[ Pobierz całość w formacie PDF ]

coraz bardziej zapadała w sen, tym bardziej była przekonana, \e widzi nadlatujące
twarze, \ywe przecinki - niczym płody ludzkie - szepczące coś na po\egnanie. To, co
widziała, nie przygnębiało ją, lecz wręcz przeciwnie wydawało się potwierdzać, to co
rodziło się w jej umyśle. Ona te\, jak Boone, potrafiła \yć w nieziemskim wymiarze.
Dziś wieczorem nic nie mogło wyrządzić jej krzywdy. Zraniona ręka zdrętwiała teraz
tak silnie, \e Lori nie mogła utrzymać kierownicy, mimo \e musiała prowadzić
samochód przy pełnej prędkości po nie oświetlonej drodze. Nie po to jednak los
pozwolił jej prze\yć atak Deckera, \eby miała się zabić na autostradzie.
Wyczuwała w powietrzu zapowiedz ponownego połączenia. To dlatego
przyszły wizje, zbiegały się w świetle przednich świateł i skakały wokół samochodu,
wybuchając jej nad głową fontanną białego światła. W ten sposób ją witały.
W Midian.
2
Zerknęła w lusterko i wydało jej się, \e widzi za sobą jakiś samochód jadący
za nią z wyłączonymi światłami. Gdy spojrzała jednak jeszcze raz, nie zobaczyła go.
Mo\e nigdy go nie było. Przed nią le\ało miasto, a przednie światła samochodu
prześwietlały stojące tam ciemne domy. Przejechała główną ulicę a\ do wrót
cmentarza.
Utrata krwi i wyczerpanie stępiły jej strach przed tym miejscem. Jeśli udało jej
się prze\yć złośliwość \ywych, z pewnością prze\yje złośliwość umarłych lub ich
towarzyszy. A Boone tam był i wreszcie będzie mogła wziąć go w ramiona.
Wygramoliła się z samochodu i niemal upadła na twarz.
- Wstawaj - powiedziała samej sobie.
Miriady iskierek wcią\ nadciągały, choć ona sama ju\ tkwiła w bezruchu; teraz
przestały być ostre i przenikliwe. Stały się tylko jasnością, a ich gwałtowność groziła,
\e ogarną cały świat. Wiedząc, \e nadciąga koniec, podeszła do wrót, wołając
Boone a. Odpowiedz nadeszła natychmiast, ale nie ta, której szukała.
- Czy on tu jest? - zapytał ktoś. - Czy Boone jest tutaj?
Trzymając się kurczowo bramy, odwróciła swoją ocię\ałą głowę i w smudze
światła zobaczyła Deckera, stojącego o kilka jardów od niej. Za nim - samochód ze
zgaszonymi światłami. Mimo \e była oszołomiona, to jednak zdała sobie sprawę, \e
nią manipulowano. Decker pozwolił jej uciec, wiedząc, \e odszuka jego wroga.
- Głupia! - powiedziała do siebie.
- Masz rację. Ale co miałaś właściwie robić? Bez wątpienia sądziłaś, \e
mo\esz go ocalić.
Nie miała ju\ ani siły, ani rozumu, \eby stawiać opór temu człowiekowi.
Odstąpiła od bramy i zataczając się wkroczyła na cmentarz.
- Boone! - krzyczała. - Boone!
Decker nie od razu poszedł za nią; nie musiał. Była rannym zwierzęciem
poszukującym innego rannego zwierzęcia. Zerkając za siebie spostrzegła, \e przy
zapalonych przednich światłach sprawdza swój pistolet. Potem pchnięciem otworzył
bramę szerzej i ruszył w pościg.
W eksplozjach świateł nad głową widziała zaledwie alejki znajdujące się tu\
przed nią. Była jak ślepa kobieta, szlochająca, gdy się potykała, i niepewna nawet
tego, czy Decker idzie za nią, czy ju\ ją wyprzedził. W ka\dej chwili mógł ją zgładzić.
Jedna kula - i jej \ycie w tym niezwykłym wymiarze zakończy się.
3
Pod powierzchnią ziemi Plemię słyszało, kiedy przybyła, nastawiając swoje
zmysły na panikę i rozpacz. Wiedziało, \e zbli\a się tak\e myśliwy; te odgłosy znało
na pamięć. Czekało teraz, współczując kobiecie w tych ostatnich chwilach, lecz zbyt
zatroskane o własny los, by ryzykować jej pomóc. Niewiele ju\ zostało takich kryjó-
wek, gdzie potwory mogły znalezć spokój. Nie będą swojej samotni nara\ać na
niebezpieczeństwo, by ratować tylko ludzkie \ycie.
A jednak to ich bolało - słyszeli jej wymówki i nawoływania. Dla jednego z nich
te odgłosy były szczególnie nie do zniesienia.
- Pozwólcie mi iść do niej.
- Nie mo\esz. Wiesz, \e nie mo\esz.
- Mogę go zabić. I kto się dowie, \e tu byt?.
- Nie jest sam. Inni czekają za murami. Pamiętasz, jak przyszli po ciebie?
- Nie mogę pozwolić jej umrzeć.
- Boone! Proszę, na Boga...
To gorsze ni\ wszystko, co przecierpiał: słyszeć, jak ona woła i mieć
świadomość, \e prawo Midian nie pozwala mu pomóc jej.
- Posłuchajcie jej, na litość boską! - odezwał się. - Posłuchajcie.
- Obiecałeś, kiedy cię przyjęliśmy - przypominał mu Lylesburg.
- Wiem. Rozumiem.
- Zastanawiam się, czy rzeczywiście. Nie dopełniłeś formalności. Jeśli
złamiesz obietnicę, nie będziesz nigdzie nale\ał. Ani do nas: Ani do nich.
- Chcecie, \ebym słuchał, jak ona umiera.
- To zasłon uszy. Wkrótce będzie po wszystkim.
4
Nie starczało jej ju\ tchu, by wołać jego imię. Niewa\ne. Nie było go tu. A jeśli
był, to martwy, pod ziemią, zepsuty. Bezsilny. Nie mo\e nic dać ani nic wziąć.
Została sama, a mę\czyzna z pistoletem zbli\ał się.
Decker wyjął z kieszeni maskę, maskę z guzikami, za którą czuł się tak
bezpiecznie. Och, ile\ razy w tych męczących dniach spędzonych z Boone em na
wyuczaniu go dat i miejsc zbrodnii, które miał odziedziczyć, duma
Deckera buntowała się i a\ go świerzbiło, \eby odzyskać swoje zbrodnie. Ale
bardziej potrzebował kozła ofiarnego ni\ szybkiego dreszczu spowiedzi. Musiał
pozostać poza podejrzeniami. Przyznanie się Boone a do zbrodnii nie oznaczało
oczywiście końca sprawy. Po jakimś czasie Maska zacznie znów przemawiać do
swojego właściciela, domagając się, by znów pokrył ją krwią. Zabójstwa zaczną się
na nowo. Ale nie wcześniej, ni\ Decker znajdzie sobie nowe nazwisko i nowe miasto,
gdzie rozło\y swój kramik. Boone zepsuł te dobrze obmyślone plany, ale nie będzie
ju\ mógł powiedzieć, co wie. Stara Twarz z Guzikami tego przypilnuje.
Decker naciągnął maskę. Pachniała podnieceniem. Ju\ po pierwszym
oddechu stwardniał mu członek. Stwardniał nie do seksu, lecz do śmierci, do
morderstwa. Czerpał dla niego powietrze, nawet przez grubą warstwę spodni i
bielizny. Maska nie zwa\ała, czy zdobycz była kobietą; członek twardniał do ka\dego
morderstwa. Czasem zapalał się do starych mę\czyzn, szczających, gdy przed nim
padali; czasem do dziewcząt, do kobiet; nawet do dzieci. Stara Twarz z Guzikami
jednakowymi oczami patrzyła na cały ludzki ród.
A ta właśnie kobieta w ciemności nie znaczyła dla Maski więcej ni\ ktokolwiek
inny. Kiedy okazywali przera\enie i krwawili - wszyscy byli tacy sami. Szedł za nią
spokojnym krokiem (to jeden ze znaków firmowych Głowy z Guzikami), krokiem
oprawcy. Rozpływała się przed nim. Jej wymówki przechodziły w dyszenie i smar-
kanie. Chocia\ brakowało jej tchu, by wołać swojego bohatera, bez wątpienia modliła
się, \eby przybył. Biedna suka. Czy\ nie wiedziała, \e on nigdy się nie poka\e? W
takich sytuacjach jak ta słyszał zawsze wołania, błagania, targowanie się o \ycie,
wzywanie bóstw, mistrzów i obrońców - ale jak dotąd nikt się nigdy nie pokazał.
Ju\ wkrótce jej agonia się skończy. Strzał w tył głowy, \eby upadła, a potem
wyjmie du\y nó\, cię\ki nó\, podniesie do jej twarzy, tak jak to robił ze wszystkimi.
Rach-ciach, rach-ciach, tak jak nici przy guzikach na oczach, a\ nie będzie ju\ na co
patrzeć, tylko mięso.
A! Upadła. Zbyt zmęczona, \eby dalej biec.
Otworzył stalowe usta Starej Głowy z Guzikami i przemówił do le\ącej
dziewczyny.
- Tylko spokojnie - powiedział. - Tak będzie szybciej.
* * *
Próbowała raz jeszcze się podnieść, ale nogi całkiem odmówiły jej
posłuszeństwa i cała jasność, którą czuła w sobie, praktycznie się wyczerpała.
Oszołomiona, odwróciła głowę w stronę głosu Deckera i w przerwie między jedną
falą a drugą spostrzegła, \e znów zało\ył maskę. To była głowa śmierci.
Podniósł pistolet...
Poczuła, \e ziemia pod nią zadr\ała. Mo\e to odgłos strzału? Nie widziała ju\ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl