[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Franków i Szwabów, Włochów i Duńczyków, Greków i
Ugrów w dziwnych strojach przybranych bogato. Fryzyjskie płaszcze, greckie okrycia, jedwab i
wełna składały się na ubiory pstre i jaskrawe, a błyskotkami nawieszane. Dawna prostota Franków
ustępowała już obyczajowi nowemu. Przepych dworu saskiego i bizanckiego odbijał się w
hołdownikach Ottona, który Rzym i Włochy zagarnąwszy, z nich miłość do wystawności i błyskotek
przyniósł z sobą.
Do kościoła zaledwie się już mogli docisnąć. Mieszko po raz pierwszy oglądał
z bliska budowę z takim kunsztem i okazałością, jakby nieludzką ręką wzniesioną.
Kamienne jej ściany wyniosłe, sklepienia wiszące w powietrzu, ozdoby, oświecenie, bogactwo
ołtarzów, choć teraz na wpół zasłonami żałobnymi okrytych, szaty duchownych, naczynia ofiarne,
postacie Ukrzyżowanego, gołąb złocisty nad ołtarzem, zdający się ulatywać w powietrze, skrzydlate
anioły, olbrzymie posągi przejmujące grozą, surowe i straszne, odgłos śpiewów pełnych boleści,
uroczysty spokój świątyni i pokora wszystkich w niej znajdujących się, uczyniły wrażenie jakiejś
trwogi i niepokoju na mieszkańcach i panu krajów, żyjących w pierwotnej wieków prostocie.
Trony - cesarski i biskupi, stojące naprzeciw siebie, zwróciły naprzód jego oczy. Na jednym z nich
siedział w czapce ze złocistym kołem i przepaską kamieniami sadzoną mąż o surowej twarzy, z brodą
ciemną nie strzyżoną, z pochylonym czołem, zamyślony i smutny. Twarz to była rycerza, pana,
człowieka nawykłego walczyć z losem i przełamywać, co stało na drodze, poorana
marszczkami, fałdami porznięta, ogorzała, zmęczona. Domyśleć się było można w nim ojca, co
musiał walczyć z synem, z bratem, z papieżem, z cesarzem bizantyjskim, z Saraceny i Ugrami, ze
Słowiany i własnym narodem, który zwyciężył wszystkich i teraz spoczywał w swej sile, marząc
może o połączeniu dwóch koron cesarskich na jednej skroni, przez Teofanię dla syna wyswataną.
Odziany płaszczem purpurowym, obszytym klejnotami, spiętym klamrą iskrzącą na piersi, w
przepasanej kosztownym pasem od miecza tunice, w szkarłatnym obuwiu, Otto siedział na tronie
złotym, którego dwie lwie paszczęki spod fałdów płaszcza wyglądały. Zamyślony słuchał pieśni,
która się lała powoli jak krew z rany. Nie rozumiejąc słów jej, czuć było jęk jakby konających z
rozpaczy.
Tuż przy tronie, na stopniach, aż do dołu posadzki, ustawieni byli, jak posągi nieruchome, cesarscy
urzędnicy wedle dostojeństwa, dzierżący miecze, laski, tarcze pańskie i godła władzy. Z odkrytymi
głowy, ze wzrokiem spuszczonym obwieszeni łańcuchami, okryci płaszczami bogatymi czuwali na
straży przy panu.
Naprzeciw, na drugim tronie, niższym, ale wspaniałym jak cesarski, pod baldachimem także, siedział
starzec z brodą siwą, z głową okrytą czapką dwurożną złocistą, od której dwa końce szyte spadały, w
płaszczu bogatym, ze złotą laską pasterską w ręku. Otaczał go równie prawie liczny orszak
duchowieństwa, przyklękającego przed nim, przynoszącego mu światło i kadzidło, podtrzymującego
księgi w złotych okładzinach, rękami ich gołymi dotknąć nie śmiejąc.
Przed nimi obu i nad nimi wznosił się ołtarz, a wśród niego na prostym krzyżu z ledwie ociosanego
drzewa umęczony Zbawiciel, ranami okryty, konający, odarty, w cierniowej koronie, królował wyżej
purpury i złota, w majestacie boleści.
Mieszko, duchem poganin jeszcze, nie rozumiał tego Boga, ale drżał przed nim.
Niżej stał tłum ogromny, w żelazo okuci rycerze, cali w łuskowych kaftanach, niektórzy z tarczami
okrągłymi, po których Duńczyków poznać było można; inni z owalnymi, rzymskimi, inni z ogromnymi
puklerzami gockimi, z mieczami u nasadzonych pasów złotych, w blachach, w okryciach jasnych, w
strojach najrozmaitszych, Longobardowie, Włochy, Skandynawy. Grecy, Dalmaci,
Bułgarowie, Francuzi.
Na każdej z tych twarzy czarnych, bladych, śniadych, czerwonych, żółtych, napiętnowanej
pochodzeniem odmiennym, inny charakter, inne ludzkie tryskało uczucie i myśl, to rozbudzona, to na
pół uśpiona, to w pieluchach dziecięcych drzemiąca. Wszystkie te sprzeczności, niesforności,
zapaśnictwa w milczącej czci łączyła jedność wiary i jedna karna władzy podległość.
Potęga tego Boga i pana chrześcijan, który w jego imieniu sprawiał rządy nad światem, nigdzie się
wyrazniej odmalować nie mogła, jak tu i w tej chwili. Na skinienie z tych dwu tronów w
najodleglejsze krańce ziemi gotowe były biec te hufce i ćmy zbrojne.
Mógłże Mieszko walczyć z tą siłą jak fale wzburzonego morza wylewającą się na ziemię? Stał on
wpatrzony, zamyślony, a w głowie jego zarazem przesuwało się wspomnienie o wszystkich ziemiach
jednej mowy, rozdzielonych, rozproszonych, rozbitych, które on mógł w imię tej samej bożej potęgi
zjednoczyć. Mieszko czy Bolko, ktokolwiek miał rozum i siłę, nie miałżeby państwa od granic
Bizancjum aż po rubieże Ottona?
Upokorzenie, uczucie słabości, jakiego doznał na chwilę, ustąpiło dumie pewnej i nadziei. Sascy
książęta w swym gniezdzie nad Aabą byliż dawniej potężniejsi od niego? Ażeby dorosnąć do tej
potęgi, potrzeba było tylko tych dwu tronów siłę uśpić, sprzymierzyć się z nią, pokłonić jej, cierpieć,
milczeć, uniżyć się, by podnieść, może dopiero w spadku pokoleniom zostawić owoc tego
upokorzenia i ofiary. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl