[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mi żabocikami, białych pończochach, z tych grubo tkanych, męskich, portki za-
stępujących, i bordowych ciżemkach. Wszyscy z zeszytnicami na kolanach, pióra-
mi gęsimi w dłoniach i przenośnymi, nierozlewnymi kałamarzami przy paskach.
Wszyscy czarnowłosi, ciemnoocy, smagli. Czternastoletni, na oko sądząc. I uro-
dziwi.
 No proszę  uśmiechnął się złośliwie Vensuelli.  Tyleśmy słyszeli próśb
i apeli, by nowoczesność zaakceptować i niewiastę na równi z chłopem traktować.
Tyle prychania, gdy się usłużna dłoń w nienowoczesnym odruchu ku pomocy wy-
ciągnęła albo kto o radę kulinarną dla podtrzymania dyskusji prosił. I, okazuje
89
się, damę gościmy. Oraz pacholęta, grubszego słowa niezwyczajne. Które teraz,
wbrew deklaracjom solennym, nie jak powietrze, narzędzia ślepe i mebel żywy
mają być traktowane, już nie chodzącą maszyną do pisania są, ale istotami wrażli-
wymi? Dobrze, żeście się zjawili, panie Debren. Pomoc medyczna nam się przy-
da, bo komuś tu zdrowo jazń rozłupało.
 Jak już o twoich uczniach mowa  zadudnił Zbrhl  to mogłabyś którego
po coś do picia posłać. Siedzą i bez pożytku w stołki. . .
 Rotmistrzu!
 . . . wrastają. Coście taka nerwowa, paniusiu? Pacholęta wrzaskami straszy-
cie.
 A to jest Venderk opp Gremk  zdusił konflikt Vensuelli, wskazując pła-
skonosego w czerni i złocie.  Zwiatowej sławy jurysta w prawie międzynaro-
dowym wielce biegły, a i w innych takoż. Aktualnie, jak my wszyscy, w służbie
cesarskiej. Choć, jak i my, nie Bikopulijczyk.
 Wielcem rad poznać  jeszcze raz zełgał Debren, skłaniając się dwornie,
ale płytko.  Darujcie, że o wspólnych znajomych nie zagaduję, ale jakoś. . .
 A ja, wystaw sobie, o tobie słyszałem.  Jurysta wyżej zadarł nos, wypy-
chając tym samym brzuch.  I nawet twarz twoja znajomą jakby mi się wydaje.
Chociaż rytników marnych w Lelonii Mniejszej mają, bardzo im się na listach
gończych udałeś. Albo opat z Gańca grosza pożałował snycerzowi, co też może
być. Ponoć z torbami monastyr puściłeś.
 Nie wziąłem ani denara więcej nad to, co w umowie stało  stwierdził
chłodno Debren.  Wręcz przeciwnie. To opat mocno nie dopłacił. Aż dziw, że
mu na porządną drukarnię brakowało. Ale nie mówmy o tym. Damy czekają.
Pani Zelgan posłała mu leciutkie dygnięcie i równie dyskretny uśmiech. Usta-
wiła się bardziej wdzięcznie, oczekując, że uwaga zebranych skieruje się teraz na
nią. Pospieszyła się.
 Miana tego oto rycerza  wskazał palcem Vensuelli  nie wymieniam, bo
i nie znam. Panem Błękitnym go nazywamy, nie od koloru oczu, którego też nam
poznać nie pozwolił, a od owej szarfy na zbroi. Pan Błękitny śluby złożył z osobą
księżnej Pompadryny, władczyni Dracji, związane, więc daruj, że nie odpowie.
Debren skłonił się niepewnie czemuś, co przy prawej burcie stało, a co dotąd
za pełną zbroję płytową brał, dla wywietrzenia na pokład wywleczoną. Zbroja,
czarna i miejscami rdzawa, zachrzęściła i schyliła o pół cala staroświecki hełm
przyozdobiony mordą zębatej żaby. Względnie smoka  wykuto go dawno, gdy
kowalstwo artystyczne jeszcze w tych stronach raczkowało.
 Tego zucha przy sterze znasz  ciągnął admirał.  To Luwanec, mo-
ja lewa ręka. Ta od tarczy, miarkujesz. Zbrojnymi na  Jaskółce dowodzi, kiedy
ich w rejs bierzemy. Teraz, gdy z naukową misją płyniemy, przemianowałem go
na sekretarza wyprawy. Przy sterze stoi, bo o poufnych sprawach w takim, jak
tu widzisz, towarzystwie rozmawiać będziemy, nie większym. Prości marynarze,
90
a i pana Zbrhla rębacze, o wszystkim nie muszą wiedzieć. Pacholęta u pani Zelgan
terminujące też, nawiasem mówiąc, lepiej by. . .
 Zapamiętaj w końcu  przerwała  że to moje narzędzia pracy, jak ten
zbój Luwanec twoje. Ręczę za ich lojalność. Zamknijmy ten temat i przedstaw
mnie wreszcie.
 Przedłużałem, jak długo mogłem, lepszy okres waszego żywota, panie De-
bren, ale cóż, sami widzicie. To jest Lelicja Zelgan, relacjonatorka. Korespondent-
ka wojenna i kronikarka polityczna, akredytowana przy paru dworach. . .
 Parunastu!
 . . . głównie tych podrzędnych. A ci tam to jej pisarczykowie. Hmm.
 Daruj sobie te chrząkania, Vens. Mistrzu Debren, miło mi was poznać.
Opowiecie mi o tej straszliwej burzy, która oficerów pochłonęła? Może przy obie-
dzie? Chyba czas już na obiad, admirale? Ci nieszczęśnicy na galerze tak ciężko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl