[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pacholę miłe.
Taras objaśnia:
 Prostackie to stworzenie, syn pijanicy, stelmacha. Widział ja, jak sprawnie topił w rzece kocięta i naciągał pejsy %7łydkom na
przedmieściu. Pod wieczór roznosi gazety. Bardzo mi się udał, muszę przyznać. Wczoraj zaraz o nim pomyślał, kiedy pan dyrektor
wspominali o dziecku. A nuż się przyda. Prawda, że to cudze i plugawe, ale może jakoś da się przysposobić.
Pan dyrektor ujął chłopca pod brodę i patrzy w oczy dziwne. Jak gdyby mu kto własne z orbit wyłupił i w dziecinne jamki
powprawiał. Oczy! Te same oczy! Zagląda pod światło. Migocą ślepki, które przyjmą w swe tęczówki tyle pozorów nowych,
niespodzianych. Jest łączność między nim, samym Pichoniem, a dzieckiem. Jest wspólna wejrzenia zasada, bezsprzecznie. Otwiera
się karta zapomnianej książki, dawno porzuconej. Jest wyraznie stronica 87 i wiersz wydrukowany prawdziwie:  każdy
człowiek coś sobie chowa". Wiersz siódmy od dołu  czyta i rozmyśla plastycznie. Do podniebienia przylgło tłuste orzeczenie:
 następca". Językiem je obraca i mlaska. Więc następca, tylko ten tutaj.  A kiedy się wychowa, tajemnicę wielką może
odgadnie. Trzeba pomówić z prorokami, już nie dla siebie, lecz dla chłopca.  Inaczej nie można. Gdyby obiecali, gdyby

%7ływioł się rozgadał, daje przedstawienie, raz w raz walą teatralne pioruny. Dzieciak obojętny zasiadł na podłodze, zabawę
urządza. Zciągnął z półki białe pudełeczko, czuły schowek dla noworodka. Zgartuje trociny i wraz ze śmieciem wpycha do
wnętrza. Przerywa sobie trud pracy hałaśliwym przymykaniem wieczka. Jest małomówny a śmiały. Posiada świat myśli odrębny.
Słyszy pytanie:
 Podoba ci się, chłopcze, u mnie?
 Czemuż by nie?
 I chciałbyś, żeby to wszystko do ciebie należało?
 O jej!  wykrzyknął, garnąc się do nowego opiekuna.
Pan Pichoń nie przyjmuje pieszczot, balaski kantorku zatrzasnął i upomina:
 Czego wrzeszczysz? Jeszcze nic nie wiem, nie można przewidzieć, jak będzie. A twój ojciec, ha?
 Albo ja wiem, gdzie go licho poniosło  burknie Franek. Taras naprzód się wysuwa i z dumnym głosi przekonaniem:
 Ojciec, panie dyrektorze, nic nie znaczy. Pijaczysko i tyle. A siedzi już tam, tyłkom sobie zapomniał, jak się to
nazywa, no po prostu tam, gdzie żyje wszelaka ryba.
 Więc w akwarium?
 Tak, tak, proszę łaski pana, to samo, w akwarium. Spoza kantorku wyrok zapada:
 Więc pozostaniesz u mnie. I naukę wyższą pobierzesz, ale raz tylko jedyny. Potem sam się już chowaj, jak ci będzie przykazane.
Byle ludzkiemu nasieniu na utrapienie, na hańbę. Pamiętaj, ty mój syn przybrany.
Zaprowadził sługa Franka do szatni, oczyścił, ogarnął, jak na następcę przystało. Mały dziedzic porwał znak Tarasa,
białą kitę i po podwórzu z nią się ugania, płosząc wróble. Kita dzisiaj niepotrzebna. W nagrodę za służbę prawowierną
na żałobnika spadło odznaczenie. Jako herold konny, w aksamitnym fraku, na czarnym rysaku wyrusza wyjątkowo, by
należycie pogrzebać sławnego w całym kraju komendanta. Duma w piersi go kopie...
A jest znowu trzecia po południu, pan dyrektor rozdzielił między służbę dziurawe parasole i mruknął przed samym
sobą:  czynię to po raz ostatni". Nawet go nie zadrasnęło zagadnienie rogate:  dlaczego"? Wyrzekł sobie całkiem
statecznie, z ufnością, jaka towarzyszy niezłomnym wnioskom, wyciągniętym z kolumny sumiennie zebranych przesłanek.
Za przynętą powiedzenia przyczołgają się logiczne wypadki, wie o tym pan Pichoń i spisuje:
23
TESTAMENT
 Najlepiej zginąć na wiosnę, kiedy tęskność leniwa mieszka w kościach, a nuda żywota bije w uszach męcząco, gdyby
rzechotek wielkopiątkich klekot. Wówczas zmieranie samowolne nachodzi jako dobry obowiązek. Sprzeciwianie się, zwyczaj
ludzi zwykłych, w tym wypadku nie jest wskazane. Lepiej ulec.
Rzecz główną o sobie znam dokładnie, czuję, że nastąpi i dlatego gryzmolę ten legat. Przykro mi, że nie mogę podać
bliższych szczegółów, dotyczących formy \ sposobu mego zakończenia, ale nie przewidziałem. W ostatniej chwili
dopiero wymyślę. Obecnie trudno mi się zdobyć na odpowiednią poradę.
Mam bowiem przed sobą zawiły rachunek, który rozwiązałem. %7łycie jest niezaprzeczenie potęgą, o wykładniku
jednak zawsze zmiennym, zależnie od wartości, z którą ma być zrównane. Logarytmowałem tę życia zasadę
niezliczone razy, dla liczb bogatych i skromnych, aż wyczułem zero i dla niego pokusiłem się wystawić zrównanie. Zero,
o którym wspominam, odpowiada ustaniu pewnych wartości, które były. Teraz już ściśle matematyczne przeprowadzę
wywody, które są tylko osobistym twierdzeniem, zwolnionym z praw ogólności. Jeżeli zasadę życia (złożonego z
wielu jedności) nazwę b, a ustanie wartości O, wówczas liczbami mogę wyrazić moje zapytanie:
bx=0
Więc wykładnik x jest nieznany. Nam zaś chodzi, by i w tym wypadku potęgę życia ocalić. Matematyka znachodzi jedno
wyjście, przez które i my przejdziemy. Liczby twierdzą: jeżeli b > l (co się zgadza z życia wielomianem), wówczas:
b - " = 1/b"=0
log b O = -"
Jeśli podstawię przyjęte wartości, zrównanie opiewać będzie: Zasada życia podniesiona do ujemnej nieskończoności równa
się ustaniu wszelkich pewnych wartości, które były, czyli zeru (0).
Ten wykładnik ujemnie nieskończony długo mnie niepokoił i nęcił. Przez konieczność zewnętrzną, przez gromadę
rozbieżnych wypadków i rozmyślanie czysto osobiste odgadłem go i zrównaniu narzucam niezwłocznie:
- " = śmierć,
a to dlatego, że potęga życia mojego doszła do ustania wartos'ci, zerem się staje, więc wykładnika wymaga, który by ją
do zera doprowadził. Wykładnikiem zaś' takim może być tylko śmierć, nawet z nie istniejących rzeczy stwarzająca zero
materialne. Podejmuję więc zmaterializowanie nieuchwytnego mego zera według dyktatu, jaki otrzymałem z wewnątrz.
Będzie w tym nie zamierzona zasługa społeczna. Zatem ciekawy mój wypadek przedstawić się daje za pomocą określeń
krańcowych i brutalnie ogólnych:
śmierć
życie = 0
Ocalam życia potęgę, zero moje materializuję uczciwie, wykładnik  co prawda  uzyskuję nieskończenie wielki, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl