[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wąsem zjawił mu się lekki uśmiech.
- Jestem Kalikst Garcia - rzekł łagodnie.
- Od kogo przywozicie depeszÄ™?
- Od generała don Czacha.
- A parol?
Stach powiedział parol, dając tym dowód, że ma prawdziwe papiery i nie jest szpiegiem;
potem drżącymi ze wzruszenia rękami rozpiął kurtkę i wyciągnął z zanadrza kopertę
zawiniętą w ceratę.
- Tak długo szukaliście nas?
- zagadnÄ…Å‚ Garcia rzuciwszy okiem na datÄ™ i podpis.
- Tak jest, generale!
- odparł wojak, trochę zmieszany tym pytaniem.
- Dziwię się, żeście trafili nie mając żadnych wskazówek.
No, jakże tam u was?
Ludzie nie chorujÄ…?
A flibustierowie jak zmokłe kury, co?
- Oddziały w zdrowiu, a Amerykanie doskonale uzbrojeni - mówił Stach - przywiezli nawet
armaty.
Garcia przejrzał uważnie papiery raz i drugi, po czym kazał sobie podać papier i atrament.
- Bardzoście zmęczeni?
Stach odgadł, że generał chce ich wysłać niezwłocznie z odpowiedzią.
Czuł niesłychane znużenie, wiedział, że jego towarzysze także wyczerpali siły całodzienną
podróżą, ale pomimo wszystko odparł bez wahania, że nie bardzo zmęczony.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Prosił tylko o siano i kukurydzę, i o parę godzin wypoczynku dla koni.
Garcia zgodził się na to, rozkulbaczono więc spocone szkapy i rozpalono o kilkanaście
kroków ognisko dla ugotowania wieczerzy.
O dziesiątej jednak generał zawezwał do siebie dowodzącego rekonesansem.
- Mam pilne i ważne depesze dla don Czacha.
Pilne, rozumiesz?
- Postaramy się doręczyć je jak najprędzej, generale.
- Jedzcie dniem i nocą, nie oszczędzajcie koni, ażebyście najdalej za trzy doby połączyli się
ze swoimi.
Don Czacho, jak przypuszczam, będzie się znajdował w O.
Tylko śpieszcie się, moje chłopaki, zaklinam was.
Te same depesze wyślę i przez swoich dla pewności, ale wy powinniście być prędzej na
miejscu.
Ruszajcie zaraz z BoskÄ… pomocÄ…!
Nasi wojacy, oddawszy przyprowadzonych ochotników pod rozkazy generała, jęli siodłać
konie.
Woleliby, co prawda, przenocować tutaj, ale trudno!
Rozumieli, że idzie o ważniejsze rzeczy nizli o ich własne dobro, bez szemrania więc ruszyli
z powrotem.
W godzinę potem znajdowali się już daleko od obozu.
Tylko łuna, bijąca w niebo od tysiąca ognisk, majaczyła jeszcze długo na horyzoncie;
widzieli ją wyraznie, dopóki nie zapuścili się znowu w gęsty las, gdzie stały straże, które ich
odprowadziły aż poza obóz.
ROZDZIAA XIX.
Oblężeni.
Znużeni całonocną podróżą, nasi wojacy drzemali na siodłach; konie, pod lejącym się z
bezobłocznego nieba żarem wlokły się noga za nogą po piaszczystej i krętej drodze.
Dowodzący rekonesansem od czasu do czasu otwierał jedno oko i rozglądał się po
monotonnej okolicy.
Przed nim rozciągała się równina, z rzadka porosła kępami drzew nie dających cienia i usiana
tu i ówdzie pagórkami.
Na wiosnę przestrzenie te były zapewne zielone i rozkoszne.
ale letnie słońce wypaliło od dawna trawy i zioła; tylko wielkie drzewa, głęboko
zapuszczające w ziemię swe korzenie, oparły się posusze, choć i one, w oczekiwaniu
deszczowej pory, wyglądały mizernie i szaro od kurzu okrywającego liście.
Miejscami na szczycie jakiegoś pagórka ukazywała się odosobniona chałupka, a raczej
nędzny szałas, zamieszkany przez Indianina albo Mulata, otoczony płotem z kolczastych
opuncji i kilkoma palmami.
Szkapy wygłodniałe zatrzymywały się zapominając o drzemiących jezdzcach i schylały
głowy, aby uskubnąć kępkę trawy spod kopyt.
Wtedy ochotnicy budzili się, uderzali ostrogą w spocone boki wierzchowców i jechali
kłusem kilkaset kroków.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Darmo!
Trzeba wypocząć - rzekł olbrzym ziewając niemiłosiernie.
- Poczekajcie, tam się rozpoczyna las - odparł Carlos - chociaż cień będzie...
Las rysował się na horyzoncie coraz wyrazniej, wabiąc strudzonych wędrowców swym
gąszczem i wilgocią, którą wiatr donosił aż do nich.
Ażeby dostać się tam jak najprędzej, ruszono wyciągniętym kłusem.
Nagle trzymający się na czele Siekierka ściągnął swemu koniowi cugle tak gwałtownie, że
ten aż wspiął się na tylne nogi.
- Stój!
- zakomenderował Stach.
Wszyscy stanęli jak wryci.
Z lasu wyskoczyło dziesięciu jezdzców i, ujrzawszy rekonesans, popędziło galopem prosto
na niego.
- Caramba!
* Caramba: (hiszpańskie) - przekleństwo.
Hiszpanie!
- zawołał Carlos.
Wahano siÄ™.
Nieprzyjaciel nie był liczny; niebawem jednak w lesie błysnęły nowe szyszaki i jasne kurtki.
To zmieniało postać rzeczy.
- Za mnÄ…!
- zakomenderował Herkules zakręcając na miejscu.
Jechano co sił w kierunku opuszczonej chałupki, czerniejącej pomiędzy drzewami na
pobliskim wzgórku; odległość pomiędzy rekonesansem a kawalerzystami hiszpańskimi
zmniejszała się jednak szybko; nasi ochotnicy mieli konie zmęczone i zrozumieli, że za kilka
minut zostaną doścignięci.
Zamiast więc uciekać dalej, dowodzący skręcił na wzgórek i za chwilę wszyscy znajdowali
się w maleńkim podwórzu otoczonym kolczastym, niedostępnym płotem kaktusowym.
Sama chata była ciasna, ale ściany jej miały kamienne fundamenty, sterczące na parę stóp
nad poziom; stanowiły one doskonałe przykrycie, a w połączeniu z opuncją tworzyły nawet
dość obronną pozycję wobec sił przeważających.
Dowodzący rekonesansem jednym rzutem oka ogarnął te szczegóły, zeskoczył z konia i
wprowadził go przez niskie drzwi do wnętrza walącej się chatki; obawiał się bowiem, aby
jaka kula nie pozbawiła życia cennego zwierzęcia.
Towarzysze jego zrobili to samo, po czym, z karabinami w rękach, wyjrzeli przez wąskie
szczeliny w ścianach.
Dragoni hiszpańscy galopowali ich śladem i znajdowali się o dwieście kroków zaledwie od
pagórka, mając widocznie zamiar otwartym atakiem zdobyć chatę.
Kiedy jednak dotarli do podnóża górki, ze szczelin w ścianie huknęło razem pięć strzałów.
W gorączce mierzono za pośpiesznie, żaden więc z jezdzców nie spadł; ale świszczące kule
przemówiły snadz przekonywająco, bo oddziałek zawrócił i odjechał tęgim kłusem.
- A to ci wojsko!
- rzekł młodszy Kosa robiąc grymas pogardliwy.
- Poślijmy im jeszcze jedną salwę!
- radził Carlos spoglądając zachęcająco na dowódcę.
- Wam się zdaje, że już po wszystkim!
- odparł Stach wzruszając ramionami.
- Poczekajcie no, a przekonacie się, że nie będzie nam tutaj wesoło.
W istocie, dragoni zatrzymali się w odległości tysiąca kroków, w odosobnionej grupie drzew,
i oczekiwali na towarzyszów.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Z lasu wyjechała reszta oddziału, składająca się z dwudziestu ludzi z oficerem na czele, i
połączyła się z czekającymi kawalerzystami.
- To rekonesans hiszpański - rzekł Siekierka pociągając wąsa nerwowo.
- Trzydziestu na pięciu!
- szepnął starszy Kosa z gestem rozpaczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl