[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w spokoju, ponieważ mała chusteczka nie wystarcza, by
wchłonąć łzy, winien tej żywiołowej katastrofie musi być
Ivan, nawet jeśli nic nie zrobił, bo po prostu nie można tyle
płakać. Ivan bierze mnie za ramiona i prowadzi do stołu,
mam usiąść i wypić, a ja, płacząc, chcę wytłumaczyć się z pła-
czu. Ivan jest bardzo zdziwiony, mówi: Jak to nie powinnaś
płakać, płacz, jeśli ci to odpowiada, płacz, ile możesz, i jesz-
cze trochę więcej, po prostu musisz się wypłakać.
Wypłakuję się, a Ivan wypija drugą whisky, nie zadaje
mi pytań, nie śpieszy z pocieszaniem, nie jest zdenerwowa-
68
ny ani zirytowany, czeka, jak czeka się na koniec nawałnicy,
słyszy, że łkanie słabnie, jeszcze pięć minut i może zanurzyć
ręcznik w wodzie z lodem, kładzie mi go na oczy.
Nie jesteśmy chyba zazdrośni, moja panienko.
Nie, to nie to.
Znów płaczę, ale tylko dlatego, że teraz przynosi to taką
ulgę.
Naturalnie, że nie. Nie ma żadnego powodu.
Ale naturalnie jest powód. Był to dla mnie tydzień bez
zastrzyków rzeczywistości. Nie chciałabym, żeby Ivan pytał
mnie o powód, ale on tego nigdy nie zrobi, tylko czasem po-
zwoli mi popłakać.
Wypłacz się! - rozkaże.
%7łyję w tym podminowanym świecie półdzikuski, po raz
pierwszy uwolniona od sądów i przesądów swojego otocze-
nia, niezdolna już do żadnego sądu o świecie, tylko do
doraznej odpowiedzi, do płaczu i boleści, do szczęścia i ra-
dości, głodu i pragnienia, bo zbyt długo nie żyłam. Ivan
poruszył wreszcie moją fantazję, bogatszą od fantazji wywo-
łanych przez yage, dzięki niemu coś niezwykłego wstąpiło
we mnie i odtąd promieniuje, bezustannie opromieniam
świat, któremu jest to potrzebne, z tego jednego miejsca,
w którym skupia się nie tylko moje życie, lecz i moje pra-
gnienie, by  żyć dobrze", by znów być użyteczną, bo chcia-
łabym, żeby Ivan mnie potrzebował, jak ja jego potrzebuję,
i to na całe życie. Czasem też potrzebuje mnie, bo dzwoni
do drzwi, ja otwieram, on trzyma w ręce gazetę, zagląda na
krótko i mówi: Zaraz muszę iść, czy będziesz potrzebowała
wozu dziś wieczorem? Ivan poszedł sobie z moimi kluczyka-
mi do samochodu, a już ta krótka wizyta Ivana porusza rze-
czywistość na nowo, każde jego zdanie oddziałuje na mnie,
na oceany i konstelacje, żuję w kuchni chleb z kiełbasą
i wstawiam talerze do zlewu, a Ivan wciąż jeszcze mówi do
69
mnie:  zaraz muszę iść", wycieram kurz z gramofonu
i szczotką do aksamitu przesuwam łagodnie po rozrzuco-
nych w nieładzie płytach,  chcę cię tu mieć natychmiast",
mówi Ivan, jadąc moim wozem na Hohe Warte, bo musi
szybko zobaczyć dzieci, Bela zwichnął sobie rękę,  chcę cię
tu mieć natychmiast", powiedział jednak Ivan, a ja muszę
umieścić to niebezpieczne zdanie między jedzeniem chleba
z kiełbasą, otwieraniem listów i odkurzaniem, ponieważ
wśród tych codziennych czynności, które nie są już codzien-
ne, w każdej chwili może dojść do ognistego wybuchu.
Patrzę przed siebie, nasłuchuję i spisuję listę:
elektryk
rachunek za prąd
szafirowa igła
pasta do zębów
listy do Z.K. i adwokata
sprzątanie
Mogłabym nastawić gramofon, ale słyszę:  chcę cię tu
mieć natychmiast!". Mogłabym zaczekać na Malinę, ale wolę
położyć się do łóżka, jestem bardzo zmęczona, okropnie
zmęczona, śmiertelnie wyczerpana,  chcę cię tu mieć...",
Ivan znów musi zaraz iść, odnosi mi tylko kluczyki, Bela
jednak nie zwichnął sobie ręki, jego matka przesadziła, za-
trzymuję Ivana w korytarzu, Ivan pyta: Coś ty, czemu śmie-
jesz się tak głupio? Och, nic, tylko jest mi tak idiotycznie
dobrze, głupieję od tego. Ale Ivan mówi: Nie mówi się: idio-
tycznie dobrze, mówi się po prostu: dobrze. Jak czułaś się
dawniej, kiedy było ci dobrze? Zawsze tak od tego głupiałaś?
Potrząsam głową, Ivan żartem unosi rękę, żeby mnie
uderzyć, wraca strach, mówię zdławionym głosem: Nie,
proszę, nie w głowę.
Po godzinie dreszcze mijają i myślę, że powinnam
Ivanowi o tym powiedzieć, ale Ivan nie zrozumiałby czegoś
70
tak obłąkańczego, a ponieważ nie mogę mu nic powiedzieć
o morderstwie, pozostawiona jestem samej sobie, na zawsze,
próbuję tylko wyciąć ten wrzód, wypalić z powodu Ivana,
nie mogę utknąć w tej kałuży myśli omorderstwie, z Ivanem
powinno by mi się udać usunięcie tych myśli, on uwolni
mnie od tej choroby, on powinien mnie wybawić. Ale po-
nieważ Ivan nie kocha mnie ani nie potrzebuje, dlaczego
miałby któregoś dnia pokochać mnie lub potrzebować?
Widzi tylko moją twarz, która się Wygładza, i cieszy się, gdy
skłoni mnie do śmiechu, i znów będzie mi tłumaczył, że je-
steśmy ubezpieczeni od wszystkiego, jak nasze samochody,
od trzęsienia ziemi i huraganów, odkradzieży i nieszczęśli-
wych wypadków, od pożarów i gradobicia, ale ja jestem
ubezpieczona jednym zdaniem i niczym więcej. Zwiat nie
zna dla mnie ubezpieczenia.
Dzisiaj po południu zbieram się i idę na ten odczyt
w Instytucie Francuskim, przychodzę naturalnie za pózno
i muszę stać w tyle przy drzwiach, z daleka pozdrawia mnie
Francois, który pracuje w ambasadzie i jakoś tam wymienia
nasze kultury, godzi albo wzajemnie zapładnia, sam tego tak
dokładnie nie wie, oboje nie wiemy, ponieważ nie jest to
nam potrzebne, ale naszym państwom się przydaje, przywo-
łuje mnie, chce wstać, wskazuje na swoje miejsce, ale nie
chcę teraz przeszkadzać i przepychać się do Francois, bo
starsze panie w kapeluszach i wielu starszych panów, także
kilku młodych ludzi, przysłuchuje się, jak w kościele, poma-
łu chwytam jedno czy drugie zdanie i spuszczam oczy, ciągle
słyszę coś o  la prostitution universelle", bardzo pięknie,
myślę, tak, bardzo słusznie, mężczyzna z Paryża o ascetycz-
nej, bladej twarzy, głosem chłopca z chóru mówi o 120
dniach Sodomy, już po raz dziesiąty słyszę coś o powszech-
71
nej prostytucji, sala z nabożnie skupionymi, ze swoją po-
wszechną sterylnością, zaczyna się obracać wokół mnie, ale
ja chciałabym wreszcie wiedzieć, czy rzecz o powszechnej
prostytucji będzie się ciągnęła dalej, i w tym kościele
de Sade'a rzucam wyzywające spojrzenie na młodego czło-
wieka, który odwzajemnia się, jak podczas nabożeństwa,
bluznierczym spojrzeniem, i jeszcze przez godzinę patrzy-
my na siebie konspiracyjnie i skrycie, w kościele z czasów
inkwizycji. Zanim zacznę się śmiać, z chusteczką w zębach,
i zanim mój zduszony śmiech przejdzie w niepowstrzymany
kaszel, wychodzę z sali, budząc tym oburzenie słuchaczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl