[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lefon i usłyszał w słuchawce głos swojej matki, nie był zachwycony. Jej ton wskazywał
na to, że nie jest w dobrym humorze.
- Cztery razy do ciebie dzwoniłam w ciągu ostatnich dni. Jeżeli nie byłeś na tyle
chory, żeby do mnie oddzwonić, oczekuję wyjaśnień i przeprosin.
- Nie mam usprawiedliwienia, mogę więc tylko przeprosić. Wybacz mi, jeśli się
martwiłaś.
- Naturalnie, że się martwiłam, jestem przecież twoją matką.
- Mogę więc tylko mieć nadzieję, że teraz jesteś już spokojna.
- Byłabym, gdyby ton twego głosu nie mówił mi, że nie jesteś szczęśliwy.
Jak to możliwe, że odgadła jego troski, będąc po drugiej stronie planety?
- Nie jestem nieszczęśliwy - skłamał - tylko raczej pochłonięty różnymi sprawami,
to chyba bardziej trafne określenie.
- No cóż, Nawar również jest nimi pochłonięta - odparła, opacznie rozumiejąc jego
słowa. - Przynajmniej tak twierdzi jej matka. Rozmawiałeś z nią?
- Z matką Nawar? - Postanowił udawać, że nie zrozumiał.
- Nie mam na myśli Bahiry, tylko Nawar.
Madani bez trudu zliczyłby na palcach jednej ręki wszystkie swoje rozmowy z na-
rzeczoną na przestrzeni ostatnich lat. %7ładna z nich nie była ani spontaniczna, ani wyjąt-
kowo osobista, i żadna nie miała miejsca w ciągu ostatnich tygodni.
- Nie, nie rozmawiałem z nią, ale ufam, że ma się dobrze.
- I słusznie. Pewnego dnia spotkałam się z nią i z jej matką, żeby przedyskutować
menu na nasze narodowe święto. Chcemy, żeby w tym roku obchody były wyjątkowe.
Dlatego właśnie próbuję się do ciebie dodzwonić od kilku dni.
Madani, słysząc słowo  menu", przeniósł się gdzie indziej, bo wyzwoliło w nim
wspomnienie Emily.
- Jestem pewien, że cokolwiek wybierzecie, będę zadowolony - powiedział w koń-
cu.
R
L
T
- Do tej pory też miałam podobne spojrzenie na tę sprawę, ale Nawar zrobiła ostat-
nio dziwną propozycję.
- Odnośnie do czego? - zapytał Madani z nagłym zaciekawieniem.
- Chcąc złożyć hołd krajowi, który coraz bardziej zyskuje w świecie na znaczeniu,
po części również dzięki tobie i twoim staraniom, żeby promować naszą kulturę, uznała,
że menu na przyjęciu powinno składać się z potraw z całego świata.
Potrawy świata... Teraz jeszcze trudniej było mu odgonić myśli o Emily i choć
wiedział, że to wielkie ryzyko, jedna z nich zaczęła w nim kiełkować niczym świeże
ziarno.
- I co na to Bahira? - zapytał dyplomatycznie.
- No cóż, Bahira ma dość ograniczone horyzonty - odparła matka. - Najchętniej
otoczyłaby kraj kolczastym drutem, żeby uchronić go przed obcymi przybyszami, i zaka-
załaby telewizji i internetu, żeby nie wywierały na ludzi złego wpływu. Wiesz, że nie lu-
bi zmian, tym bardziej tych, które odchodzą od tradycji.
- A co ty o tym sądzisz, mamo?
- Doceniam poszanowanie dla tradycji przekazywanej przez stulecia z pokolenia na
pokolenie. Okazujemy w ten sposób szacunek naszym przodkom. Jednak pomysł Nawar
wydaje mi się interesujący, a poza tym przez okrągły rok możemy jeść to, co już dobrze
znamy.
- Chcesz przez to powiedzieć, że ja mam przesądzić o sprawie?
- Za bardzo sobie schlebiasz, mój synu. Rozmawiałam już o tym z szefem kuchni...
Madani przełknął ślinę. Wiedział, że jego matka przepada za kuchnią tęgiego
nadwornego kuchmistrza, ale po tym, jak miał okazję poznać najlepsze restauracje w
różnych miejscach kuli ziemskiej, wiedział także, że nie sprawdza się on, jeśli chodzi o
kuchnie świata.
- Bardzo mi miło - odparł ironicznie. - Wciąż w takim razie nie rozumiem, dlacze-
go tak ci zależało na skontaktowaniu się ze mną.
- Nawar pomyślała, że może masz jakieś ulubione potrawy, które warto by było
umieścić w tym menu.
R
L
T
Natychmiast przyszły mu do głowy owoce morza i białe trufle w sosie karmelo-
wym, które z takim smakiem jadł poprzedniego wieczoru.
- Owszem, ale nasz kucharz nie ma na tyle doświadczenia, żeby temu podołać.
- Zawsze może się jeszcze nauczyć.
- Albo można go nauczyć - odparł z namysłem Madani, a myśl, która przed chwilą
się zrodziła, kiełkowała. Głupia czy też nie, postanowił, że wypowie ją na głos. - Pozna-
łem pewną osobę będącą wytrawną kucharką i może mógłbym spróbować ją nakłonić,
żeby nam pomogła. Jest naprawdę szalenie uzdolniona i zna najróżniejsze kuchnie.
- Nasz kucharz nie będzie zachwycony - zaczęła matka, ale już po chwili dodała: -
jednak jeśli miałoby to cię uszczęśliwić, lepiej żeby ugotował te potrawy ktoś, kto potrafi
je przyrządzić tak, jak lubisz. Zatrudnij więc, kogo chcesz.
Gdy zakończyli rozmowę, Madani potarł z zakłopotaniem twarz. Ten pomysł był
szalony, by nie powiedzieć absurdalny. Zakładając nawet, że Emily zgodzi się na taką
propozycję, co było wątpliwe, znajdzie się w nad wyraz trudnym położeniu.
Zresztą on również: będzie blisko niej, zarazem nie mając do niej najmniejszego
prawa. Może i dobrze, pomyślał, że nie odwzajemniła jego miłosnego wyznania. To
jeszcze bardziej spotęgowałoby jego uczucia i sprawiło, że jeszcze trudniej byłoby mu
ukryć prawdziwe emocje w rodzinnym gronie. Warto jednak cierpieć, gdyby tylko ze-
chciała przyjąć od niego prezent, którym chciał ją uszczęśliwić.
Tego dnia Emily umówiła się z Donną na drinka w nadziei, że uda im się odbudo-
wać przyjazń. Zamknęła drzwi, a klucze wsunęła do torebki. Gdy się odwróciła, wpadła
wprost w ramiona Madaniego.
- Witaj, Emily.
Wyglądał wprost wspaniale! Miała ochotę rzucić mu się na szyję i wyznać mu
swoje prawdziwe uczucia, ale też rzucić się na niego z pięściami za to, że ją w sobie tak
rozkochał. Przez moment chciała go błagać, by wycofał się z zaaranżowanego małżeń-
stwa i został na zawsze z nią. Potem jednak wzięła głęboki oddech, przywołując swoją
dumę i godność.
- Właśnie wychodzę - oznajmiła z pozorną obojętnością.
- Powinienem był zadzwonić...
R
L
T
Oboje jednak doskonale wiedzieli, dlaczego tego nie zrobił. Zwyczajnie nie zgo-
dziłaby się na to spotkanie.
- Nie wiem, z czym przychodzisz, ale teraz muszę iść. Może następnym razem...
Sama nie wierzyła w to, co powiedziała. Ruszyła wolnym krokiem do windy, a gdy
podszedł do niej, skierowała się w stronę schodów. Nie chciała wystawiać na próbę swo-
jego żałośnie słabego postanowienia o tym, że będzie się trzymać na dystans od Mada-
niego.
- Ale ja nie mogę czekać, Emily, niedługo wyjeżdżam.
- No tak, omal nie zapomniałam, do Kaszakry, do swojej przyszłej żony...
Słowa Emily odbiły się głuchym echem o ściany klatki schodowej.
- Tak - przyznał.
Emily zacisnęła zęby. Wolałaby, by zaprzeczył.
- Wnioskuję, że nie zmieniłaś zdania co do mojego podarunku.
- Nie - ucięła krótko.
- W takim razie mam dla ciebie propozycję biznesową.
- Nie rozumiem. - Stanęła i spojrzała na niego pytająco.
- Każdego lata obchodzimy w Kaszakrze Zwięto Siedmiu Dni, to znaczy coś w ro-
dzaju święta wyzwolenia spod represyjnej władzy, w czasie której zagłodzonych zostało
na śmierć wielu naszych mieszkańców. To dzień wolny od pracy, a w stolicy odbywają
się różne uroczystości.
Brzmiało to ekscytująco i ekscentrycznie zarazem, a więc oferowało wszystko to,
czego brakowało w jej życiu, dopóki nie poznała Madaniego.
- W tych obchodach bardzo ważne jest menu.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi Emily poczuła się zaintrygowana.
- Menu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl