[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prosić o przesunięcie waszego posterunku siedem-dwa o dziesięć metrów na północ, bo
zainstalowane tam światło będzie wpadało przez okno do jego sypialni.
- Pan Wembling prosi o przyjęcie mrożonego tortu. A jeśli to nie będzie zbyt kłopotliwe, czy
nie zechciałby pan postawić sześciu dodatkowych posterunków warty przy wejściu do
zatoczki?
- Bardzo przepraszam, panie komandorze, ale pan Wembling pragnąłby spotkać się z pańskim
oficerem dyżurnym o siedemnastej zero zero.
- Panie komandorze, pan Wembling prosi, żeby pan był łaskaw możliwie jak najszybciej...
- Cholera by wzięła tego Wemblinga! - wybuchnął Yorish.
O zmierzchu Smith zameldował, że zakończono przygotowania związane ze służbą
wartowniczą i rozprowadzono pierwszy rzut.
- Sądzę, że jesteśmy w dobrej formie - rzekł. - W każdym razie nie ma się o co martwić, poza
wytworami wyobrazni Wemblinga. Tubylcy nie mają żadnej broni.
- A kto panu tak powiedział? - zapytał Yorish. - Fakt, że jeszcze nie użyli żadnej broni, wcale
nie musi oznaczać, że w ogóle jej nie mają. Nie są przecież głupcami. Mam kilkanaście
meldunków, że obserwowali was, kiedy rozstawialiście warty. Jeśli są głupio ambitni, jeszcze
tej nocy poddadzą je gruntownej próbie. Wiedzą, że połowa wartowników to nowicjusze, a
mogą również wiedzieć, że załogom statków Floty Kosmicznej służba na lądzie jest obca.
Niektórzy z naszych ludzi mogą na warcie umierać ze strachu, patrząc na pustkę między nimi
a ciemnym lasem, a tubylcy mogą wiedzieć i o tym. Chcę, żeby oddziały, które teraz nie mają
służby, zorganizowano w plutony i tak rozlokowano, aby w razie potrzeby wszędzie można
było zapewnić posiłki. Czy rozmawiał pan z Mackliem?
Smith skinął głową.
- Czy powiedział panu - spytał Yorisha - że przez to wszystko tubylcy zaciągnęli Wemblinga
do sądu?
- Nie!
- To fakt. Wytaczali mu jeden proces za drugim i na całe miesiące wstrzymywali mu roboty.
Wembling wygrywał każdy z nich, ale do czasu wydania wyroku otrzymywał zakaz
prowadzenia robót.
- Nic dziwnego, że jest w paskudnym nastroju.
- Ale to nie wszystko. Jak już sądy pozwoliły mu podjąć prace na nowo, to tubylcy zaczęli go
nękać tymi głupimi kawałami, żeby opóznić roboty. Denerwuje to robotników i ostatnio miał
z tego powodu poważne kłopoty z zatrudnieniem.
- Czy pan wie, że Wembling utrzymuje, jakoby wszystko to robił dla dobra tubylców? Smith
popatrzył nań zdziwiony.
- Wobec tego co my tutaj robimy? Choć właściwie to nie nasza sprawa zastanawiać się nad
tym, po co tutaj jesteśmy.
- Bzdura - powiedział Yorish. - Jeśli wojskowy tego nie wie, cierpi na tym jego służba, gdy
próbuje dojść do tego na własną rękę. W każdym razie nie ma w tym nic specjalnie tajnego,
dlaczego tutaj jesteśmy. Wembling może rzucić tubylcom kilka okruchów, ale działa głównie
dla siebie i kiedy traci czas, to również traci pieniądze. Kiedykolwiek natrafi pan na jakąś
brudną politykę, gdziekolwiek pan na nią natrafi, zawsze będzie za nią stał ktoś, kto traci
pieniądze, albo stara się je zarobić. Niech pan nigdy o tym nie zapomina.
Z zapadnięciem nocy na placu budowy zaległa cisza. Na lądowisku stał w owalu światła
"Hiln", a cały obszar był otoczony pasem światła tuż za linią posterunków wart. Budynki
mieszkalne i biura również otaczał pas jasności, a cały teren omiatały reflektory, na krótko
rozświetlając pierwsze fragmenty szkieletu głównego budynku przyszłego uzdrowiska.
Pomimo rzęsistego oświetlenia Wembling nie odważył się kontynuować prac w nocy. W
gmatwaninie poruszających się cieni trudniej byłoby uniknąć zranienia przeszkadzających w
pracy tubylców, albo z kolei im byłoby łatwiej spowodować jakąś naprawdę poważną awarię.
Zaraz po zapadnięciu ciemności Yorish ponownie wybrał się na obchód. Wśród jego ludzi
panowało mniejsze napięcie niż oczekiwał. Znudzona pewność siebie weteranów Wemblinga
wydawała się wpływać na nich uspokajająco. Yorish wrócił na pokład "Hilna" i zabrał się do
pisania raportu, a kiedy drugi rzut stanął na warcie, ponownie przeprowadził inspekcję. Już
się pogodził z tym, że nie będzie spał tej nocy, ale jego ludzie byli w dobrym nastroju, a noc
wydawała się tak spokojna, że postanowił przespać się trochę przed inspekcją trzeciego rzutu.
Położył się i już spał głębokim snem, gdy powietrzem wstrząsnął jakiś wybuch.
Huk potężnej eksplozji jeszcze przetaczał się echem po odległych wzgórzach, kiedy Yorish
był już przy trapie. Z kilku stron rozległo się ostre bzykanie: to zdenerwowani ludzie nie
wytrzymali i użyli broni. Jakiś patrol operujący wewnątrz linii posterunków wart wykonał
klasyczne "kryj się", a ludzie wchodzący w skład warty rezerwowej zerwali się na równe nogi
i nerwowo coś bełkotali. Z budynków mieszkalnych zaczęli wysypywać się robotnicy, pojazd
Wemblinga ruszył chybotliwie w kierunku lądowiska, zaś zrezygnowany Yorish spokojnie
czekał.
Nastąpił kolejny wybuch, a potem jeszcze jeden. Smith składał wstępny meldunek, kiedy
nadjechał pojazd Wemblinga. Kłapiąc kapciami i powiewając połami szlafroka, ambasador
wygramolił się z wehikułu i podbiegł do "Hilna", a za nim jego nieodłączna straż przyboczna.
Yorish zszedł po trapie, wychodząc mu na spotkanie. W dalszym ciągu słychać było echa
eksplozji.
- Tubylcy używają materiałów wybuchowych! - wysapał Wembling.
- Wszystko na to wskazuje - zgodził się Yorish.
- Atakują nas!
- Nonsens! %7ładen z wartowników niczego nie zauważył.
- Czy pamięta pan te trujące kolce, o których wspominałem? Może mają jakąś broń, z której
strzelają do nas tymi kolcami? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl