[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kto doceni takie wyzwanie.
Czy ona doceni takie wyzwanie? Szczerze mówiąc, chyba tak.
- Uważasz, że ja się do tego nadaję?
- Bez mrugnięcia powieką zarekomenduję cię zarządowi.
A gdyby sprawiła mu zawód? Wyjechała z Lyrebird?
- Ani razu nie zapytałeś, jakie mam inne kwalifikacje oprócz dyplomu
położnej.
- Wiem od dyrektora szpitala w Westside, że szefowałaś tam oddziałowi
oraz że walnie się przyczyniłaś do zorganizowania samodzielnego centrum
dla kobiet. Zaś od Misty, że potrafisz kierować zespołem. Sam miałem
okazję to zaobserwować, kiedy przez tydzień bywałem w twoim domu. -
Uśmiechnął się. - Wiem, że dysponujesz stosownymi dyplomami oraz
doświadczeniem zawodowym.
Spoglądając na jezioro, czuła zacieśniającą się więz z miejscem, co do
którego nie była pewna, czy tu zostanie. Dlaczego? Zastanowi się nad tym
innym razem.
Niepokoiło ją to, co czuła do Andy'ego, nie wspominając o tym, że
przyszłoby jej z nim pracować.
A Douglas? Ich dom w Westside oraz wszystkie jej rzeczy? Koleżanki? I
całe jej dawne życie?
Ale nade wszystko ta straszna świadomość, że jeszcze nie minął nawet rok
od śmierci Douglasa!
Potworna zdrada.
Nic na to nie poradzi, że jej się tu podoba. Douglasowi nawet nie
przyszłoby do głowy, że ona jest w stanie dokonać tego wszystkiego, czego
oczekuje od niej Andy.
Nie, nie wolno zle myśleć o Douglasie ani z nikim go porównywać.
- To bardzo poważne zobowiązanie. Prawdę mówiąc, atrakcyjność
Lyrebird polega na braku zobowiązań. Muszę zmienić swoje myślenie o
przyszłości, zastanowić się nad tym bardzo poważnie, żeby nie podejmować
pochopnych decyzji.
RS
45
Andy kiwał głową.
- W porządku. Czas nie gra roli, naprawdę. Dlaczego mu nie wierzę? -
pomyślała, uśmiechając się do niego. Podejrzana jest ta jego miłość do
Lyrebird.
Wziął na ręce Dawn, która nagle stwierdziła, że nie ma ochoty leżeć na jej
kolanach.
- Proponuję - podjął - żebyśmy jutro rano spotkali się w szpitalu z Joan i z
nią pogadali. Dowiesz się od niej, na czym polega ta praca. I wtedy się
zastanowisz.
Wcale nie musiała się zastanawiać. Wstała, by podnieść z ziemi koc, dając
w ten sposób sygnał do odjazdu.
- Ponaglasz mnie.
- Nie. - Gdy podniósł się z ławki, Dawn radośnie zamachała rączkami. -
Zarząd spotyka się za pięć dni.
- Wielkie dzięki - prychnęla. - Mam pięć dni do namysłu.
Ależ on jest uparty, pomyślała rozbawiona.
Następnego dnia rano znowu zostawili Dawn pod opieką Louisy.
Montana wychodziła z domu z poczuciem winy, słysząc płacz małej. Tak
zapewne każdego dnia czują się matki pracujące, odjeżdżając spod domu.
Ale lepiej już dalej nie pogłębiać wyrzutów sumienia. A może Dawn płacze
za Andym?
- Nic jej nie będzie - pocieszał ją, ale świadomość, że Dawn lubi Louisę,
wcale jej nie pomogła.
- Może to jeszcze nie pora wracać do pracy? - zastanawiała się.
- Niewykluczone. - Pomogło jej, że Andy ją rozumie. - Zobaczymy, jaka
będzie twoja opinia po tym poranku. Pamiętaj, że z Louisa Dawn jest w
najlepszych rękach.
Administracja szpitala zajmowała najstarszy budynek wzniesiony z
kamienia z oknami w drewnianych ramach, podnoszonych do góry tak, że
wychyliwszy się, można było podziwiać ogród.
Pokoje były tam bardzo wysokie, a w sali konferencyjnej stał staroświecki
kominek. Całość z okrągłym dębowym stołem i krzesłami z drewnianymi
oparciami przypominała piwny ogródek w pubie.
Z sali konferencyjnej przechodziło się do biura przełożonej sąsiadującego
z pustym pokojem, zastawionego półkami ze starymi podręcznikami
medycznymi i księgami rachunkowymi w czarnej oprawie. Stała tam także
RS
46
staroświecka szafa na dokumenty, chyba nawet starsza niż oczekująca ich
siwowłosa kobieta. Podała im chudziutką dłoń.
Joan Winterbourne dobiegała siedemdziesiątki, ale jej bielusieńki, ciasno
ściągnięty koczek wygładzał wszystkie zmarszczki, nadając jej nieco
orientalny wygląd i ujmując co najmniej dziesięć lat.
- Widzę, że nareszcie udało ci się ją tu przyprowadzić - zwróciła się do
Andy'ego, energicznie potrząsając dłonią Montany. - Witaj, witaj w moim
koszmarze.
Andy wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Joan, nie jest aż tak zle. Uważaj, bo twój pesymizm ją wypłoszy.
- Phi! W dzisiejszych czasach młodzi ludzie niczego się nie boją.
Zwłaszcza wyzwań. Gdybym była młodsza o dwadzieścia lat, sama
podjęłabym tę rękawicę, ale w moim wieku zmiany i biurokraci potwornie
męczą.
Andy pokręcił głową.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że padł twój faks? Załatwiłbym nowy.
Miałabyś go dzisiaj po południu.
- Nie musisz się mną przejmować, ani nikim innym - odparła Joan, ale
Montana wyczuła, że starsza pani jest poruszona troskliwością Andy'ego.
- Przecież wiesz, że to dla mnie żadna fatyga. - Postanowił zmienić temat.
- Oprowadzę Montanę po naszym wspaniałym szpitaliku. Pójdziesz z nami?
- Kusząca propozycja, ale czekam na telefon, więc do was nie dołączę.
Bawcie się dobrze. - Machnęła im ręką na pożegnanie.
Wyszli bocznymi drzwiami i ruszyli przez ogród do głównego budynku
szpitala.
- Domyślam się, że już wcześniej poinformowałeś Joan, że mogę być
zainteresowana wsparciem waszego szpitala? - Zerknęła na niego spode łba,
idąc obok niego ścieżką.
Odwrócił wzrok.
- Być może.
- Spryciarz z ciebie. - Przystanęła i odczekała, aż i on się zatrzymał. -
Kiedy?
- Z miesiąc temu... Czekałem, aż dokuczy ci nuda.
- Nie do wiary, jak ty mi ufasz.
- Nie przeczę.
Nie wiadomo dlaczego, serce jej zadrżało. Zapewne domagało się kawy.
Poranek był nieco chaotyczny i nie było czasu na kawę.
RS
47
Bocznymi drzwiami weszli na oddział nagłych wypadków. Znajdowała się
tam sala obserwacyjna, dwa stanowiska selekcji rannych oraz gabinet
zabiegowy. W poczekalni, nieopodal recepcji, stało sześć krzeseł, z czego
dwa były zajęte.
- Tutaj mamy trzy łóżka dla pacjentów - wyjaśniał Andy - a tam w razie
czego można położyć jeszcze dwie osoby.
Pielęgniarka zdejmowała opatrunek z ramienia mężczyzny, który wydał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl