[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kobieta była tak niska, że mimo butów na wysokich obcasach i baszty na głowie sięgała Wandzie
ledwie do ramienia.
- Czego? - zapytała niepewnie kobieta.
- Trzeba znać swoją szefową - odpowiedziała Wanda. - Nikt nie dzwonił, nikt nie przychodził?
Waleria Lwowna milczała i trzepotała uczernionymi rzęsami. Zastanawiała się. Kiedy jednak
Wanda chciała przejść dalej, zagrodziła jej drogę.
- Ty nie jesteś Wanda - powiedziała zdecydowanie. - Dzisiaj Wandy Kazimirowny nie ma.
- Nie, to ja - upierała się Wanda. - Nie zwracaj uwagi na mój wygląd. Byłam u kosmetyczki,
zrobiłam masaż.
- Kosmetyczka, powiadasz? - nadciągała burza. Pierwsze podejście zakończyło się fiaskiem.
Wanda zrozumiała to i natychmiast zmieniła ton. Teraz nie rozkazywała, lecz prosiła:
- Jestem siostrzenicą Wandy Kazimirowny. Ludzie mówią, że jestem bardzo podobna do cioci.
- Siostrzenica? Wątpliwości pozostały.
- A co z ciotką?
- Zachorowała na grypę. Leży w łóżku.
- A ci są z tobą?
To ostatnie pytanie odnosiło się do Heleny i Ałmaza, którzy stali z boku.
- Ze mną - odparła Wanda swym dawnym głosem. Takim tonem zwraca się do biletera sławny
bas operowy wprowadzając swych przyjaciół bez biletów na atrakcyjny spektakl.
- Czego chcesz, siostrzenico?
- W magazynku podręcznym - odpowiedziała Wanda - leży w szafie para francuskich pantofli,
siódemek. Przynieś je tutaj.
Waleria Lwowna znów zamarła. Głos był dyrektorski, a wygląd młody. %7łądanie - pochyłe.
Słychać było, jak pod strzelistą koafiurą odbywa się proces myślowy.
- Nie wolno - powiedziała wreszcie. - Nie ma tam żadnych francuskich pantofli. Nie
dostaliśmy w tym miesiącu.
- Jak to nie dostaliśmy? Jak chcesz, to ci powiem, gdzie leży faktura.
- Głupoty - odparła zastępczyni Wandy. - Nie dostaliśmy.
Zrozumiała, że ma przed sobą zamaskowanych rewidentów.
- A ty skąd je masz? - zapytała Wanda.
- Gdzie?
- Na nogach.
- Na których?
- Na twoich. Może to nie są francuskie czarne czółenka na obcasie, siódemki za czterdzieści
trzy pięćdziesiąt.
Waleria Lwowna wykonała dziwne taneczne pas, jakby zamierzała, nie siadając, podciągnąć
pod siebie nogi. Ale podczas gdy nogi mimo woli się poruszały, nie przestawała myśleć i wreszcie
uznała, że jedynym ratunkiem jest trzymanie się swego. Sięgnęła niedbale do kieszeni fartucha, niby
po chustkę do nosa, ale wyjęła z niej gwizdek milicyjny, półgłosem, jakby na próbę powiedziała:
 Bandyci! , a następnie wydała straszliwy, świdrujący w uszach gwizd.
- Wycofujemy się! - krzyknął Ałmaz pociągając Helenę ku drzwiom. - Niech szlag trafi te
pantofle.
- Ja ci to jeszcze przypomnę! - krzyknęła w biegu Wanda.
Waleria Lwowna nie pobiegła za nimi, tylko gwizdała z góry, niczym przerażony świstak.
Zatrzymali się dopiero na przeciwległej stronie ulicy.
- Nie trzeba było tam chodzić - powiedziała Helena, kiedy wreszcie znowu przybrali wygląd
spacerowiczów i weszli do pachnącego kurzem i lemoniadą parku miejskiego. - Jakoś do tej pory
żyłam bez pantofli, to i nadal się bez nich obejdę.
- Nie! - znów podnieciła się Wanda. - Ja swojego zawsze dopnę!
Tak właśnie się zachowała, kiedy zobaczyła Nikitę, pomyślała nagle Helena i już nie chciała
żadnych pantofli.
- Pora wracać do domu - powiedziała. - Wania na pewno się już obudził.
- Idzcie, a ja wrócę do sklepu - odparła Wanda.
- Zwariowałaś! - oburzył się Ałmaz. - Wszystkim nam zaszkodzisz. Ona już tam z pewnością
urządziła zasadzkę i schwyta cię jak złotą rybkę.
- Nie ma żadnego ryzyka - warknęła Wanda. - Co ja bym była warta, gdybym nie znała swoich
ludzi? Masz notes?
- Mam.
- Daj mi go.
Wanda napisała krótki liścik, wyrwała kartkę i zwróciła notes Ałmazowi, który wzruszył
ramionami i pomyślał, że każdy robi to, co uważa za stosowne. Po czym poszedł z Heleną do jej
domu, a Wanda przed wejściem do parku zamknęła się w budce telefonicznej. Zadzwoniła do
swojego gabinetu.
Telefon odebrała Waleria Lwowna.
- To ty, Lera? - zapytała Wanda.
- Ja.
- Poznajesz swoją dyrektorkę?
- Już nie wiem, kogo mam poznawać. Tu byli jacyś kanciarze. Chcieli francuskie pantofle, na
ciebie się powoływali. Już pomyślałam, że masz kłopoty, rozumiesz?
- Niczego nie rozumiem - ucięła Wanda. - Jestem chora, leżę w domu. Zresztą nie o to chodzi.
Wysłałam do ciebie siostrzenicę, a ty ją wygnałaś.
- Bo myślałam, że ona się podszywa.
- Rozumiem i wybaczam. Teraz ona wróci, a ty jej dasz parę pantofli, które są już załatwione.
Pamiętasz, gdzie leżą?
- Jak mam nie pamiętać?
- No to świetnie. Co poza tym słychać?
- Nic specjalnego. Szurka Rodionowa z działu zabawek spózniła się pół godziny i jeszcze chce
się po obiedzie zwolnić.
- Zwolnij ją. Ma dziś egzaminy. Do zobaczenia.
- Nie choruj za długo.
Wanda Kazimirowna powiesiła słuchawkę i spokojnie wróciła do domu towarowego. Weszła
na piętro do swojego gabinetu, gdzie siedziała Waleria Lwowna.
- Jeszcze raz dzień dobry - powiedziała głosem uprzejnym, ale nieco urażonym, jakim powinny
mówić niesłusznie skrzywdzone krewne wielkiego człowieka.
Na biurku stało już przygotowane pudełko z pantoflami.
Człowiek niedoświadczony mógłby pomyśleć, że Waleria opętana magią telefonicznego
rozkazu będzie rozpływać się w uprzejmości. Nic biedniejszego. Waleria udała, że jest pochłonięta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl