[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wątpię. Zeszłam na dół schodami. Jak kiedyś, czułam opadającą temperaturę, niczym przy
nurkowaniu w głębię jeziora. Na dole panowała posępna atmosfera, ale oszklone drzwi, prowadzące
do kostnicy, były oświetlone i tworzyły jasny prostokąt w gęstniejącej ciemności korytarza.
Sprawdziłam czas. Dochodziła siódma piętnaście.
Zapukałam pro forma w szybkę i chwyciłam za gałkę. Tych drzwi nie zamknięto. Otworzyłam je i
zajrzałam do środka.
 Halo?
W zasięgu wzroku nie było nikogo, ale to się już zdarzyło wcześniej, kiedy złożyłam tu wizytę
wraz z doktorem Frakerem. Może Alfie przebywa w pomieszczeniu z chłodnią, gdzie trzymano ciała?
 Haaloo!
%7ładnej odpowiedzi. Wpuścił mnie do środka, więc musiał gdzieś tu się kręcić.
Zamknęłam za sobą drzwi. Chłodne, fluorescencyjne oświetlenie dawało iluzję słońca zimą. Na
lewo miałam drzwi. Podeszłam i zapukałam, potem je otworzyłam, po to jedynie, by znalezć się w
pustym gabinecie z ciemnobrązową pryczą. Może facet na cmentarnej zmianie ucinał tu sobie
drzemkę, gdy nic się nie działo? Dostrzegłam biurko i krzesło obrotowe. %7łelazne kraty zabezpieczały
okno po zewnętrznej stronie, światło dzienne tłumiła gęstwa nieokiełznanych zarośli. Po zamknięciu
drzwi udałam się do chłodni, gdzie trzymano ciała; zajrzałam do środka.
Alfiego nie było w zasięgu wzroku. Wewnątrz jarzyło się stałe światło, mieszkańcy spoczywali na
niebieskich pryczach z włókna szklanego, pogrążeni w wiecznej, nieruchomej drzemce, niektórzy
przykryci prześcieradłami, inni plastikiem; szyje i łydki owinięto im czymś, co wyglądało na szarą
taśmę klejącą. Do pewnego stopnia przypominało mi to spokojne chwile na obozie letnim.
Wróciłam do głównego pomieszczenia i na moment usiadłam, gapiłam się na stół do autopsji.
Zgodnie ze swym zwyczajem powinnam była teraz przeszukać każdy zakątek, szufladę i skrzynię, ale
takie zachowanie chyba oznaczałoby brak szacunku. Może bałam się, że natrafię na coś
groteskowego: tacki ze sztucznymi szczękami, słój wypełniony pływającymi gałkami ocznymi? Nie
pamiętam, co wówczas spodziewałam się ujrzeć. Wzdrygnęłam się. Czułam, że marnuję czas.
Podeszłam do drzwi i wyjrzałam na korytarz, nasłuchując. Nic.
 Alfie?!  zawołałam.
Znowu wytężyłam słuch, po czym, wzruszając ramionami, zamknęłam drzwi. Przyszło mi do
głowy, że skoro już tu jestem, mogę przynajmniej sprawdzić, czy numer, jaki zapisał Bobby,
odpowiada temu widniejącemu na plakietce przypiętej do stopy Franklina. Nie stanie się przecież nic
złego. Wyciągnęłam z torebki notes i otworzyłam na ostatniej stronie, gdzie widniał pisany ołówkiem
numer. Znowu weszłam do chłodni, przesuwając się od ciała do ciała, sprawdzając etykietki. Jakbym
myszkowała wśród stoisk z wyprzedawanym towarem, tyle że nie było tu żadnych obniżek.
Gdy dotarłam do trzeciego ciała, numery zgodziły się. Kelly miał rację. Bobby przesunął łącznik,
by siedem cyfr wyglądało na numer telefonu. Gapiłam się na ciało  na tyle, ile było widoczne.
Plastik, którym owinięto Franklina, był przezroczysty, ale żółtawy, jakby poplamiony nikotyną.
Poprzez zawój dojrzałam Murzyna w średnim wieku i średniego wzrostu, szczupłego. Dlaczego to
ciało miało takie znaczenie? Poczułam niepokój. Sądziłam, że Alfie zjawi się wkrótce i nie chciałam,
by przyłapał mnie na szpiegowaniu. Powróciłam na swoje krzesło.
Opuszczając chłodnię, poczułam się, jakbym wychodziła z klimatyzowanego teatru. W porównaniu
z chłodnią pomieszczenie do autopsji wydawało się ciepłe. Zwierzbiło mnie, by poniuchać tu i
ówdzie. Nie mogłam się powstrzymać. Irytowało mnie, że nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc,
denerwowała mnie ta cisza. Nie znajdowałam się w wesołym miasteczku. Rzadko kiedy włóczyłam
się po kostnicach. Drżałam z napięcia.
Aby uspokoić nerwy, zerknęłam do szuflady i sprawdziłam jej zawartość, aby odpędzić straszne
obrazy, które niedawno snuły mi się po głowie. Ta zawierała notatniki, blankiety zamówień i inne
nieważne papiery. Zachęcona spróbowałam z następną szufladą: małe fiolki kilku lekarstw, których
nazw nie rozpoznawałam. Rozgrzewałam się, sprawdzając wszystko, jak leci. Każda napotkana
przeze mnie rzecz wiązała się z dokonywaniem sekcji; nic dziwnego, zważywszy na naturę lokalu; ale
nie rzucało to światła na sprawę.
Wyprostowałam się i rozejrzałam dokoła. Gdzie jest archiwum? Czy nikt tu nie prowadzi kartotek?
Ktoś kiedyś wspominał, że trzyma się tu medyczne zapiski, ale gdzie? Na tym piętrze? Na jednym z
górnych? Perspektywa samotnego przeszukiwania całego budynku nie była zbyt ponętna.
Wyobrażałam sobie, że Alfie Leadbetter stoi u mego boku, podpowiadając, co można zbadać i od
czego zacząć. Wyobrażałam sobie nawet, że wsunę mu do kieszeni dwadzieścia dolarów, jeśli okaże
się to konieczne do uzyskania jego pomocy.
Spojrzałam na zegarek. Spędziłam tu już czterdzieści pięć minut, jak na razie bez efektów.
Chwyciłam torebkę i wyszłam na korytarz, rozglądając się na obie strony. Coraz ciemniej robiło się
na dole, choć patrząc przez okno, widziałam, że na zewnątrz jest jeszcze widno. Znalazłam kontakt i
włączyłam światło, po czym ruszyłam korytarzem, odczytując małe, białe tabliczki, umieszczone nad
drzwiami każdego gabinetu. Tuż obok kostnicy znajdowały się gabinety radiologiczne. Dalej
medycyna nuklearna, sale chorych. Zastanawiałam się, czy Sufi Daniels odwiedzała to miejsce.
Gdzieś w kącikach mojego umysłu zaczęło się coś poruszać. Myślałam o kartonowym pudełku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl