[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciła po chwili, niosąc jakieś tabletki, które wepchnęła mu
MAGGIE SHAYNE
106
do ust. Palce miała chłodne w dotyku i słone w smaku.
Potem podała mu wodę; popił tabletki, wciąż nerwowo
poszukując rozwiązania. Jane na każdą dolegliwość ma
jakąś tabletkę. Ale koszmaru, jaki teraz przeżywał, nie
da się wyleczyć chemią.
Usiadła na końcu kanapy i delikatnie przyciągnęła go
do siebie, tak by leżaÅ‚ z gÅ‚owÄ… na jej kolanach. Przez mo­
ment, chcąc zapomnieć o bólu, usiłował myśleć o gładkich
udach Jane. O tym, jak je pieści, całuje. Przyłożyła mu palce
do skroni i zaczęła je lekko masować. Miał wrażenie, że
wpatruje siÄ™ w twarz anioÅ‚a, potem ta twarz zbladÅ‚a i wre­
szcie znikła, a on pogrążył się we śnie.
Cody siedziaÅ‚ u szczytu schodów; staraÅ‚ siÄ™ być dziel­
ny i nie płakać tak jak dorośli na dole. Całe życie marzył
o mÅ‚odszym braciszku, o kimÅ›, kim mógÅ‚by siÄ™ opieko­
wać, z kim mógÅ‚by siÄ™ bawić i kogo mógÅ‚by uczyć róż­
nych rzeczy. Odkąd Zach pojawił się w ich domu, czuł
się tak, jakby faktycznie miał brata. Małego Bena, który
byÅ‚ kilka lat od niego mÅ‚odszy i bardzo potrzebowaÅ‚ po­
mocy. Owszem, Ben był daleko, w innym świecie, ale
mimo to Cody odczuwał z nim więz. Tak się cieszył, że
Ben dostanie lekarstwo i wyzdrowieje! A tu nagle dorośli
musieli wyskoczyć ze swojÄ… gÅ‚upiÄ…  ludzkoÅ›ciÄ…" i stwier­
dzeniem, że danie Benowi leku zmieni bieg historii!
Na miłość boską, przecież dzieciak umiera! Będzie
dość czasu pózniej, aby myśleć o ratowaniu ludzkości.
Teraz natomiast... teraz najbardziej potrzebuje pomocy
mały chłopiec. I on, Cody, jest jedyną osobą, która może
mu pomóc.
NIEZNAJOMY . 107
Nie zamierzał siedzieć bezczynnie i czekać na to, co
dorośli postanowią. Oni niczego nie rozumieją. Sądzą,
że są tacy mądrzy, ale zupełnie niczego nie rozumieją.
Cichutko jak myszka zszedł na dół. Zakradł się do
stołu, na którym stała mała plastikowa buteleczka, i nie
spuszczając oczu z matki, wyciągnął rękę po lekarstwo.
WiedziaÅ‚, że Zach siÄ™ nie obudzi - spaÅ‚ jak zabity, po­
chrapując głośno. Ale mamy nie był pewien - zazwyczaj
miaÅ‚a lekki sen. Na szczęście nie obudziÅ‚a siÄ™. Chwyci­
wszy buteleczkę, doszedł na palcach do schodów, po
czym ile siÅ‚ w nogach pobiegÅ‚ do swojego pokoju. Ode­
tchnÄ…Å‚ z ulgÄ… dopiero wtedy, gdy zamknÄ…Å‚ za sobÄ… drzwi.
Uf. Najgorsze ma za sobą. Reszta, uznał, to łatwizna.
Podszedł do stołu, przy którym Zach wcześniej pracował,
i chwycił przenośnik. Małe czarne urządzenie wyglądało
prosto. Dwa przyciski, dwa pokrętła i już.
Delikatnie obrócił jedno z nich.
ROZDZIAA SZÓSTY
Jane otworzyła oczy. Coś ją wyrwało ze snu - może
to, że koszula nocna podjechała jej niemal do bioder, a Za-
chariah Bolton leżaÅ‚ wtulony twarzÄ… w jej nagie uda. Po­
chrapywał cicho, jego gorący oddech łaskotał ją w skórę.
Pod wpÅ‚ywem tego gorÄ…cego oddechu jej ciaÅ‚o powoli bu­
dziÅ‚o siÄ™ z dÅ‚ugiego zimowego snu i domagaÅ‚o wiÄ™cej pie­
szczot. Jane obróciła się, usiłując zmienić pozycję, ale to
jedynie pogorszyÅ‚o sytuacjÄ™. Nagle Zach siÄ™ poruszyÅ‚. Po­
dejrzewała, że nie śpi. Długo jednak trwało, zanim podniósł
gÅ‚owÄ™ i usiadÅ‚. Kiedy napotkaÅ‚a jego wzrok, poczuÅ‚a bo­
lesny ucisk w sercu. Spodziewała się grymasu, ironicznego
komentarza, Zach jednak siedział bez słowa. Wschodzące
słońce rzucało na jego twarz pomarańczowy blask.
- Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałem - oznajmił
wreszcie.
- Ja też - rzekÅ‚a, odgarniajÄ…c mu z czoÅ‚a kosmyk cie­
mnych włosów.
- Ty? - zdziwił się. - Czego ty się możesz bać?
Przełknęła ślinę; postanowiła wyznać mu całą prawdę.
- Nie powiedziałam ci wczoraj wszystkiego, Zach.
ZamknÄ…Å‚ oczy.
- To i dziś mi nie mów. Boże, Jane, chyba więcej
nie zniosÄ™.
NIEZNAJOMY 109
- Musisz, Zach.
Pogładził ją po twarzy.
- Dobrze, ale najpierw kawa - poprosiÅ‚. - JeÅ›li mu­
szę słuchać jakichś okropnych rzeczy, przynajmniej niech
bÄ™dÄ™ przytomny. Bo na razie wciąż jestem lekko oszo­
łomiony tym, co mi się śniło.
Powiódł spojrzeniem w dół, ku jej nagim udom. Jane
poderwała się z kanapy i pośpiesznie obciągnęła koszulę.
- Wiesz, nie mogę wyjść ze zdumienia, jak bardzo
przez te sto lat zmieniła się damska bielizna. Bardzo mi
siÄ™ podobajÄ… te twoje majtasy. Chyba sÄ… z jedwabiu,
prawda?
Na końcu języka miała ciętą ripostę, ale powstrzymała
się, widząc ból w oczach Zacha. Wiedziała, że jeszcze
przez chwilę próbuje myśleć o czymś innym; że stara się
odwlec od siebie moment, kiedy bÄ™dzie musiaÅ‚ zaakcep­
tować gorzką prawdę, iż nie może uratować syna.
- Zaparzę kawę - powiedziała, kierując się do kuchni.
- ZachowujÄ™ siÄ™ jak idiota - mruknÄ…Å‚, niemal depczÄ…c
jej po piętach. - I zle na tym wychodzę. Nie należysz
do kobiet, którym łatwo można zawrócić w głowie.
- Ani do tych, którym odpowiadajÄ… gorÄ…ce, parodnio­
we romanse.
Zmrużył powieki.
- Mimo że doskwiera ci samotność?
Odwróciła spojrzenie.
- Nie bÄ…dz Å›mieszny! - fuknęła. - Przecież mam Co­
dy'ego.
- A ja mam Benjamina, którego kocham ponad życie.
Ale to nie znaczy, że nie czuję się samotny.
MAGGIE SHAYNE
110
Wlepiła w niego oczy.
- Ty? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl