[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzałam na niego zaskoczona. Zwykle całą tę drogę pokonywałam z oczami przewiązanymi
czarną chustką, ponieważ Strażnicy nie chcieli, żebym mogła samodzielnie odnalezć drogę do
chronografu umożliwiającego podróże w czasie. Z jakiegoś powodu uważali za prawdopodobne, że
mogłabym go ukraść. Co oczywiście było bzdurą. Chronograf nie tylko był dla mnie straszny:
działał na krew! Nie miałam też bladego pojęcia, jak używać tych niezliczonych zębatek, dzwigni i
przegródek.
Ale jeśli chodzi o jego ewentualną kradzież, wszyscy Strażnicy mieli na tym punkcie hopla.
Przyczyną ich zachowania prawdopodobnie było to, że kiedyś istniały dwa chronografy.
Siedemnaście lat temu moja kuzynka Lucy i jej chłopak Paul, numer dziewięć i dziesięć w kręgu
podróżników w czasie, uciekli z jednym z nich. Jakie dokładnie były motywy tej kradzieży, tego
dotąd nie zdołałam się dowiedzieć i w ogóle cała ta sprawa była dla mnie niejasna.
- Na marginesie, madame Rossini prosiła, żeby ci przekazać, iż jednak wybrała inny kolor twojej
balowej sukni. Niestety, zapomniałem jaki, ale jestem przekonany, że będziesz wyglądała
zachwycająco. - Pan George parsknął śmiechem. -Mimo że Giordano przedstawił mi w
najczarniejszych barwach opowieść o tym, że w osiemnastym wieku będziesz popełniała jedno
straszliwe faux pas za drugim.
Serce na moment mi stanęło. Na ten bal będę musiała pójść z Gideonem i nie mogłam sobie
wyobrazić, bym jutro była w stanie zatańczyć z nim menueta, niczego przy tym nie masakrując. Na
przykład jego stopy.
- Właściwie skąd taki pośpiech? - spytałam. - Dlaczego ten bal, z naszego punktu widzenia, musi
się odbyć koniecznie już jutro wieczorem? Nie możemy zaczekać parę tygodni? Przecież tak czy
owak bal odbył się określonego dnia w 1782 roku, więc to obojętne, kiedy my się na niego
wybierzemy, prawda? - Pomijając sprawę Gideona, to pytanie nękało mnie już od dawna.
- Hrabia de Saint Germain dokładnie określił, ile czasu może upłynąć w obecnych czasach między
kolejnymi wizytami u niego - wyjaśnił pan George, puszczając mnie przodem po kręconych
schodach.
Im dalej i głębiej wkraczaliśmy w piwniczny labirynt, tym bardziej czuć było stęchliznę. Tu, na
dole, na ścianach nie wisiały już obrazy i choć za sprawą czujników ruchu wszędzie, gdzie się
poruszaliśmy, zapalało się światło, korytarze, odchodzące to w lewo, to w prawo od naszej trasy, po
kilku metrach niknęły w przerazliwych ciemnościach. Podobno zaginęło tu już sporo ludzi, a
niektórzy po wielu dniach pojawiali się w miejscach położonych na drugim końcu miasta. Tak w
każdym razie mówiono.
- Ale dlaczego hrabia tak to określił? I dlaczego Strażnicy tak kurczowo się tego trzymają?
Pan George nie odpowiedział, tylko ciężko westchnął.
- Gdyby dali nam jeszcze kilka tygodni, hrabia wcale by tego nie zauważył, prawda? Siedzi w roku
1782 i czas wcale nie biegnie dla niego wolniej. A ja mogłabym spokojnie nauczyć się tego całego
menueta i może wiedziałabym też, kto kogo oblegał w Gibraltarze i dlaczego. Abstrahując od
Gideona. Wtedy nikt nie musiałby się za mnie wstydzić i obawiać się, że okropnie się
skompromituję na tym balu i swoim zachowaniem zdradzę, że przybywam z przyszłości. A więc
dlaczego hrabia chce, żeby to odbyło się koniecznie jutro?
- Tak, dlaczego? - mruknął pan George. - Wygląda na to, że się ciebie boi. I tego, czego byś się
jeszcze mogła dowiedzieć, gdybyś miała więcej czasu.
Do starej pracowni alchemicznej nie było już daleko. Jeśli się nie myliłam, musiała być zaraz za
następnym zakrętem. Dlatego zwolniłam kroku.
- Boi się mnie? Ten gość mnie dusił, nie dotykając, a ponieważ potrafi także czytać w myślach, wie
dokładnie, że to ja okropnie się go boję, a nie na odwrót.
- Dusił cię? Nie dotykając? - Pan George zatrzymał się i spojrzał na mnie zszokowany. - Wielkie
nieba, Gwendolyn, dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś?
- A uwierzyłby mi pan?
Pan George potarł dłonią łysinę i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy
zbliżające się kroki i odgłos zatrzaskujących się ciężkich drzwi. Pan George wyglądał na
wystraszonego. Pociągnął mnie za róg, w stronę, z której dobiegł nas dzwięk zamykanych drzwi, i
wygrzebał z kieszeni marynarki czarną chustkę.
Tym, który nadszedł ku nam sprężystym krokiem, był Falk de Villiers, wuj Gidiona, Wielki Mistrz
Loży Strażników. Uśmiechnął się na nasz widok.
-O, tu jesteście. Biedny Marley już kazał spytać przez interkom, gdzie się podzialiście, a ja
pomyślałem, że zorientuję się w sytuacji.
Zamrugałam oślepiona i przetarłam oczy, jakby pan George właśnie przed chwilą zdjął mi opaskę,
ale najwyrazniej było to zupełnie zbędne przedstawienie, ponieważ Falk de Villiers nie zwrócił na
mnie najmniejszej uwagi. Otworzył drzwi do pomieszczenia z chonografem, czyli do pracowni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl