[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lacey raptownie wyszarpnął rękę z dłoni Redmana. Zrobił to tak szybko, że
nauczyciel nie zdążył zareagować. Chłopiec uciekał w stronę przeciwną niż biuro
zarządcy.
Nieważne. Nie ucieknie daleko. Redman cieszył się, że są w budynku, a nie
na otwartej przestrzeni.
Redman przebrnął przez ciemną część korytarza. Nic się nie stało. Ktokolwiek
zbił tę żarówkę zachowywał się bardzo cicho. Wszedł do pokoju sekretarki. Telefon
był także rozbity. Właściwie nie rozbity, a bardzo skrupulatnie zmiażdżony. Na-
uczyciel ruszył w kierunku pokoju szefa. Tam musiał być telefon. Wandale go tak
łatwo nie powstrzymają. Oczywiście drzwi były zamknięte, co wcale Redmana nie
zaskoczyło. Rozbił łokciem matową szybę w drzwiach i sięgnął do środka. Nie było
klucza.
"Do diabła z tym" - pomyślał i naparł ramieniem na przeszkodę. Drzewo było
twarde i mocne, zamek również. Zanim udało się mu wyważyć drzwi i dostać do
pokoju, minęło sporo czasu. Rana na brzuchu na powrót się otworzyła.
Na podłodze walało się mnóstwo siana. Smród panujący w pokoju był tak
okropny, że zaduch chlewa był w porównaniu z nim słodki. Zarządca leżał na biurku.
Miał wyrwane serce.
- Zwinia - powiedział Redman. - Zwinia. Zwinia - wciąż to powtarzał, sięgając
po telefon.
Dzwięk. Obrócił się i otrzymał potężne uderzenie w twarz. Kość policzkowa i
nos pękły. Pokój zawirował i znikł.
Korytarz znów był jasny. Setki świec oświetlały każdy jego zakamarek. Obraz
przed oczyma Redmana był zamazany i niewyrazny. Być może była to tylko jedna
świeca, powielona przez jego rozregulowane zmysły. Nie mógł być tego pewien. Stał
na środku korytarza, nie bardzo rozumiejąc, jakim cudem w ogóle jest w stanie
utrzymać się na nogach. Przecież w ogóle nie czuł nóg. Nie widział ludzi stojących ze
świecami, ale słyszał ich rozmowy. Nie, właściwie nie rozmowy. To nie były słowa. To
były jakieś bezsensowne mamrotania i bulgotania. W chwilę potem usłyszał
pochrząkiwanie i słaby, astmatyczny oddech maciory; zobaczył ją przed sobą w
migotliwym świetle świec. Nie była już piękna. Miała okopcone boki, jej piękne oczy
zostały wypalone, a ryj był niemiłosiernie poparzony. Utykając, powoli zbliżała się do
Redmana. Dostrzegł teraz, że na świni ktoś siedzi okrakiem. To był Tommy Lacey,
nagi jak go Pan Bóg stworzył. Jego ciało było różowe i pozbawione włosów jak ciało
prosięcia. Twarz Tommy ego wyprana była z wszelkich uczuć. Jego oczy były teraz
oczami świni.
Ujeżdżał maciorę, trzymając ją za uszy. Odgłosy spazmatycznego oddechu
wydobywały się z ust Laceya, a nie maciory. Był teraz jej ustami.
Redman szybko powiedział jego imię. Nie Lacey, powiedział Tommy.
Wyglądało na to, że chłopiec nie usłyszał. Nagle Redman zrozumiał dlaczego mógł
stad. Dookoła szyi zawiązano mu sznur. Pętla zacisnęła się mocniej, został
podniesiony w powietrze.
Nie ból, lecz o wiele gorszy od niego, obezwładniający strach spowodował, że
przestał walczyć. Poddał się.
Pod nim, chłopiec i świnia dotarli do swego celu i zatrzymali się pod jego
dyndającymi stopami. Chłopiec zszedł z grzbietu świni i ciągle chrząkając, przykucnął
u jej boku. Gasnącymi oczyma Redman widział nagie, bezwłose plecy chłopca.
Zobaczył także sterczący spomiędzy pośladków chłopca postrzępiony sznur, który
miał symbolizować świński ogon.
Maciora podniosła pozbawiony oczu łeb. Redmanowi sprawiła przyjemność
myśl, że maciora cierpi i cierpieć będzie, aż do śmierci. Niemal zapomniał o swej
własnej sytuacji, delektując się cierpieniem zwierzęcia. Ryj świni otworzył się i stwór
przemówił. Redman nie rozumiał w jaki sposób zwierzę wydobywa z siebie słowa,
faktem jest, że jednak mówiło. Mówiło chłopięcym głosem.
- To są terytoria bestii - powiedział stwór - zjedz i bądz zjedzony.
Maciora się uśmiechnęła. Mimo odrętwienia Redman poczuł nagle gwałtowny
ból; Lacey odgryzł pierwszy kawałek jego stopy. Po chwili chłopiec wspiął się wyżej,
aby złożyć zbawienną ofiarę z życia Redmana.
SEKS, ZMIER I ZWIATAO GWIAZD
Diana głaskała kilkudniowy zarost pokrywający brodę Terry'ego.
- Uwielbiam to - powiedziała - nawet te kłujące, szare włoski.
Uwielbiała wszystko, gdy spełniał jej życzenia.
Uwielbiała, gdy ją całował.
Uwielbiała, gdy ją rozbierał.
Uwielbiała, uwielbiała, uwielbiała, gdy ściągał swe slipki.
Rzucała się na niego z tak niepohamowanym entuzjazmem, że mógł tylko
patrzeć na jej popielatoblond włosy przykrywające jego genitalia i mieć nadzieję, że
nikt ich nie zaskoczy w tej sytuacji. Była przecież mężatką. On także gdzieś miał
żonę. Takie tete-a-tete ktoś mógł sfotografować i byłby problem. Terry starał się
wyrobić sobie reputację solidnego reżysera. Bez plotek i złośliwych uwag. Chciał
uchodzić za pochłoniętego wyłącznie sztuką.
Jednak w końcu nawet myśli o karierze rozpływały się w rozkoszy dawanej mu
przez Dianę, delikatnie pieszcząca go językiem. Nie była najlepszą' aktorką, ale na
Boga, jakąż wspaniałą była kochanką. Bezbłędna technika, wszystko we właściwym
momencie, wiedziała /instynktownie lub z doświadczenia/ kiedy nasilić działanie, a
kiedy doprowadzić zabawę do satysfakcjonującego finału.
Kiedy skończyła, miał ochotę bić brawo.
Cała obsada "Wieczoru Trzech Króli" reżyserowanego przez Callowaya
wiedziała o tym, co go łączy z Dianą. Złośliwie komentowano każde ich spóznienie
na próbę. Podobną reakcję wywoływały jego wypieki lub jej widoczne zadowolenie.
Starał się wytłumaczyć Dianie, że nie powinna za nim wodzić tym kociakowatym i
powłóczystym spojrzeniem, jednak ona nie potrafiła dostatecznie dobrze udawać
obojętności. Chociaż, wziąwszy pod uwagę jej zawód, powinna posiadać tę
umiejętność.
Jednak La Duval, jak nazwał ją Edward, nie musiała być wielka aktorką, dość,
że była sławna. Cóż z tego, że klepie Szekspira, jakby to była wyliczanka: tramta, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl