[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podłogę, skulona, z głową
między kolanami.
Musiała być nieprzytomna
przez dobre kilka minut, bo
płatki przed oczyma połączyły
się w wielkie pole i wszystko
zalała czerń, ale pozycja, w
której zemdlała, ocuciła ją
prędzej niż zdołałby to uczynić
jakiś inny środek, toteż
wkrótce siedziała już, wsparta
na łokciu, i słuchała tętentu
kopyt końskich na dziedzińcu.
Słyszała, jak Harry kramarz -
bo jego to był głos -
przekleństwami zmusza konia,
żeby stał spokojnie, po czym
zapewne dosiadł wierzchowca i
wbił mu obcasy w boki, bo
tętent oddalił się, dobiegł z
gościńca i zacichł na zboczu
wzgórza. Wuj był teraz w barze
sam ze swą ofiarą i Mary
zastanawiała się, czy nie
udałoby się jej trafić do
najbliższego siedliska
ludzkiego koło Dozmary i wezwać
kogoś na pomoc. Musiałaby
przebyć dwie lub trzy mile po
torfowiskach do pierwszej chaty
pasterza, a gdzieś w tym samym
kierunku pobiegł wcześniej tego
wieczora biedny idiota, który
teraz skulony z zimna siedział
może nad jakimś rowem.
Nie znała jednak zupełnie
mieszkańców chaty. Mogli
należeć do kompanii wuja, a w
tym przypadku znalazłaby się od
razu w pułapce. Ciotka
Patience, leżąca na górze w
łóżku, nie mogła jej w niczym
pomóc, mogła co najwyżej być
ciężarem i przeszkodą. Sytuacja
przedstawiała się
beznadziejnie. Mary nie
widziała żadnego ratunku dla
nieznajomego, chyba że on sam
dojdzie do jakiegoś
porozumienia z Jossem Merlynem.
Jeżeli ma choć trochę sprytu,
może uda mu się nawet
obezwładnić wuja; teraz, kiedy
kramarz odjechał, są sam na
sam, tyle że siła fizyczna wuja
daje mu wielką przewagę. Mary
poczuła rozpaczliwą
determinację. Gdybyż była
gdzieś strzelba czy choćby nóż,
może udałoby się jej zranić
wuja lub przynajmniej rozbroić
go na chwilę, żeby nieszczęsny
człowiek zdążył uciec z baru.
Nie dbała już o własne
bezpieczeństwo - i tak to tylko
sprawa czasu, zanim odkryją jej
obecność, nie ma więc sensu
tkwić tutaj, w pustym salonie.
Omdlenie było dowodem chwilowej
słabości, za którą sobą
gardziła. Wstała z podłogi,
ostrożnie, obiema rękami ujęła
klamkę i uchyliła drzwi. W
hallu słychać było tylko
rzężenie zegara, promień
światła znikł z korytarza w
głębi. Widocznie zamknięto
drzwi do baru. Może w tej
chwili nieznajomy walczy o
życie, dusząc się w wielkich
łapach Jossa Merlyna. Nie
słyszała jednak nic. Cokolwiek
się działo za drzwiami baru,
działo się w milczeniu.
Mary miała już wyjść" znowu
do hallu i przekraść się obok
schodów na drugi korytarz,
kiedy jakiś dzwięk z góry kazał
jej stanąć i podnieść głowę. To
zaskrzypiała deska w podłodze.
Chwila ciszy i znów to samo:
ktoś chodził cicho na górze.
Ciotka Patience spała w
przeciwległej części domu, a
Mary słyszała przecież, jak
Harry kramarz odjechał przed
dziesięcioma minutami. Wuj jest
w barze z nieznajomym i nikt
nie wszedł po schodach od
chwili, kiedy ona, Mary, po
nich zeszła. O, deska znów
skrzypnęła i ciche kroki
rozległy się znowu. Ktoś był w
pustym pokoju gościnnym na
piętrze.
Mary znów poczuła gwałtowne
bicie serca. Ktokolwiek chowa
się na górze, musi już tam być
od wielu godzin. Musiał się tam
zaczaić jeszcze wieczorem; stał
pewnie za drzwiami, kiedy szła
spać. Gdyby przyszedł pózniej,
słyszałaby jego kroki na
schodach. Może obserwował przez
okno przybycie furgonów, tak
jak ona, i widział, jak
niedorozwinięty chłopak biegł z
krzykiem drogą do Dozmary.
Nieznajomego dzieliła od Mary
tylko cienka ściana, musiał
słyszeć każdy jej ruch - jak
padła na łóżko, a pózniej, jak
się ubrała i otworzyła drzwi.
Widocznie chce pozostać w
ukryciu, w przeciwnym razie
wyszedłby na schody wtedy,
kiedy ona wyszła; gdyby należał
do towarzystwa z baru, na pewno
by się do niej odezwał,
zapytałby, dokąd idzie. Kto go
wpuścił? Kiedy mógł wejść do
pokoju? Niezawodnie ukrył się
tam, żeby go nie widzieli
przemytnicy. A więc nie jest
jednym z nich; jest wrogiem
wuja. Kroki teraz ustały i choć
Mary wstrzymała oddech i
nasłuchiwała uważnie, nic nie
było słychać. Ale się nie
pomyliła, była tego pewna. Ktoś
- może sprzymierzeniec - ukrywa
się w pokoju gościnnym
sąsiadującym z jej pokojem i
może pomóc jej uratować
nieznajomego w barze. Postawiła
już nogę na najniższym stopniu
schodów, kiedy na korytarz znów
padł promień światła i drzwi
baru się otworzyły. Wuj szedł
do hallu. Mary wiedziała, że
nie zdąży wbiec po schodach,
zanim wuj ukaże się zza węgła,
cofnęła się tedy szybko do
salonu i stanęła przytrzymując
ręką drzwi. W ciemnościach
hallu wuj przecież nie zobaczy,
że drzwi nie są zamknięte na
klamkę.
Drżąc z podniecenia i strachu
czekała w salonie, gdy
tymczasem gospodarz przeszedł
przez hall i ruszył schodami na
górę. Kroki jego zatrzymały się
nad jej głową, przed pokojem
gościnnym, i na sekundę
zamarły, jak gdyby wuj również
nasłuchiwał, czy nie rozlegnie
się jakiś obcy, niepożądany
odgłos. Potem bardzo cicho
zapukał dwa razy do drzwi.
Podłoga znów skrzypnęła, ktoś
przeszedł przez pokój na górze
i otworzył drzwi. Serce Mary
ścisnęło się znów rozpaczą. To
nie może być wróg wuja. Joss
Merlyn przypuszczalnie sam
wpuścił go wieczorem, kiedy
Mary wraz z ciotką
przygotowywała bar na przyjęcie
gości, i tamten czekał aż
wszyscy opuszczą oberżę. To
jakiś wuja osobisty przyjaciel,
który nie chce się mieszać do
nocnych interesów i nie
pokazuje się nawet jego żonie.
Wuj przez cały czas wiedział,
że przybysz tam jest, i dlatego
odesłał kramarza. Nie chciał,
żeby kramarz zobaczył jego
przyjaciela. Mary podziękowała
Bogu, że nie weszła na piętro i
nie zapukała do drzwi.
A jeśli oni wejdą do jej
pokoju, chcąc sprawdzić, czy
ona tam jest i czy śpi?
Jeżeli zobaczą, że wyszła,
marne jej widoki. Obejrzała się
w stronę okna. Zamknięte i
zakratowane. Tędy nie ucieknie.
Teraz schodzą już po schodach;
zatrzymali się na chwilę przed
drzwiami salonu. Przez chwilę
Mary sądziła, że wejdą do
środka. Byli tak blisko, że
mogła przez uchylone drzwi
dotknąć ramienia wuja. On
jednak zaczął mówić i Mary
zdawało się, że szepcze jej
wprost do ucha.
- Pan musi postanowić -
wyszeptał. - Decyzja należy do
pana, nie do mnie. Ja to zrobię
sam albo zrobimy razem. Ale pan
musi zadecydować.
Mary, oddzielona drzwiami,
nie widziała ani nie słyszała
towarzysza wuja i nie mogła
stwierdzić, czy zrobił w
odpowiedzi jakiś gest lub dał
jakiś znak. Zresztą nie
pozostali długo pod drzwiami
salonu, lecz skręcili przez
hall na korytarz wiodący do
baru.
Potem drzwi się zamknęły i
nic już nie słyszała.
Pierwszym jej odruchem było
odryglować drzwi frontowe i
wybiec na drogę, żeby uciec od
tych dwóch, po namyśle jednak
zorientowała się, że nic na tym
nie zyska. Kto wie, może inni
mężczyzni - choćby ten kramarz
i reszta kompanii - rozstawieni
są wzdłuż gościńca, na wypadek
wszelkich nieprzewidzianych
kłopotów.
Ponadto ów nowy przybysz,
który ukrywał się przez cały
wieczór w pokoju na piętrze,
nie słyszał pewno, jak wyszła z
pokoju, boby przecież do tego
czasu powiedział o tym wujowi i
zaczęliby jej szukać. Chyba że
ich zdaniem jej mizerna osoba
nie ma znaczenia w ogólnym
planie rzeczy. Główną ich
troską jest teraz mężczyzna w
barze, nią można się zająć
pózniej.
Stała ponad dziesięć minut
czekając na jakiś odgłos lub
znak, ale wokół panowała cisza.
Tylko zegar w hallu rzęził
wolno i równomiernie, symbol
starości i zobojętnienia. Raz
zdawało jej się, że słyszy
krzyk, lecz krzyk ten
przebrzmiał i ucichł w mgnieniu
oka, był przy tym tak nikły i
daleki, że mógł stanowić wytwór [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl