[ Pobierz całość w formacie PDF ]

popiół na swoje białe spodnie i marynarkę. Spodnie po jednym posiłku były coraz mniej
białe, za to oblicze sąsiada coraz bardziej czerwone. Pił wino, często napełniając kieliszek
Ani i zwierzał się jej, że rodzina to najgorsza gangrena: pierwszy raz od wojny udał się do
Radomia do siostry. Zastał dom bez mebli, rodzinę śpiącą na wypchanych sieczką siennikach,
jedzącą na skrzynce od pomidorów, przykrytej 'Trybuną Ludu'. Dopiero od dozorcy bloku
dowiedział się, że rodzina przed jego przyjazdem wyniosła wszystkie pełne kożuchów i futer
szafy do piwnicy, by swoją biedą poruszyć jego kabzę i serce. Zerwał z rodziną, przestał
wierzyć w dobro ludzkiej natury, została mu tylko wiara i solidarność cechu masarzy. - A my
właśnie jedziemy, żeby podtrzymać więzi rodzinne - Ania wskazała kolejno Kargula a potem
Kazmierza.
- Ten duży dziadek został przebity kosą brata tego małego dziadka i tamten musiał
uciekać do Ameryki, a teraz właśnie nas zaprasza. - Ciekawe - zniechęcony do kontaktów
rodzinnych prezydent chicagowskich rzezników z pewną podejrzliwością przyglądał się
swoim partnerom przy stole. -Zaprasza nawet tego, co go kiedyś kosą przebił?
- Tak. Z wdzięczności, bo przez to w Ameryce żyje, a nie w Peerelu! W tej chwili
nadpłynął z głębi sali kelner, niosąc na srebrnej tacy zamówione przez Szafranka danie: była
to dziwna konstrukcja z lodu, na której niczym grupa cyrkowych akrobatów rozmieszczone
były homary; na widok sterczących niczym anteny wąsów Pawlak chwycił gwałtownie
serwetkę i zasłonił nią sobie usta; kelner tańczył wokół stołu jak baletmistrz, rozmieszczając
na talerzach cyklamenowe skorupiaki. Kargul ochoczo chwycił homara za odwłok i zaczął
wysysać zawartość skorupy tak, jak to czynił szef rzezników, któremu zamiast rodziny
zostały przyjemności stołu. - %7łyć nie umierać - Kargul miażdżył w zębach pancerne łapska
kraba. - Aj, człowiecze - z trzewi Kazmierza wydobył się jęk rozpaczy.
- Taż czym ja zgrzeszył, żeby na stare lata w luksusie mordować sia! Kargul nie krył
się z tym, że jemu nawet skrajny luksus nie przeszkadza. Zatoczywszy ręką koło, objął tym
gestem orkiestrę na podium, błyszczące złotem mundury oficerskiego  staffu i rząd
kelnerów, roznoszących na tacach lodowe desery. - Gada jak kołowaty! Taż lepsza podróż jak
w czterdziestym piątym, boś jechał w jednym wagonie z krową i koniem! - Przynajmniej
zagadać było do kogo! - Pawlak zerknął przez lewe ramię za siebie i wbił wzrok w
roześmianego Murzyna, który przy sąsiednim stoliku bawił całe towarzystwo.
- A tu patrzaj: dziki z tobą płynie!
- Dziadek nic nie je - Ania starała się nie dopuścić do głosu rasowych uprzedzeń
Kazmierza, bowiem zauważyła, że prezydent Szafranek spojrzał na jej dziadka jak na jakiś
rzadki okaz muzealny. - Bo jak widzę, że dziki taki żarty, to mnie wątroba bezlitośnie do góry
nogami przewraca sia! - Kazmierz - Kargul mlaskał głośno, wydłubując spomiędzy zębów
szczątki skorupy homara.
- A coż ty do niego cierpisz?
- %7łeby im nasza krzywda bokiem wylazła! - głos Kazmierza nie zapowiadał dla
czarnoskórego pasażera 'Batorego' żadnej litości - żeby ich ogień wygnał z chałupy prosto w
przerębel! - Co on panu zrobił? - zdziwił się człowiek, którego nazwisko w całym Chicago
pachniało kiełbasą. - Przez czarnych dość się moja rodzina nacierpiawszy...
- Ten nie wygląda na 'Czarną Panterę' - zauważył prezydent, przyglądając się
sąsiedniemu stolikowi. Pawlak nie dał się zbić z tropu: Hitler to Hitler, Stalin to Stalin, a dziki
to dziki, a nie człowiek! Ania nie wiedziała, gdzie schować oczy, bo właśnie przy sąsiednim
stoliku czarnoskóry pasażer z łańcuchem na szyi uniósł w jej stronę wypełniony winem
kielich. Jeśli odpowie mu uśmiechem, spowoduje furię dziadka Kazmierza. - Czy pani
dziadek tak samo nie lubi czerwonych? - dopytywał się prezydent rzezników. - To on nie wie,
że u nas każdy czerwony, jest jak rzodkiewka? Z wierzchu czerwony, a pod spodem biały
-wyjaśnił Pawlak.
- A czarny od każdej strony k' czortu podobny! - Ja wolę czarnych od %7łydów -
stwierdził Szafranek.
- Bo %7łydzi nie jedzą moich kiełbas, a dla Murzyna nie ma 'koszer', oni wszystko jedzą.
Pawlak pojął, jak niskie były motywacje tolerancyjnego stosunku prezydenta rzezników do
czarnej rasy. Jeśli szanowny pan Szafranek chce wiedzieć, na czym opiera się światopogląd
Kazmierza, to musi wiedzieć, że on nie zapomni nigdy, co pisał w swoich pierwszych listach
z Chicago ten, kto ich tam dziś zapraszał. Czytali te listy przy naftowej lampie i płakali
wszyscy jak przy wędzeniu wielkanocnej szynki, kiedy dym jałowca snuł się wokół beczki.
Jego matka, a prababka Ani najpierw żegnała się szeroko, nim zaczęła uroczystym głosem
odczytywać słowa listu wygnańca. A zaczynało się to zawsze tak: W pierwszych słowach
mojego listu wstępuje w nasze progi, całuje ręce Ojca i Matki i na dowód, żem wiary swej się
nie zaparł, przemawiam tymi słowy: niech będzie Jezus Chrystus pochwalony, a ten Kargul
na wieki przeklęty! Kiedy tylko ta inwokacja została odczytana, Leonia wzdychała z ulgą, że
jej syn najstarszy w bojazni bożej żyje, a Kacper wąsiska szarpał i mruczał: 'Moja krew!
Swojego nie daruje!' Każde przekleństwo pod adresem Kargula tato przyjmował życzliwym
gestem głowy jako świadectwo, że Jaśko, choć za górami i morzami, to przysięgi swojej nie
zapomniał, ziemi swojej wierny będzie i wróci tu kiedyś, żeby kości Pawlaków nie szukały
się po świecie... Prezydent Szafranek ze wzruszeniem słuchał opowieści Pawlaka: to nie taka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl