[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jack zdjął nogi z biurka. Wstał, przeciągnął się i głośno ziewnął. Był krępym
mężczyzną, wzrostu metr osiemdziesiąt, przyzwyczajonym do fizycznej
aktywności. Stanie przy stole autopsyjnym, a potem siedzenie przy biurku
powodowało kurcze mięśni, szczególnie nóg.
- Lubię być dolnym wizerunkiem na totemie - powiedział Jack, strzelając
stawami napinanych palców.
- Nie chciałbyś zrobić kolejnego stopnia specjalizacji? -zapytał Chet z
niedowierzaniem.
- Oczywiście, że chciałbym zrobić kolejny stopień specjalizacji - odrzekł
Jack. - Ale to nie to samo. Dopóki chodzi o zrobienie stopnia specjalizacji,
dopóty jest to sprawa osobista. A to, o co ja nie dbam, to odpowiedzialność
nadzorcy. Po prostu chcę wykonywać robotę patologa sądowego. Do diabła z
biurokracją i protokołem.
- Jezu - mruknął Chet, również zdejmując nogi z biurka. - Za każdym razem, gdy
wydaje mi się, że już cię trochę poznałem, rzucacz podkręconą piłkę. Pracujemy
razem już pięć miesięcy, a ty ciągle jesteś nie rozwiązaną zagadką. Psiakrew,
przecież nawet nie wiem, gdzie mieszkasz.
- Nie przypuszczałem, że to cię obchodzi.
- Hejże, przecież wiesz, o czym mówię.
- Mieszkam na Upper West Side - poinformował przyjaciela Jack. - To żadna
tajemnica.
- W okolicy Siedemdziesiątej? - zapytał Chet. - Nieco dalej.
- Osiemdziesiątej?
- Dalej.
- No nie, chyba nie chcesz powiedzieć, że dalej niż Dziewięćdziesiąta? - z
niedowierzaniem powiedział Chet.
- Prawie - odparł Jack. - Mieszkam przy Sto Szóstej.
- Wielkie nieba! - zawołał Chet. - Mieszkasz w Harlemie.
Jack wzruszył ramionami. Usiadł przy biurku i sięgnął po nie dokończony
formularz.
- A cóż w tym złego? - zapytał.
- Po jaką cholerę mieszkać w Harlemie? Tyle jest przyzwoitych miejsc w mieście
i dookoła. Dlaczego tam? To nie może być miła okolica. Poza tym chyba dość
niebezpieczna.
- Nie widzę tego w ten sposób - odparł Jack. - A do tego jest tam mnóstwo
boisk sportowych, jedno z lepszych całkiem niedaleko mojego mieszkania.
Wariuję na punkcie kozłowania piłki i koszykówki.
- Teraz wiem na pewno, że jesteś wariatem - stwierdził Chet. - Te boiska i gry
z piłką kontrolują różne gangi. To zupełnie jakby pragnąć śmierci. Obawiam
się, że możemy cię tu kiedyś oglądać w kawałkach i to wcale nie jako jednego z
herosów roweru górskiego.
- Nigdy nie miałem żadnych kłopotów. A poza tym zapłaciłem za nowe tablice do
gry i światła i kupiłem piłki. Gang z sąsiedztwa docenia moje starania i nawet
troszczy się o boisko.
Chet przyglądał się koledze ze strachem. Próbował wyobrazić sobie Jacka
biegającego po czarnym asfalcie boisk Harlemu. Widział w myślach, jak wyróżnia
się z otoczenia ze swoimi jasnobrunatnymi włosami przyciętymi a la Juliusz
Cezar. Ciekawe, czy któryś z graczy wie cokolwiek o Jacku, na przykład, że
jest lekarzem. Uświadomił sobie jednak, że sam wie niewiele więcej.
- Co robiłeś, zanim poszedłeś na studia medyczne? - zapytał Jacka.
- Chodziłem do szkoły średniej. Zupełnie jak większość ludzi, którzy skończyli
studia medyczne. Nie mów mi, że ty nie chodziłeś do szkoły średniej.
- Oczywiście, że chodziłem. Calvin ma rację: jesteś mądrala. Wiesz, o co
pytani. Co robiłeś przed specjalizacją z patologii? - Chet od wielu miesięcy
pragnął zadać to pytanie, ale nigdy nie było odpowiedniej chwili.
- Zostałem okulistą - wyznał Jack. - Miałem nawet praktykę w Champaign, w
Illinois. Wiodłem życie zwykłego, konserwatywnego mieszkańca przedmieścia.
- Tak, no jasne, a ja byłem wtedy mnichem buddyjskim -zaśmiał się Chet. -
Chociaż właściwie mogę sobie ciebie wyobrazić jako okulistę. W końcu sam byłem
przez kilka lat lekarzem pogotowia ratunkowego, zanim mnie oświeciło. Ale
konserwatysta? Nie, w żadnym razie nie uwierzę.
- Tak było - powtórzył Jack. - Na imię miałem wtedy John, nie Jack. Oczywiście
nie rozpoznałbyś mnie. Miałem dłuższe włosy niż dzisiaj i czesałem je na prawą
stronę, jak w szkole. No, a jeśli interesuje cię, w co się ubierałem, to
preferowałem szkocką kratę.
- Co się stało? - Chet spoglądał na czarne dżinsy Jacka, niebieską sportową
koszulę i granatowy krawat.
Stukanie we framugę drzwi zwróciło uwagę Cheta i Jacka. Odwrócili głowy i
ujrzeli Agnes Finn, szefową laboratorium. Stała w drzwiach. Była niską,
poważną kobietą w okularach z grubymi szkłami i prostymi jak druty włosami.
- Mamy coś trochę zaskakującego - zwróciła się do Jacka. W ręku trzymała
kartkę. Zawahała się na progu. Jednak srogi wyraz jej twarzy nie zmienił się.
- Chcesz, żebyśmy zgadywali czy co? - zapytał Jack. Jego ciekawość rosła, w
miarę jak przedłużało się milczenie Agnes.
Poprawiła okulary na nosie i wręczyła Jackowi wyniki.
- To badania na przeciwciała. Prosiłeś o nie w sprawie Nodelmana.
- Słowo daję! - powiedział tylko, rzuciwszy okiem na kartkę. Podał ją Chetowi.
Ten spojrzał i aż podskoczył.
- A niech to! Nodelman miał cholerną dżumę?
- Oczywiście, nas także zaskoczyły wyniki - powiedziała Agnes swym zwykłym
monotonnym głosem. - Czy coś jeszcze chciałbyś od nas?
Jack zagryzał dolną wargę, gdy myślał.
- Wyhodujmy kultury z wydzieliny któregoś z wrzodów. I spróbujmy zwykłych
barwników. Które będą najlepsze na dżumę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl