[ Pobierz całość w formacie PDF ]

raz nieco ugnieść śnieg, zwiększając w ten sposób przestrzeń po-
wietrzną.
Wydawało mu się, że z bardzo daleka dociera do niego czyjś
słaby głos, przestał się więc poruszać, by lepiej słyszeć.
- Czy ktoś mnie słyszy?
- Tak - krzyknął. - Kim jesteś?
- Brewer.
Pomyślał, że to idiotyczne tak krzyczeć ze wszystkich sił do
kogoś, kto znajduje się raptem o kilka kroków dalej.
- Tu Newman - wrzasnął. Przypomniał sobie, że Brewer został
najbliżej wejścia do jaskini. - Możesz wyjść?
Nastąpiła chwila ciszy, którą przerwał inny głos:
- Tu Andersen.
Brewer zawołał:
- Nie ma szans. Na zewnątrz jest mnóstwo śniegu.
Newman wciąż ubijał śnieg wokół siebie. Odpychał go, przykle-
pując do skalnej ściany. Krzykiem przekazał Brewerowi swój po-
mysł, a ten polecił innym, by wzięli się do roboty i postąpili tak
samo. Zwrócił się też o podanie nazwisk.
Newman czuł obok siebie bezwładne ciało Haslama. Haslam nie
ruszał się, ani nie odzywał. Wyciągnął rękę w jego stronę, szukając
twarzy i namacał wreszcie policzek. Haslam nie zareagował na
dotyk, więc Newman uszczypnął go mocno. Haslam pozostał obo-
jętny.
- Mam tu faceta o nazwisku Haslam - powiedział. - Nieprzy-
tomny.
Teraz, kiedy przestrzeń została powiększona, nie musieli już do
siebie krzyczeć. Brewer odezwał się:
- Zaczekaj chwilę. Spróbuję wyciągnąć z kieszeni latarkę. -
W ciemności rozległo się sapanie i szmery przesuwających się ciał.
Nagle wystrzelił snop światła.
Newman zmrużył oczy i odwrócił się do Haslama. Wskazał:
- Poświeć tutaj. - Nachylił się nad ciałem, a Brewer podczołgał
się bliżej. Chwycił Haslama za przegub, chcąc zbadać puls, ale nie
mogąc niczego wyczuć, przyłożył ucho do jego piersi. Kiedy uniósł
wreszcie głowę, zwrócił się w stronę światła: - Myślę, że facet nie
żyje.
- Jak to się mogło stać? - dopytywał się Brewer.
- Daj mi latarkę. - Newman oświetlił ołowianoszarą twarz Has-
lama. - Jedno jest pewne, że się nie udusił. Coś takiego już kiedyś
widziałem i wyglądało to wtedy o wiele gorzej. Musiałby być pur-
purowy.
- Ma pełno śniegu w ustach - zauważył Brewer.
- Tak. - Newman oddał mu latarkę i włożył palec do ust Hasla-
ma. - Ale nie aż tyle, by nie mógł oddychać. Możecie mi zrobić
trochę miejsca? Spróbuję sztucznego oddychania.
Ludzie posunęli się z wielkim trudem. Ktoś zasugerował:
- Może umarł na skutek szoku?
Newman wdmuchiwał powietrze do ust Haslama, uciskając jed-
nocześnie jego klatkę piersiową. Ciało było jednak coraz zimniejsze.
Po piętnastu minutach Newman zrezygnował.
- Nic z tego. Nie żyje. - Odwrócił się do Brewera: - Lepiej zgaś
latarkę, nie jest wieczna.
Zapanowała ciemność i cisza. Każdy pogrążył się we własnych
myślach. Wreszcie odezwał się Newman:
- Brewer!
- Tak?
- W tej pieczarze nikt nas nie wymaca sondami. Ile może być
tego śniegu na zewnątrz?
- Trudno powiedzieć.
- Musimy się zorientować. Wygląda na to, że możemy liczyć
tylko na siebie. - Newman pomacał wokół i znalazł kapelusz Has-
lama, którym nakrył twarz umarłego. Był to może bezużyteczny, ale
ludzki gest. Przypomniał sobie ostatnie słowa Haslama: "Bawiłem
się tu w dzieciństwie". Zaszokowała go ich ironiczna absurdalność.
W wąskiej, skalnej rozpadlinie, zostało uwięzionych sześciu męż-
czyzn: Newman, Brewer, Anderson, Jenkins, Fowler i Castle.
I siódmy - trup Haslama.
Turi Buck radził sobie zupełnie niezle z napływającymi dziećmi.
Dom pod wielką skałą Kamakamaru okazał się na szczęście prze-
stronny, nawet za bardzo, biorąc pod uwagę to, że rodzina Turiego
rozsypała się po świecie. Z wielką więc radością powitał nieoczeki-
waną wrzawę i krzątaninę. Mniej podobało mu się lodowate spoj-
rzenie panny Frobisher, nauczycielki, towarzyszącej dzieciom. Na-
uczanie, w specyficznych, wyizolowanych społecznościach, ma
w sobie jakiś czynnik kwaszący temperament kobiet, a panna Fro- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl