[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wzięła, bo oparcie miała o Niemców. Ale już widziałem, że się nie utrzyma. Nie
pomogliśmy, gdy ją wielmoże wraz z synem wyścigli. Myślałem, że Piastowe czasy wrócą,
gdyśmy to wszyscy głos mieli we wspólnych sprawach, a obcych nie było, ni panów, ni sług.
Nie wróciły! Już się wielmoże wzmogli, na wojnach dorobili, nie w smak im równość była z
nami, nie w smak władza książęca. Rządzić chcieli, bronić nie umieli. Pana mieć  to
silnego. Powstaliśmy. Starczyło sił, by zwalić, co jeszcze stało. Głupi, myśleliśmy, że starczy
obalić to, co nowe, a wróci stare. Nie wraca nic, jako nie wraca wodą. w strumieniu.
Starczyło sił na swoich, nie starczyło na obcych. Nie sztuka była rozegnać kapłanów nowej
wiary, nie sztuka ubiec grody, co w nich nasi strażę dzierżyli, sztuka była obronić je przed
Brzetysławem. Zdobyłem, jako mówicie, doświadczenie, a Brzetysław zdobył kraj. Nie
wydoliliśmy w rozbiciu. Byłby się w nim utrzymał, jeno nie dał mu cesarz. Gdy z cesarskiej
łaski wrócił tu Kazimierz ze stoma niemieckimi rycerzami i kilkoma obcymi duchownymi,
ci sami, co nie tak dawno kapłanów chrześcijańskich wyrżnęli, a co obcego przegnali, witali
ich jak zbawców. Gdy człek nic więcej nie ma, miłuje gołe życie.
 Ja nie poszedłem witać Kazimierza  dodał po chwili  choć byłby wybaczył jako
innym. Mądry był, nie karał, bo wszystkich musiałby ukarać. Jeno przestałem wierzyć sobie.
A wasza wiara mi za nic. Ostawcie mnie!
 Zgorzknieliście!  rzekł Chrap.  Gdyśmy razem wojowali, nigdy nie brakło wam
rady i nie było twardszego od was człeka. Cóże się stało?
 Dwadzieścia lat minęło. Miałem czas wszystko przemyśleć.
 Cóżeście wymyślili? Ręce opuścić?! By najmniejszy zwierz się broni, gdy mu do
gardła sięgają.
 Po cóżeś do mnie przyjechał, skoro radę masz?! Jeno ty chcesz wiedzieć, czy się
obronicie, a o to zwierz nie pyta. Broni się, bo chce żyć, nie broni się, zdycha. Ja nic na to
nie odpowiem, choćbym wiedział.
 Wybaczcie  rzekł Zbywój.  Nie po wróżbę my przyjechali, jedno zapytać, czy
imię swoje nam dacie, gdyby działać przyszło. Trud wezmie na siebie kto inny. I może
powiecie, co robić, gdy wielmoże przeciw młodemu księciu wystąpią, bo zanosi się na to.
 Trzymajcie z tym, co z wami trzyma, póki ma siłę. Silny jest zawsze mądry, a słaby
głupi. Zaś mnie i imię moje ostawcie w spokoju. Jam niczyj, a imię moje to już jeno słowo.
Wstali żegnając się. Zapadał zmrok, więc zatrzymywał ich na noc, ale nieszczerze. Po
chwili skrzyp kopyt na zamarzniętym śniegu oznajmił, że ruszyli. Gdy umilkły odgłosy,
milcząca dotychczas niewiasta zapytała:
 Dlaczego odmówiliście im rady? %7łycie stawili i nie żałowali trudu, by ją posłyszeć.
 Lepiej, córuś, by myśleli, że im odmawiam, niż że jej nie ma, boby im ręce opadły.
Chrobry nie wstanie z martwych.
 Są tacy, co wierzą, że wstanie  rzekła cicho.  Lub że odrodzi się w swym
imienniku.
========================
VIII. WAODZISAAW
Choć wczesne zawieje wydmami pozawalały drogi, Fulko Lis ruszył do dom zaraz po
uroczystościach poznańskich. Bolesław nie taił swej do niego niechęci i komes za
rozsądniejsze uznał usunąć się mu z oczu, choć Toporczycy ciągnęli go do Krakowa, by z
jednym więcej potężnym stronnikiem stanąć do rozprawy, jaką  wiedzieli  Bogufał
gotował. Lis chytry był i pomiarkował, że z Aaronem będzie sprawa, a w niego bić, jako
kijem po wodzie; jeno oczy zachlapie.
Wraz z Lisem jechał Włodzisław ze swym niewielkim orszakiem. Jego nie
wstrzymywał nikt, a matka wyprawiła z ulgą. Prócz służby towarzyszył mu jeno Wojsław
Powała, jedyny może człek, któremu młody książę okazywał pewne przywiązanie, oraz
kapelan, Niemiec, Otto. Gdy Włodzisław żegnać się przyszedł z Bolesławem, książę rzekł
jeno:
 Rodzic ci w Płocku siedzibę wyznaczył, Mazowszem będziesz zarządzał. Myślę, że
się z Fulkiem jakoś uładzisz, choć sam on rządzić by się rad. Nie będę się wam naprzykrzał,
jeśli mnie nie zmusicie.
Włodzisław pobladł i oczy opuścił. Dobrogniewa, chcąc zatrzeć szorstkie odezwanie się
Bolesława, żegnała syna, ściskając go serdecznie i błogosławiąc. Wyszła z nim razem. Gdy
siadał na koń, rzekła:
 Obaczymy się wrychle. Jeno wiosna drogi przesuszy, zjadę do ciebie z młodszymi.
Odparł nie patrząc na nią:
 Pono wy rządzić mieliście. Widzę już jako jest. Trącił konia i ruszył nie oglądając
się. Patrzyła za nim ze łzami w oczach. I żałowała go, i bała się czegoś.
Wraz z nimi ruszył Lasota Toporczyk, który pRzed wyjazdem do Krakowa do swego
Sandomierza chciał skoczyć. Bolesław, z okna patrząc na odjazd, ozwał się drwiąco:
 Zeszli się psi z całej wsi. Zadrwił, ale się nie uśmiechnął.
W Gnieznie podróżni nie popasali długo, bo i nie bardzo było gdzie. Gdy ruszać mieli
dalej i Lasota żegnać się przyszedł, gdyż wykręcić zamierzał na Ląd, Fulko odezwał się do
Włodzisława: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl