[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odcienia dżungli. Nagle zapadł się w dół na długość miecza. Szybkość człowieka gór i siła mięśni
rąk i nóg uratowałyby go przed tym, gdyby wrota demonów nie przytępiły jego zmysłów bardziej, niż
się spodziewał.
Poczuł pod sandałami strome zbocze i stracił równowagę na osuwającym się spod nóg żwirze.
Odchylił się do tyłu i dzgnął włócznią w ziemię, jak to czynią górskie zastępy Gunderlandczyków.
Szpic włóczni trafił na skałę i odbił się. Nie wszedł w nią nawet na ćwierć długości dziecięcego
palca. Conan czuł, że zaraz zsunie się w przepaść. Do jego uszu dochodził znajomy łoskot szybko
spadających kamieni. Nagle coś złapało go za włosy.
Ciągnęło tak mocno, jakby chciało go oskalpować. Wtem przestał zjeżdżać w dół i ból minął.
Rozejrzał się.
Włosy zaplątały mu się w kolczastą gałąz krzaka wyrastającego z litej skały. Pod nim ciągnęło się
zbocze usłane głazami i drobnymi kamykami. Opadało stromo do strumienia trzydzieści kroków
poniżej. Spieniona, zielona woda omywała leżące w nim wielkie głazy, a karłowate drzewa
wyciągały ku niebu sękate gałęzie.
Conan ostrożnie odciął sztyletem końce włosów i uwolnił się z potrzasku. Podniósł się i spojrzał w
dal. Większą część nieba zasłaniały stoki doliny, ale wyżej zbocza nie były tak strome jak poniżej.
Spękane i zwietrzałe skały połyskiwały kwarcem po obu stronach wąwozu, gdzie prześwitywało
najwięcej nieba.
Miało barwę północnego błękitu. Tę samą, która odbijała się w oczach Cymmerianina. Pod takim
niebem się urodził, choć tutejsze, płynące z wiatrem chmury, wyglądały łagodniej niż w jego
ojczyznie. Z Czarnego Wybrzeża na prawdziwą północ wciąż jeszcze musiało być daleko, ale nawet
tu, w dolinie, chłodny wiatr przyprawiał o gęsią skórkę odkryte części jego ciała.
Sądząc po tym, co widział, wrota demonów jakby nigdy nie istniały. Ale też nie było śladu po
Vuonie. Powinna być niedaleko przed nim, ale na ile wrota demonów zmieniały
odległość?
I co mogły uczynić z jej zmysłami? Całkiem naga nie przeszłaby szybko przez te skały, nawet mając
niezmącony umysł. A zamroczona mocą wrót demonów mogła spaść ze zbocza i dawno leżeć martwa.
Conan nie wiedział, jacy bogowie rządzą na tej ziemi ani który z nich mógłby mu pomóc, gdyby się
do niego zwrócił. Więc tylko poprosił zimnego Croma, by pozwolił mu powrócić do Czarnych
Królestw, jeśli bliski jest mu honor wojownika. I żeby potem pozwolił mu znalezć Idosso żywego,
żeby mógł się z nim rozprawić. Przynajmniej tyle był winien Vuonie i tak sobie poprzysiągł. Choć
podejrzewał, że droga powrotna z tego kraju do ziemi Bamula będzie bardzo długa.
Złożywszy przysięgę, która według wszelkich znaków na niebie i ziemi nie spotkała się z
dezaprobatą Croma, Conan zastanowił się, czy jest dobrze przygotowany do pobytu na tej ziemi.
Odzienie miał nie gorsze niż podczas innych wędrówek przez krainy o bardziej surowym klimacie.
Sandały chroniły jego stopy, a przy pasie miał broń i sakwę z suszonym mięsem i fasolą. (Jedno i
drugie było twarde jak drewno i jak na gust Conana smakowało niewiele lepiej.)
Uzbrojony był w miecz, sztylet i włócznię, choć ta mogła teraz służyć raczej za kij lub pałkę. Jej
miękki, żelazny szpic nie zniósł dobrze spotkania z twardą skałą. Dałby wiele za łuk, o ile w tym
kraju ktoś przyjąłby tę ofertę. Nie widząc warsztatów łuczniczych ukrytych pośród gór, postanowił
sam poszukać ścięgien, krzemienia, piórek i gałęzi, by sporządzić taką broń. Nie od rzeczy byłaby
również proca, broń mało przydatna na polu walki, lecz poręczna i użyteczna, gdy chce się coś
włożyć do garnka na odludziu (lub ustrzelić sakiewkę w krajach cywilizowanych.)
Conan przełożył włócznię do lewej ręki, a prawą wyciągnął sztylet. Uczyniwszy to, postanowił
sprawdzić swą znajomość gór i zaczął się wspinać ku wąwozowi i widocznemu w oddali niebu.
Scyra długo nasłuchiwała, ale w komnatach ojca panowała cisza. W istocie w całej grocie było
ciszej niż kiedykolwiek. Ciszej nawet niż wtedy, gdy ojciec zasypiał jeszcze w naturalny sposób.
Wówczas zawsze chrapał. A odgłos tego chrapania odbijał się echem nie tylko w jego komnatach,
ale i poza nimi. Wchodziła wtedy i nakrywała go kocem.
Oczy Scyry zwilgotniały, gdy przypominała sobie minione lata i czasy jeszcze sprzed wygnania i
sprzed tego życia na pustkowiu. Ojciec utulał ją do snu przez cały rok choroby matki. Potem ona
zaczęła utulać jego, kiedy po śmierci matki obawiała się, że z żalu zupełnie straci rozum.
Czy tak się w końcu stało, skoro został niemal niewolnikiem własnych mocy? Modliła się do bogów
(kiedy pamiętała ich imiona), żeby to przynajmniej zawsze były tylko jego własne moce. Czy żal
odebrał mu już zdrowy rozsądek i czy myślał tylko o pomszczeniu żony (lub przynajmniej o
przesłaniu jej słów miłości, których tak często skąpił jej za życia)? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl