[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To nie twoja wina. Nie przejmuj się tym. - Beth spojrzała w dół i podniosła wzrok. - To był dla
mnie wielki krok. Wczoraj i dzisiaj wieczorem, pierwszy raz od śmierci Raya... zawahała się
...wyszłam gdzieś z innym mężczyzną,
- Rozumiem.
- Często zastanawiałam się, czy kiedykolwiek się na to zdobędę powiedziała Beth. - Nie chodzi
tylko o niezręczność sytuacji, w której umawiam się na randki po dziesięciu latach małżeństwa, ale
o coś więcej... Znowu się zawahała. - Castrach, że będzie to nielojalne względem Raya.
- Mimo że nie żyje - dodał Decker. Beth skinęła głową.
- Duch uczucia - stwierdził Decker.
- Właśnie.
- I co? - spytał Decker. - Jak się teraz czujesz?
- Pomijając to, że przypomina mi się, jak byłam zdenerwowaną nastolatką, która przed drzwiami
żegnała się ze swoim pierwszym chłopakiem. Beth zachichotała. - Myślę, że... - Spoważniała. - To
skomplikowane.
- Na pewno.
- Cieszę się, że to zrobiłam. - Beth wzięła głęboki oddech. - Nie żałuję. Mówię szczerze. Dziękuję
za cudowny wieczór. - Wyglądała na zadowoloną. - Wiesz co, zachowałam się nawet na tyle
dorośle, że sama podjęłam pierwszy krok. To ja ciebie zaprosiłam. Decker roześmiał się.
- Lubię, kiedy mnie ktoś zaprasza. Jeśli pozwolisz, chciałbym się odwzajemnić.
- Tak - odparła Beth. - Jak przyjdzie czas.
- Jak przyjdzie czas - powtórzył Decker, rozumiejąc, że chodzi jej o zachowanie pewnego dystansu.
Beth wyciągnęła z małej torebki klucz i włożyła go do zamka. Kojoty wyły na wzgórzach.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
Gdy Decker wrócił do domu, uważnie sprawdził, czy nie jest pod obserwacją. Wszystko wyglądało
normalnie. W ciągu następnych paru dni czujnie rozglądał się, czy ktoś go nie śledzi, ale jego
wysiłki nie przyniosły efektów. McKittrick i jego zespół nie pokazali się więcej. Może Edward
przekazał przesianie Deckera? Obserwację odwołano.
* * *
Rozdział czwarty
Deckerowi wydawało się, że to nastąpiło powoli, ale gdy się nad tym zastanowił, było to tak
szybkie, jakby czas ich ponaglał. W ciągu następnych dni często widywał Beth. Dawał jej rady
dotyczące codziennych spraw; gdzie są najlepsze sklepy spożywcze, jak dotrzeć do najbliższej
poczty i czy oprócz drogich butików dla turystów wokół placu są jeszcze jakieś inne sklepy z
przystępnymi cenami. Decker zabrał Beth na pieszą wycieczkę wzdłuż arroyo, obok uczelni St
John, przez osiedle Wildemess Gate, na szczyt góry Atalaya. To, że wytrwała tę trzygodzinną
wędrówkę, było miarą, w jak dobrej jest kondycji fizycznej, mimo że jej organizm nie
zaaklimatyzował się jeszcze w pełni do wysokości. Decker zabrał ją na ogromny pchli targ, który
podczas weekendów odbywał się na placu poniżej opery. Odwiedzili indiańskie domy skalne w
parku narodowym Bandelier. Grali w tenisa w klubie tenisowym Sangre de Cristo. Gdy znudziła im
się meksykańska kuchnia, chodzili na zawijasy z indyka w sosie, w restauracji Harry's Roadhouse.
Często po prostu smażyli kurczaka na grillu u Beth albo u Deckera. Chodzili na zagraniczne filmy
do kino-kawiarni Jean Cocteau. Byli na targu indiańskim i na związanej z nim aukcji w Muzeum
Wheelwrighta, niedaleko Camino Lindo. Bywali na wyścigach konnych i w kasynie Pojoaque
Pueblo. W końcu, w czwartek, pierwszego września, Beth spotkała się z Deckerem w biurze
notarialnym Santa Fe, podpisała dokumenty, wręczyła czek i stała się właścicielką domu.
- Uczcijmy to - zaproponowała Beth.
- Zezłościsz się na mnie, ale mam kilka spotkań, na których koniecznie muszę być.
- Niekoniecznie teraz. - Beth trąciła go łokciem. - Kradnę ci cały twój czas, ale przyznaję, że
niekiedy musisz zarabiać na życie. Miałam na myśli dzisiejszy wieczór. Mam już dosyć żywienia
się białym mięsem bez tłuszczu. Pogrzeszmy trochę i upieczmy na grillu dwa soczyste steki. Upiekę
do tego kilka ziemniaków i zrobię sałatkę.
- Tak sobie wyobrażasz świętowanie - zamiast pójść gdzieś?
- Co ty! To będzie moja pierwsza noc, właścicielki posiadłości w Santa Fe. Chcę zostać w domu i
podziwiać, co nabyłam.
- Przyniosę czerwone wino.
- I szampana - dodała Beth. - Mam ochotę rozbić butelkę szampana o bramę, tak jakbym chrzciła
statek.
- Dom perignon wystarczy? Gdy Decker, zgodnie z umową, przybył o szóstej, ze zdziwieniem
zauważył na podjezdzie nie znany samochód. Pomyślał, że gdyby to był ktoś z fachowców,
przyjechałby furgonetką albo samochodem z logo firmy, i zastanowiło go, kto też może składać
wizytę o tej porze. Zaparkował obok obcego samochodu, wysiadł i zauważył, że na przednim
siedzeniu niebieskiego chevroleta cavalier leży prospekt firmy wynajmu samochodów Avis. Gdy
zbliżał się żwirowanym podjazdem w stronę frontowej furtki, otworzyły się rzezbione drzwi i pod
portalem pojawiła się Beth z mężczyzną, którego Decker nigdy przedtem nie widział. Mężczyzna
był szczupły, średniego wzrostu, miał delikatne rysy twarzy, rzednące, częściowo posiwiałe włosy i
wyglądał na nieco ponad pięćdziesiąt lat. Ubrany w granatowy, dobrze skrojony, ale niezbyt drogi
garnitur, białą koszulę, która podkreślała bladość skóry mężczyzny. Nie wyglądał chorowicie. Po
prostu jego garnitur i brak opalenizny stanowiły oznakę, że nie był z Santa Fe. W ciągu piętnastu
miesięcy, które Decker spędził w tej okolicy, widział nie więcej niż tuzin mężczyzn w garniturach i
połowa z nich przyjechała do miasta w interesach. Mężczyzna przerwał wpół zdania
...kosztowałoby zbyt wiele za... i odwrócił się w stronę Deckera, unosząc w zdziwieniu brwi, gdy
ten otworzył frontową furtkę i dołączył do nich pod portalem.
- Steve. - Beth pocałowała go w policzek. - To jest Dale Hawkins. Pracuje dla galerii w Nowym
Jorku, która sprzedaje moje obrazy. Dale, to jest mój dobry przyjaciel, o którym ci opowiadałam -
Steve Decker. Hawkins uśmiechnął się przyjaznie.
- Z opowieści Beth wynika, że nie dałaby sobie tutaj bez pana rady. Dzień dobry. - Wyciągnął dłoń.
- Jak się pan miewa?
- Skoro Beth dobrze o mnie mówi, jestem w świetnym nastroju. Hawkins roześmiał się i wymienił z
Deckerem uścisk dłoni.
- Dale miał przyjechać wczoraj, ale zatrzymały go jakieś interesy w Nowym Jorku - powiedziała
Beth. - W tym całym podnieceniu finalizowania sprawy z domem zapomniałam ci powiedzieć, że
ma mnie odwiedzić.
- Nigdy tu przedtem nie byłem - oświadczył Hawkins. - Ale już zauważyłem, że zbyt długo
zwlekałem z tą wizytą. Gra słońca jest niesamowita. Gdy jechałem z Albuquerque, góry zmieniły
kolor chyba z sześć razy. Beth wyglądała niezwykle radośnie.
- Dale przywiózł dobre wieści. Udało mu się sprzedać trzy moje obrazy.
- Wszystkie nabył ten sam człowiek - powiedział Hawkins. - Ten klient niezwykle entuzjastycznie
odnosi się do prac Beth. Chce mieć możliwość obejrzenia jako pierwszy wszystkich jej nowych
prac.
- I zapłacił za ten przywilej pięć tysięcy dolarów - dodała Beth rozgorączkowanym głosem - że już [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl