[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Już wtedy byłaś praktyczną kobietą.
Jej uśmiech zniknął.
- Tak, nawet bardzo. Ale Robert zaczął mnie przekonywać, że
choroba nauczyła go czerpać z życia jak najwięcej, cieszyć się każdą
chwilą. Trzy godziny pózniej siedzieliśmy w samolocie do Reno w
Newadzie. Jeszcze tego samego wieczoru wzięliśmy ślub.
- Szczęście małżeńskie nie trwało jednak zbyt długo? - spytał
cicho Shayde.
Tess potrząsnęła głową. W jej oczach znów stanęły łzy. Zdusiła je
siłą woli i mówiła dalej. Jej głos brzmiał chłodno i spokojnie, na pozór
obojętnie. Shayde przytulił ją jeszcze mocniej.
- Kiedy zaczął się semestr jesienny, nastąpił nawrót choroby.
Rzuciliśmy szkołę. Opiekowałam się Robertem. - Jej głos był teraz
ledwie słyszalny. - Nie dożył nawet do świąt Bożego Narodzenia.
Shayde gładził ją po plecach. Po chwili odezwał się:
- Tess. Tak mi przykro.
- On nie powinien był umrzeć. - Tess się rozpłakała.
- Najmilsza. Nie zadręczaj się tym. - W głosie Shayde'a brzmiał
prawdziwy ból, jakby naprawdę chciał przejąć część cierpienia Tess. -
Robert miał ciebie. Miał to nieopisane szczęście, że byłaś przy nim. I
na pewno to doceniał.
- Cieszę się, że się wtedy pobraliśmy - odparła stanowczym
głosem. - Dobrze, że choć tyle czasu mieliśmy dla siebie jako
małżeństwo.
- Robert na pewno też tak myślał. - Po dość długiej chwili
milczenia Shayde dodał: - Chyba się nie mylę, sądząc, że śmierć
Roberta ma pewien związek z twoją pracą w Altruistics? Czy tak?
Tess skinęła głową.
- To także powód, dla którego tak mi zależy, aby ten awans był
wyłącznie moją zasługą.
- Zaczęłaś pracę w Altruistics po śmierci Roberta?
- Tak.
- Ale za tym kryje się coś jeszcze, prawda? - dopytywał się
Shayde.
- Tak - przyznała Tess. - O wiele więcej.
- Czy wróciłaś na studia?
- Nie. Tydzień po pogrzebie, obarczona długami, weszłam do
biura Altruistics. Al Portman zaprosił mnie na rozmowę
kwalifikacyjną.
- I zatrudnił cię.
- Tak, choć mógł wybrać kogoś lepiej wykształconego.
Shayde jak zwykle zrozumiał w lot.
- Z powodu Roberta.
- Zgadłeś. Nie wspomniałam ani słowem o mężu. Al sam znalazł
tę informację.
- I odtąd robiłaś wszystko, żeby udowodnić Portmanowi, że
podjął słuszną decyzję.
Tess nawet nie próbowała zaprzeczyć. Taka była prawda.
- Starałam się być dobrym pracownikiem. Chyba to rozumiesz?
Powiedz, Shade...
- Oczywiście. Cały czas martwiłaś się, że jeśli Portman popełnił
błąd, zatrudniając ciebie, to straci na tym Altruistics, a więc niewinni,
chorzy ludzie.
- Ta praca jest ważniejsza niż ludzie, którzy ją wykonują!
Rozumiesz?
Shayde pokręcił głową.
- Rozumiem tylko tyle, że osoba, która to robi, jest najlepsza na
świecie. - Jeszcze nigdy jego głos nie brzmiał tak czule.
- Ale o tę pracę starały się inne osoby.
- Być może wykwalifikowane, ale to w tobie Portman dostrzegł
coś niezwykłego. - Shayde zastanowił się przez chwilę. - Chyba wiem
co. Ogromne serce i pasję. Ciebie niełatwo zniechęcić. Masz
entuzjazm i wiarę w to, co robisz.
- Zrobiłabym wszystko - Tess przełknęła łzy - żeby ocalić choć
jedną osobę.
- I właśnie to musisz powiedzieć Waltowi Moore'owi.
- O czym ty mówisz?
- %7łona Warta Moora zmarła na białaczkę - wyjaśnił Shayde,
starając się kontrolować drżenie głosu. - Na pewno znalazłaś tę
informację w jego dokumentach.
Tess pokręciła głową.
- Nie będę w stanie rozmawiać z nim na ten temat.
- Powinnaś. Możesz okazać mu współczucie. Pokazać, że
doskonale rozumiesz, co on czuje! Przekonać, że ta choroba pokonuje
wielu, niezależnie od wieku. I że on może coś z tym zrobić.
- Nie wiem. Jak mogłabym rozmawiać z nim o Robercie? Nawet z
tobą przychodzi mi to z trudem. Po tylu latach.
Shayde chwycił ją za ramiona i delikatnie potrząsnął.
- Więc Moore to zobaczy i zrozumie. Jeśli nie, to nic go nie
przekona. Ale istnieje cień szansy, że jeśli z nim szczerze
porozmawiasz, uda ci się.
Tess milczała. Nie, nie będzie w stanie otworzyć się przed
nieznajomym, rozmawiać z nim o tak osobistych, bolesnych
przeżyciach. Shayde jak zwykle odczytał jej myśli.
- Czas podzielić się Robertem z innymi, Tess. Już nie musisz czuć
się winna.
Tess wyrwała się z jego objęć.
- O czym ty mówisz?
Shayde wziął głęboki oddech. Wyglądał na bardzo zmęczonego i
przygnębionego.
- To proste. Ty przeżyłaś, a Robert musiał umrzeć. Sama
powiedziałaś, że był wspaniałym człowiekiem. Wszyscy go kochali.
Nie zasłużył na śmierć. Przecież tyle dawał innym. Każde jego słowo
bolało ją jak cios.
- Nie, nie zasłużył na śmierć! - krzyknęła.
- A gdyby żył, co by teraz robił, Tess? Pracowałby dla Altruistics,
tak? Kiedy już myślał, że wygrał, powiedział ci, że zaraz po studiach
będzie pracować w Altruistics, żeby z tym swoim chłopięcym
entuzjazmem pomagać ludziom walczyć z chorobą, która niemal go
zabiła. Tak było?
Tess zmagała się ze sobą. Usiłowała coś powiedzieć, lecz
wzruszenie ściskało jej gardło. Shayde znowu wszystko pojął. Bez
słów.
- Kiedy Robert umarł, ty podjęłaś jego myśl. Jego zadanie stało
się twoim.
- Musiałam coś zrobić - wydusiła w końcu. - Nie mogłam
pozwolić, żeby jego marzenie zginęło wraz z nim.
- Oczywiście. Czy ty tego nie rozumiesz, Tess? Nie mogłaś, bo
jesteś tak samo niezwykła, dobra, mądra i wspaniała jak Robert. -
Shayde ujął jej twarz w dłonie. - I choć może nie powiedziałbym, że
masz w sobie chłopięcy entuzjazm, to posiadasz coś równie
wartościowego - pasję i kobiecą intuicję, wobec których nie można
przejść obojętnie.
- To może nie zadziałać na Walta Moore'a - zaprotestowała
nieśmiało.
- Skąd wiesz?
Miał rację. Musiała przyznać, że czas już uporać się z własnym
bólem i zacząć normalnie żyć.
- Dobrze, umówię się z nim na spotkanie.
Shayde pocałował ją czule.
- Jeśli będę ci mógł jakoś pomóc, daj znać.
Udało jej się nawet uśmiechnąć.
- Złapiesz mnie, kiedy będę spadać?
- Zawsze.
To krótkie słowo brzmiało jak słodka obietnica - szczęścia, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl