[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pułów. Pluralizm jako wyraz demokracji rychło zamienił się w polaryzację, a następnym jej
skutkiem była ostra walka polityczna. Jednym z jej skutków były nowe formy instrumentali-
zacji kultury.
Przemyśleć reguły demokracji
Państwowy mecenat nad kulturą w okresie PRL-u powodował, że władza jako dystrybutor
pieniędzy mogła manipulować środowiskami kulturalnymi wykorzystując zasadę  dziel i
rządz , natomiast te środowiska mogły reagować dwojako: uległością lub buntem. W ten spo-
sób można było już na wstępie podzielić środowiska twórcze: na narzędzia polityki kultural-
nej i (z punktu widzenia mecenasa) outsiderów.
Po roku 1989 powstał dość poważny zamęt w tej kwestii. Jedni artyści zostali posłami i
szybko wyszli z Sejmu z niesmakiem oraz poczuciem bezradności. Inni, co bardziej radykal-
ni, wołali: precz z polityką kulturalną, a w porywach niechęci wręcz nawoływali do likwidacji
Ministerstwa Kultury.
Niektóre związki twórcze uwierzyły, że niezależność, jeśli ma być pełna, powinna doty-
czyć także i pieniędzy, to znaczy: nie chcemy pieniędzy, nawet na utrzymanie własnych
struktur organizacyjnych. Nie trzeba wielkiej wyobrazni, aby dojść do wniosku, że konse-
45
kwencją takiej postawy jest albo rozpad stowarzyszeń, czyli dalsza marginalizacja środowisk
opiniotwórczych i intelektualnych, albo uzależnienie od mecenasa drogą nieoficjalnych, czy
zwyczajowych wsparć materialnych.
Mamy więc następujący efekt: przenosząc zachowania z PRL-u w warunki wolnej Polski 
prowadzimy do destrukcji w imię szlachetnych celów, z braku skutecznych środków ich reali-
zacji. Jest to destrukcja zarówno na planie interesów jednostkowych poszczególnych twór-
ców, środowisk kulturalnych, jak i polskiej racji stanu.
Błędem w założeniach polityki kulturalnej po roku 1989 było przyjęcie tezy o mecenacie
prywatnym i samorządowym jako poważnym czynniku wspierającym mecenat państwowy.
Jesteśmy biednym krajem, a cienka warstwa ludzi zamożnych, potencjalnych Medyceuszy,
jak na razie (z nielicznymi wyjątkami) jest również cienka w sensie umysłowym, świadomo-
ści kulturalnej. Dlatego nowi biznesmeni chętniej wyłożą spore pieniądze na cel spektakular-
ny, który zapewni trzy minuty splendoru w telewizji, aniżeli na wsparcie dzieła sztuki lub
literatury, które może przetrwać wieki, ale w prywatnym gabinecie. Ta nowa klasa potrzebuje
ostentacji, więc liczyć można na oświecony mecenat za pół wieku.
Samorządy  przy wszystkich zaletach ustrojowych  jak na razie wsławiły się, przynajm-
niej na poziomie gmin, zatrważającą liczbą zlikwidowanych bibliotek.  Niewidzialna ręka
rynku doprowadziła do wyzbycia się kin, w tym kin z filmem refleksyjnym, artystycznym,
na rzecz ekspansji głupoty i przemocy. A kino  to młodzież.
Demokracja  jak wiadomo  realizuje się poprzez organizację poparcia społecznego dla
wybranych celów politycznych przez (poszczególne rywalizujące ze sobą w drodze do Sejmu)
partie polityczne.
Zrodowiska kulturalne są zdolne do określenia celów i środków realizacji mecenatu, o
czym świadczy zarówno Kongres Kultury z roku 1981, jak i  Raport o stanie kultury opra-
cowany pod kierunkiem Jana Błońskiego już po roku 1989. Jednak ten dorobek nie staje się
przedmiotem wyborczej licytacji. Dlatego np. środowisko aktorskie, które dało z siebie tyle
wysiłku na rzecz propagandy wyborczej przed 4 czerwca 1989  po wyborach wyszło z tej
przygody głęboko sfrustrowane brakiem odzewu w polityce kulturalnej na to hasło gotowości
propagowania III RP.
Dlaczego? Otóż zabrakło tu wyraznego kontraktu. Aktorzy wystąpili w tradycyjnej roli in-
strumentu propagandy. Chwała im za to, bo cel był słuszny. Ale też i frustracja była nieunik-
niona, bo instrument ma znaczenie tylko do wyborów.
Teraz mamy już normalną, demokratyczną grę w walce o władzę. Każda partia musi wal-
czyć o wyborców, także i tych, którzy utożsamiają się z wartościami kultury. Nie jest to tylko
hipoteza, ale fakt polityczny, np. z kręgu Unii Wolności padła już taka oferta w stronę środo-
wisk twórczych, kulturalnych.
Uważam, że nadszedł czas aby, podrzędne swoistego kontraktu politycznego przed nad-
chodzącymi wyborami. Ten kontrakt powinien składać się z dwu części: opracowania przez
środowiska twórcze i naukowe koncepcji polityki kulturalnej państwa, a następnie, po spo-
pularyzowaniu tej koncepcji, udzielenia poparcia tej partii lub koalicji, która przyjmie tę kon-
cepcję za własną, z zobowiązaniem jej realizacji przez przyszły rząd i Sejm. Dla realizacji
tego celu byłoby niezbędne reaktywowanie Komitetu Porozumiewawczego Zrodowisk Twór-
czych i Naukowych (z wykorzystaniem dorobku z lat 1980 1981, oraz powołaniem ogólno-
polskiej struktury składającej się z regionalnych czy wojewódzkich Komitetów Porozumie-
wawczych powoływanych jako instytucje samorządowe o stałym charakterze i umocowaniu
prawnym) jako najodpowiedniejszego miejsca dla wypracowania takiej koncepcji.
Jeśli taka koncepcja polityki kulturalnej powstałaby  mogłaby mieć kilka pozytywnych
konsekwencji, na dalszą nawet przyszłość.
Po pierwsze: problematyka kulturalna wchodzi w obieg społeczny jako ważny problem, a
nie fanaberyjny kwiatek do budżetowego kożucha, gdzie regularnie przegrywa z innymi
46
 ważniejszymi potrzebami. Pośrednio  społeczeństwo może sobie uświadomić, że kultura
to ważne spoiwo społeczne, a także znacznie lepszy towar eksportowy w stronę Europy od
naszych statków, surówki czy półproduktów, bo taki mamy poziom technologiczny, jaki ma-
my. Penderecki, Lutosławski, Górecki, Miłosz, Szymborska i duża jeszcze grupa innych pisa-
rzy, Wajda, Zanussi, Grotowski, Kantor itd. itd.  to są  mercedesy klasy lux.
Nasza gospodarka za pół wieku nie dorobi się takich standardów, jakie mamy do zaofero-
wania światu poprzez kulturę.
To jest oferta realnego partnerstwa wobec Europy. Jedyna oferta naprawdę partnerska. To
po drugie.
Po trzecie: wysuwając taki kontrakt w postaci koncepcji polityki kulturalnej zobowiązuje-
my przyszły rząd do tego, aby przyszły minister kultury jako współpartner jej realizacji nie
pochodził z ostatniego rzędu polityków, ale pierwszego, bo tu kompromitacja byłaby spekta-
kularnym wyrazem wiarołomności wyborczego kontraktu. A żadna partia nie jest zaintereso-
wana w podcinaniu własnej wiarygodności.
Po czwarte: formułując wyraznie koncepcję polityki kulturalnej, jej zakres, formy mece-
natu  automatycznie tworzymy obiektywne kryteria jej funkcjonowania. Nie będzie wówczas
możliwe szastanie naszymi pieniędzmi na wybryki  kulturalne za grube miliardy, czy nepo-
tyzm, lub urzędnicze  widzimisię .
Wreszcie po piąte: przyczyniamy się do wzmocnienia demokracji samą metodą tworzenia po-
lityki kulturalnej: od  dołu , drogą eliminacji i kompromisów, poprzez profesjonalną ocenę,
wreszcie społeczną aprobatę w akcie wyborczym tej partii, która bierze tę koncepcję za swoją.
Wreszcie krytyka, w przypadku niewłaściwej realizacji założeń polityki kulturalnej, nie będzie
sprowadzać się do wymiarów personalnych, lecz będzie mieć obiektywne odniesienia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl