[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Martinie za zerwanie zaręczyn. To raczej męski sposób myślenia!
- Mogłaś się zwrócić do innych ludzi z autorytetem! - wytknął spokojnie.
Wiedziała, że ma rację. Pomimo grózb Martina powinna była ujawnić
swoje zastrzeżenia. Zwiadomość własnych braków rozdrażniła ją jeszcze
bardziej i z pasją spojrzała na swego oskarżyciela. Na widok nieporuszonej
twarzy i jego obojętności ogarnęła ją wściekłość.
- Możesz powiedzieć swojej drogiej Hilary, że miała rację - wyniki są
sfałszowane, ale nikt tego nie udowodni. A wiesz dlaczego?! - krzyknęła
drżącym z rozgoryczenia głosem. - Bo Martin po prostu usunął z grupy
eksperymentalnej dwóch kłopotliwych pacjentów i zastąpił ich, po uprzednim
sprawdzeniu, innymi, tak że w końcu żadna z jego morskich świnek" nie
ucierpiała, a wyniki badania dobrze się prezentowały i były sugestywne.
- I dopiero teraz, po upowszechnieniu nowych środków
przeciwwymiotnych, niektórzy zaczęli się nad tym zastanawiać? - spytał cicho,
jednak była zbyt rozdrażniona, by usłyszeć w jego głosie smutek, gdy dodał: -
Dlaczego to zrobił?
- Był zbyt próżny, by przyznać się do błędu. Mógł polecać stosowanie
tych leków w niektórych przypadkach, ale tego było mu mało. Chciał więcej, i
to natychmiast! Chciał grać rolę Boga, który czyni cuda, i z chemoterapii zrobić
prezent ludzkości. Koniec, kropka - dokończyła zrezygnowana, czując, jak zale-
wa ją złość przemieszana z żalem nad sobą.
Zmełła w ustach przekleństwo i cisnęła przez pokój dzbankiem od kawy.
Poczuła pewną ulgę, a dzwięk rozbijanego o ścianę białego porcelitowego
naczynia sprawił jej dziwną przyjemność.
- 96 -
S
R
Wybiegła z pokoju, nie oglądając się za siebie i nie pamiętając o
wieczornym obchodzie w szpitalu.
Dom, który powinien być azylem, wydał się jej więzieniem. Pustelnia
grzesznicy, stwierdziła z przekąsem, kiedy jej oddech się uspokoił, a puls wrócił
prawie do normy.
Stojąc na werandzie z tyłu domu, przysłuchiwała się cichym szmerom
nocy i czuła, jak z rozświetlonego blaskiem gwiazd nieba spływa na nią spokój.
Postanowiła pójść do Rosie, a potem na obchód.
W domu Rosie panował chaos. Czternaście harcerek uczyło się rolować
koce.
- Czy w dzisiejszych czasach nie używa się po prostu śpiworów? - spytała
Elise, najstarszą córkę Rosie, pełniącą rolę drużynowej.
- Zwykle tak - wyjaśniła dziewczynka - ale zajmowałyśmy się historią
tych terenów i dowiedziałyśmy się, że podczas Wielkiego Kryzysu przeszła tędy
fala pionierów. Postanowiłyśmy więc w tym roku zorganizować obóz w stylu
pierwszych pionierów.
Jo uśmiechnęła się, przypominając sobie podniecenie, jakie przeżywała w
młodości na myśl o podobnych przygodach.
- Wiecie, że pionierzy musieli pracować, aby się utrzymać - przestrzegła
dziewczynki.
- Tak - odparła Elise. - Tylko kto chciałby nas zatrudnić? Jak zaczniemy
rąbać drzewo, to wszędzie będzie krew, a po co komu drzewo zabrudzone
krwią?
- Gdzie rozbijecie obóz?
- Chyba przy tamie. Zwykle tam jezdzimy. Problem tylko w tym, że nie
ma tam z czego robić ogniska ani szałasów, więc to nie będzie już to samo.
%7łal w jej głosie przyciągnął uwagę Jo.
Cooraminya byłaby dobrym miejscem na obóz dla dziewcząt. Najbliższy
weekend miała wolny i mogłaby pokazać im dom, będący żywym obrazem
- 97 -
S
R
historii regionu. Jeśli chciałyby trochę popracować, mogłyby pomóc jej czyścić
meble!
- Jaki to świetny pomysł przyszedł ci właśnie do głowy? - Rosie
manewrowała między zrolowanymi kocami i dziewczętami, balansując tacą ze
szklankami, sokami i biszkoptami. - Proszę, dziewczęta, napoje dla strudzonych
pionierów - ogłosiła i ostrożnie położyła swój ciężar na małym stoliku. -
Chodzmy do kuchni, Jo - dodała. - Tutaj nie można usłyszeć nawet własnych
myśli.
- Może byś zapytała Stevena, czy pozwoli im zrobić obóz w Cooraminya?
- zasugerowała Jo, kiedy już usiadły za kuchennym stołem. - Jest tam mnóstwo
drzewa na ich szałasy i ogniska. Muszą być oczywiście ostrożne, ale na pewno
byłoby tam lepiej niż przy tamie. Mam teraz wolne i z przyjemnością mogłabym
wpadać tam codziennie, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Dlaczego to ja mam pytać Stevena? - Rosie utkwiła wzrok w twarzy Jo.
- Jesteś matką młodej pionierki, a ja właśnie rzuciłam w niego dzbankiem
od kawy - odparła Jo krótko. - No, nie całkiem w niego, choć pokusa była duża.
Walnęłam nim w ścianę.
- Mogę wiedzieć, dlaczego? - Rosie zachichotała, wyobrażając sobie tę
scenę.
- Rozzłościł mnie - wycedziła Jo, ale przypomniawszy sobie irracjonalny
wybuch, uśmiechnęła się leciutko. - Bardzo, ale to bardzo mnie rozzłościł.
- Sądzę, że Cooraminya byłaby świetnym miejscem dla dzieciaków.
Zapytam go jutro - powiedziała Rosie. - Jeśli już tam pojedziesz, to czemu nie
miałabyś z nimi zostać? Będą zachwycone, mając takiego gościa, i nakarmią cię.
A może tego się właśnie obawiasz?
- Jedzenie jakoś zniosę, ale spanie na ziemi należy do przeszłości u takiej
starej harcerki jak ja!
- Zamieszkaj w domu. Jest tam więcej pustych łóżek niż w całym szpitalu.
- 98 -
S
R
Rosie była znana z praktycznego podejścia do życia, tym trudniej więc
przychodziło Jo wyjaśnić swoją dezaprobatę dla tego pomysłu.
- Wrócę do domu na nocleg - oświadczyła stanowczo z nadzieją, że jej
przyjaciółka nie będzie dalej drążyć sprawy.
Stare meble przyciągały ją jak magnes, jednak myśl o spędzeniu nocy w
łóżku Stevena, a być może również i Hilary, była dla niej niezwykle krępująca.
Rozmawiały jeszcze przez jakiś czas. Jo podzieliła się wrażeniami z
wizyty w Araloonga, a Rosie opowiedziała o swoich najciekawszych dniach w
szpitalu.
- Muszę już iść - oświadczyła w końcu Jo. - Steven martwi się o Josha,
więc przed powrotem do domu chciałabym spędzić z nim trochę czasu.
Nim dotarła do szpitala, była już dziesiąta i większość pacjentów spała,
choć wprowadzono nowy regulamin i nie budzono ich o piątej rano. Przeszła po
wszystkich oddziałach, porozmawiała z siostrą z nocnego dyżuru i wreszcie
usiadła obok łóżka Josha. Dokładnie przeczytała jego kartę i uważnie obser-
wowała płytki oddech.
Ostatni zapis sprzed dwudziestu minut mówił o nagłym spadku ciśnienia
krwi. Jo sięgnęła po opaskę uciskową. Podświadomie czuła niebezpieczeństwo,
a uzmysłowiła je sobie w całej pełni, kiedy stwierdziła, że ciśnienie dalej spada.
Nacisnęła przycisk dzwonka przy łóżku.
- Trzeba go natychmiast zawiezć na salę operacyjną - poleciła
pielęgniarce, którą przywołał dzwonek. - Ja dzwonię do doktora Hemminga oraz
przełożonej.
Wybiegła z oddziału i z impetem wpadła do swego pokoju. Serce waliło
jej w piersi, kiedy starała się odrzucić diagnozę, jaką podpowiadała jej
zawodowa wiedza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Indeks
- 134. Webber Meredith Niespodziewani goĹcie
- M193. Webber Meredith SĹowo oficera
- Meredith Webber ĹÄ ka nad strumieniem
- Roderick Thorp Szklana puśÂapka
- Bevarly Elisabeth Trzy serca zśÂć czone
- Robert Katee SzczćÂśÂliwa zamiana
- Grzeczne dziewczynki
- Fleszarowa Muskat_Stanislwa_ _Wczesnć _jesienić _w_Zlotych_Piaskach
- Czarodziejka Sandra Brown
- Leclaire Day Klub Samotnych Serc 01 Mistrzowie prowokacji
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nie-szalona.pev.pl