[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dodatek, gdyby wyznał, że takie postępowanie jest mu wstrętne, toby mu nie uwierzyli.
Doskonale sobie zdawał sprawę, że za przypisywane mu przewinienia, należała się surowa
kara. Wiedział również, że Bili i Joe z niechęcią odnosili się do jego bezkarności, nawet jeśli ją
cynicznie wykorzystywali.
Z żadnego okna u ciotki Fanny nie było widać domu na wzgórzu i bardzo z tego powodu
rozpaczał. Ale przynajmniej ciotka go nie całowała i nawet przywiązał się do stryja Fredericka,
choć z nim specjalnie się w domu ciotki nie liczono. Ludzie mówili, że to doskonale
prowadzony dom. Tak doskonale, że to aż przygnębiało. Książka nie na swoim miejscu,
przesunięty dywan, sweter zostawiony na krześle czy kanapie  to były niewybaczalne
przestępstwa. Pobłażano tylko Patrickowi. Chłopca nie przyzwyczajono do porządku i
cierpliwość ciotki wystawiona była na ciężką próbę. Nie przyszło jej do głowy, że chłopiec
przejrzał ją na wylot i kiedy przeniósł się do ciotki Lilian, uważała, że w przyszłości na pewno
wróci do niej.
 Miał tu prawdziwy dom  oznajmiła stryjowi Frederickowi.  Nie wierzę, by tego nie
docenił. Tak się troszczyłam o jego dietę. Bóg jeden wie, czym ta Lilian będzie go karmiła! Ona
nie ma pojęcia o wychowaniu dzieci.
 On jest oszukanym dzieckiem  zauważył stryj Frederick.  Całe życie jest
oszukiwany.
Ciotka Fanny nie zwróciła uwagi na jego słowa. Oszukany! Też mi coś! Kłopot z Patrickiem
polegał na tym, że zbyt łagodnie go traktowano. Spełniano każde jego życzenie. Gdyby ona
mogła zrobić tyle dla swoi synów, ile zrobiono dla tego chłopca.
Marzec, kwiecień i maj należały do ciotki Lilian. Ciągle nazywała go biedactwem i dbała
przede wszystkim o to, aby chodził porządnie ubrany. Patrick myślał niekiedy, że zwariuje od
tej czystości. Najgorsze były wieczory, kiedy musiał chodzić do swego pokoju po ciemnych,
ponurych schodach i przez taki sam hali, bo nigdzie nie paliły się lampy. Ciotka posunęła się
tak daleko w oszczędzaniu, że wprost dostawała spazmów, gdy ktoś zostawił włączone światło.
Uważała, że wystarczy niewielka żarówka w dolnym hallu, ponieważ górnego nie używano tak
często wieczorami.
Patrick zawsze zapominał gasić za sobą światło.
Jeśli chodzi o pannę Adams, to z reguły patrzyła na niego jak na okaz wyjątkowo
obrzydliwego karalucha, zaś jej chudy perski kot, w ogóle nie chciał mieć z chłopcem do
czynienia. Choć ten próbował się z nim zaprzyjaznić, gdyż pragnął gorąco jakiejkolwiek istoty
do przytulenia. Ale nic z tego nie wyszło. Panna Adams nie miała najmniejszego powodu do
zaskarbiania sobie jego uczuć. Doskonale wiedziała, że nie polepszy tym swego położenia.
Nawet jeśli Lilian w końcu go zdobędzie. A przy tym nie znosiła dzieci.
Patrick nie przywiązał się szczególnie do stryjów Johna i Fredericka, lecz ten pozbawiony
mężczyzny dom był po prostu straszny. Czy jednak musiało tak być? Przecież wcale by nie
narzekał, gdyby mógł zamieszkać z Susan Baker.
Odrobinę lepiej było u ciotki Melanie, mimo jej protekcjonalnej postawy i pozostałych,
nieprzyjemnych cech charakteru. Przede wszystkim nigdy go nie całowała i nie nazywała
biedactwem. No i miała psa, dalmatyńczyka, z którym wyczyniał różne figle. Spunk, bo tak
nazywał się pies, turlał się po rabatce z kwiatami, przynosił do domu kości i, co najważniejsze,
polubił Patricka.
Gdyby tylko ciotka Melanie wciąż go tak nie wychwalała i nie cytowała jego powiedzeń,
Patrick czułby się nienajgorzej. Ale z czasem bał się nawet otworzyć usta, gdyż ciotka z
zachwytem powtarzała każde jego słowo kolejnemu gościowi.
W dodatku uparła się, aby spał w dużej frontowej sypialni, podczas gdy on chciał sypiać w
małym pokoiku na końcu hallu. Wślizgiwał się tam przy nadarzającej się okazji, gdyż stamtąd
było widać dom na wzgórzu. Stał sobie, taki odległy, po drugiej stronie doliny pełnej liliowych
cieni. Czasami letnie mgły zapełniały dolinę, ale nigdy nie sięgały tak wysoko jak dom na
wzgórzu. Zawsze unosił się nad nimi, żyjąc tajemniczym, własnym życiem. Przynajmniej tak
sądził Patrick.
U ciotki Melanie czuł się zadowolony również z innego jeszcze powodu. Nikt tu nie robił
sarkastycznych uwag i nie dręczyli go złośliwi chłopcy. Ale nie był szczęśliwy. Wkrótce
upłynie wyznaczony termin i będzie musiał zadecydować, z kim chce zamieszkać na długie
dwanaście lat.
Dzień za dniem zbliżało się nieuniknione. Mecenas Atkins już wyznaczył datę podjęcia
decyzji.
A on nie chciał mieszkać z żadnym z nich. Więcej, nienawidził samej myśli o tym. Krewni
byli dla niego bardzo mili. Zbyt mili, zbyt troskliwi i zbyt we wszystkim przesadzali. W Złotym
Brzegu nawet bura byłaby dużo przyjemniejsza.
I każdy, mniej lub bardziej zręcznie, stale próbował nastawić go przeciwko pozostałym.
Patrick pragnął przebywać z kimś, kogo lubił i kto lubiłby jego. Lubiłby bezinteresownie, a
nie dlatego, że miał przysporzyć opiekunowi dwa tysiące dolarów rocznie. Czuł, że gdyby stryj
Stephen żył, ta sytuacja bardzo by go bawiła.
Zbliżały się dziewiąte urodziny Patricka i ciotka Melanie spytała, jak chciałby je obchodzić.
Patrick z całą naiwnością odparł, że najlepiej byłoby, gdyby mógł pojechać do Glen St. Mary i
spędzić ten dzień u państwa Blythe ów w Złotym Brzegu.
Ciotka spojrzała surowo, a potem zauważyła chłodno, że nie został zaproszony. Patrick [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl