[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Popatrzyłem na zwisający z drzewa kabel.
Być może jakiś Maja lub chiclero, przechodząc tędy, zdziwi się na jego widok, a potem
zrobi z niego jakiś użytek. A może nigdy już nie ujrzą go ludzkie oczy.
 To był idiotyczny popis, tam na górze. Co, do diabła, robiłeś?  powiedziałem,
przerywając te rozmyślania. Harry spojrzał do góry.
 Wynośmy się lepiej spod tego helikoptera. Tu nie jest zbyt bezpiecznie.
 Gdzie mamy iść?
 Wszystko jedno  odparł sucho.  Po prostu wynieśmy się spod niego i tyle. 
Wyciągnął maczetę i ze złością machnął nią w poszycie, wybijając przez nie przejście.
Las nie był zbyt gęsty. Fallon nazwałby go pewnie sześciometrowym, więc nie
musieliśmy napracować się zbytnio.
Po przejściu kilkudziesięciu metrów Harry zatrzymał się i odwrócił do mnie.
 Helikopter został celowo uszkodzony  powiedział bezbarwnie.
 Co?
 Tak, tak. Dobrze słyszałeś. To był sabotaż. Chciałbym dostać w swoje ręce drania,
który to zrobił. Wbiłem maczetę pionowo w ziemię.
 Skąd możesz mieć pewność?
 Osobiście robiłem codzienny przegląd i znałem każdy centymetr tej maszyny. Wiesz,
na jakiej zasadzie funkcjonuje helikopter?
 Tylko ogólnie.
Przykucnął i narysował gałązką schemat na ziemi.
 Tu, na górze, jest duży rotor, który powoduje wznoszenie. Prawo Newtona mówi, że
każdej akcji odpowiada reakcja skierowana w przeciwnym kierunku, więc gdyby temu nie
przeciwdziałać, cały kadłub obracałby się w kierunku przeciwnym do rotora. Zadanie to
135
spełnia małe śmigło z tyłu, które popycha w bok. Zrozumiałeś?
 Tak.
 Nasz helikopter miał jeden silnik napędzający oba rotory. Tylny był napędzany przez
długi wał, który biegł wzdłuż całego ogona, a w tym miejscu jest uniwersalny przegub.
Pamiętasz ten trzask, który usłyszeliśmy tuż przed katastrofą? Myślałem wtedy, że odleciał
tylny rotor, ale to nie było to. Puścił właśnie ten przegub, w wyniku czego wał rozwalił
poszycie ogona. Oczywiście, w takiej sytuacji rotor z tyłu zatrzymał się, a my zaczęliśmy
kręcić się w kółko.
Poklepałem się po kieszeniach i znalazłem na wpół opróżnioną paczkę papierosów.
Harry wziął jednego i mówił dalej:
 Przyjrzałem się temu przegubowi, śruby mocujące zostały wyjęte.
 Jesteś tego pewien? Nie mogły się złamać?
 Jasne, że jestem zupełnie pewien  spojrzał na mnie zdegustowany.
 Kiedy ostatni raz oglądałeś ten przegub?
 Dwa dni temu. Ale jeszcze wczoraj latałem, czyli sabotażu dokonano pózniej. Mój
Boże, mieliśmy dużo szczęścia, lecąc te dziesięć minut bez śrub.
Gdzieś za nami rozległ się hałas, przytłumiony odgłos wybuchu ponad ziemią, i przez
liście dostrzegliśmy jaskrawoczerwony błysk.
 Właśnie spadł  powiedział Harry.  A my mamy cholerne szczęście, że nie
spadliśmy razem z nim.
136
Rozdział 35
 Piętnaście kilometrów  oznajmił Harry.  To długa droga w tym lesie. Ile mamy
wody?
 Litr dobrej i litr śmierdziuchy.
 To niewiele dla dwóch ludzi w takim upale, tym bardziej że nie możemy iść nocą. 
Rozpostarł mapę na ziemi i wyciągnął z kieszeni mały kompas.  Zajmie nam to dwa dni,
ale nie damy rady, mając tylko dwa litry wody.  Naznaczył palcem linię na mapie.  Tu
jest jakaś mała cenote, o tutaj, ze cztery kilometry od naszej trasy. Będziemy musieli nadłożyć
trochę drogi.
 Jak to daleko stąd? Przyłożył palce do mapy, oceniając odległość.
 Około siedmiu kilometrów.
 No tak  westchnąłem.  Szykuje nam się wędrówka na cały dzień. Która teraz
jest godzina?
 Jedenasta trzydzieści. Lepiej ruszajmy, chciałbym tam dotrzeć przed zmierzchem.
Na resztę dnia złożyły się insekty, pot i obolałe plecy. Ból w klatce piersiowej Harry'ego
nasilał się, aż w końcu przy każdym uniesieniu ramienia pilot krzywił się z bólu. W tej
sytuacji sam musiałem przez nieomal cały czas torować drogę maczetą. Harry niósł za to obie
butelki z wodą i zapasową maczetę, co zapewniało mi swobodę ruchów.
Początkowo nie było tak zle. Z rzadka tylko musieliśmy szamotać się z poszyciem, więc
droga przypominała raczej przechadzkę przez porębę. Harry na podstawie wskazań kompasu
podawał mi kierunek i razno posuwaliśmy się do przodu. W ciągu pierwszej godziny
zrobiliśmy prawie trzy kilometry i nastrój zdecydowanie się poprawił. W takim tempie
doszlibyśmy do cenote około drugiej po południu.
Ale raptem las się zrobił bardzo gęsty i musieliśmy przebijać się przez ciasną plątaninę
krzewów. Nie wiem, czemu to przypisać, być może przyczyną był inny rodzaj gleby, bardziej
sprzyjający rozrostowi. Zwolnienie tempa odczuliśmy dotkliwie. Ból sprawiała nam nie tylko
świadomość, że nie dotrzemy do wody tak szybko, jak się tego spodziewaliśmy, ale też
dolegliwości czysto fizyczne. Wkrótce krwawiłem z co najmniej tuzina ran i zadrapań na
ramionach. Mimo usilnych starań nie byłem w stanie tego uniknąć, otaczający las stawał się
coraz bardziej drapieżny, pulsował swoim własnym wrogim życiem.
Często zatrzymywaliśmy się, by odpocząć. Harry zaczął się usprawiedliwiać, że nie
może mnie zastąpić przy maczecie, ale zaraz zamknąłem mu usta.
 Pilnuj, byśmy szli we właściwym kierunku. Jak stoimy z wodą? Potrząsnął butelką.
 Został jeszcze łyk dobrej.  Wyciągnął ją w moją stronę.  Równie dobrze możesz
ją wypić ty.
Odkorkowałem butelkę i zawahałem się.
 A ty? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl