Anglikiem.
Sprzedawaliśmy wszelkie możliwe rzeczy, od mydła po jedwabie, od
konserw po naparstki i papier listowy. Tutaj musiałem się nauczyć nazw
wszystkich naszych towarów i mój zasób słów wspaniale się
powiększył. Po pewnym czasie szef uznał, że należy zatrudnić innego
chłopca na posyłki, a mnie postawić w sklepie za ladą. Chodziłem teraz
w krawacie i błyszczących butach, wynajmowałem pokój w mieście i
stołowałem się w jednym z hoteli. Farmerzy, których dawniej znałem,
nadziwić się nie mogli, że tak szybko pnę się w górę. Także młoda
Bridget z farmy przyszła do sklepu i zobaczyła moją nową godność,
musiała chyba do śmierci żałować, że doprowadziła do zerwania. Nie
wiem.
Zrozumiałem, że chciałaby porozmawiać ze mną na zewnątrz.
Powiedziała bowiem:
 Drogi Nut, czy mógłbyś być tak miły i pomóc mi z tymi
pakunkami?
 Z największą przyjemnością!  odparłem. Mogłem z
powodzeniem dać znak nowemu chłopcu na posyłki, żeby się tym zajął,
ale ja powiedziałem:  Z największą przyjemnością! I powiedziałem to
bezbłędnie. Po czym osobiście wyniosłem jej pakunki do wozu, a potem
strząsnąłem kurz z ubrania i zapytałem uprzejmie o farmę, o matkę i o
Fina. Owszem, Fin wyjechał, a zboże zostało zebrane. Matka jednak nie
chce już dłużej męczyć się z farmą, zamierza ją sprzedać, przenieść się
do miasta i otworzyć sklep z czekoladą, ciastkami i napojami. Młoda
Bridget była przejęta, upatrzyły już sobie nieduży, opuszczony dom na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl