[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Głos płynący z ognia jest silny, acz kojący, toteż nawet w obliczu Boga nie odczuwam
lęku. Przysłaniając lekko oczy przed spowijającą go aureolą światła, jestem w stanie
ponownie spojrzeć na ducha.
 Nieśmiertelna świetlistości, czego żądasz ode mnie, niegodnego uczonego?
Denier bez słowa wskazuje ręką w stronę wciąż jeszcze mrocznych murów Procampuru.
 Pisz dla cudzoziemców, aby zachęcić ich do czytania. Pozostań na Zachodzie i stań się
muzą dla mieszkańców tych stron. Uczyń tak, a nigdy nie zaznasz rozpaczy.
W tym momencie mu przerywam.
 A zatem nie mógłbym powrócić w ojczyste strony.
 Nie, dopóki nie będziesz gotów, by umrzeć, lamo. Pozwoliłem ci zaznać smaku
ojczystych stron, za którymi tak tęskniłeś. Czy teraz powrót tam byłby dla ciebie równie
słodki i cudowny, jak go sobie wyobrażałeś?
Patrzę na jadło, stojące przede mną na kobiercach i skąpane w jego blasku.
Po śmierci Yamuna Tuigani nie mieliby powodu, by powitać mnie w swym kraju z
otwartymi ramionami. A czego mogłem oczekiwać po powrocie do Khazari, podbitego przez
Yamuna w czasach, gdy mu wiernie towarzyszyłem?
Ze smutkiem przyznaję to, o czym w głębi duszy zawsze wiedziałem  moje
wspomnienia stały się iluzjami, ulotnymi snami o miejscach, których nie mogę już określać
mianem domu.
 Zgadzam siÄ™.
 A zatem załatwione.  Pojawia się potężny błysk światła i zostaję oślepiony. Robię
chwiejnie krok naprzód, moje zmysły umykają w czerń i chłód. Oczy me płoną, a czaszkę
przeszywa pulsujący ból. Miękkie kobierce pode mną znikają i spadam nagle na zimne i
mokre kamienie.
W końcu migoczące mroczki przed mymi oczami rozpływają się i znów mam przed sobą
spowitą we mgle noc. Ogród i miękkie dywany zmieniły się w nagie, bezlistne drzewa i
chłodne kamienne płyty. Obok mnie, na jednej z nich leży mały woreczek. Biorąc go do ręki,
rozsupłuję sznurki i wysypuję na dłoń niewielką strużkę migoczących oślepiającym blaskiem
klejnotów, wartych, jak sądzę, nie mniej niż dziesięć tysięcy złotych lwów.
 Mistrzu!  to głos Foxe'a. Odwracam się, gdy mgła się rozwiewa, by odsłonić przede
mną portyk świątyni Deniera. Foxe szybko zbiega po schodach, nadal ubrany w tę samą
pospiesznie narzuconą na siebie szatę, tak jak zostawiłem go godzinę czy więcej temu. Czuję
się nagle głupio, siedząc wśród ciemności, w pomiętych, kompletnie przemoczonych szatach.
 Mistrzu, co się stało? Ostrzegałem cię, byś nie szedł. Jesteś bezpieczny?
Co mam mu powiedzieć? Z całą pewnością pomyślałby, że zostałem opętany lub
zaczarowany. Gdyby nie te kamienie, również nie dawałbym wiary w to, co mi się
przydarzyło, niemniej coś jednak musiałem mu odpowiedzieć.
 Byłem w domu, ale już wróciłem.
 Co?
 Pózniej, Pierworodny Foxe. Jestem zmęczony. Pomóż mi wrócić do świątyni.
Możemy się spakować jutro. Rozglądam się, by nabrać pewności, że jestem tam, gdzie myślę,
że jestem.
 Nadal chcesz nas opuścić?  mówi smutnym tonem, wsuwając swą silną, wielką dłoń
pod mój łokieć, aby pomóc mi wstać. Podnoszę się nieco chwiejnie, nadal zdezorientowany
moim nagłym pojawieniem się przy wejściu do świątyni.
 Tak i nie, Foxe. Myślę...  Obracam w dłoni kilka kamieni, usiłując stwierdzić, ile
książek mógłbym za nie nabyć.  Sądzę, że zanim zrobię cokolwiek, mam tu jeszcze jedną
sprawę do załatwienia. A potem... Czy mówiłem ci już, jak bardzo chciałbym odwiedzić
Waterdeep?  Wchodzimy wolno po kamiennych stopniach świątyni.  Gdybym
»zdecydowaÅ‚ siÄ™ wyruszyć w podróż, potrzebowaÅ‚bym dobrego sekretarza, aby mi
towarzyszył. Nie wiesz, gdzie mógłbym znalezć kogoś odpowiedniego?
ZAAMANE SERCE
Scott Ciencin
Penn Othmann nie potrafił wyjaśnić, dlaczego był tak zdenerwowany zamykając swój
mały, ekskluzywny sklepik. Dzień minął spokojnie i, zgodnie ze zwyczajową rutyną,
pracował do pózna, katalogując antyki. Mimo to gdy Othmann miał zamknąć za sobą drzwi,
przekręcić klucz i wypowiedzieć słowo uaktywniające magiczny system ochronny, ogarnęło
go dojmujące, przeszywające do szpiku kości przerażenie. Chciał wrócić do środka i ukryć
siÄ™.
To byłoby dziecinne  powiedział do siebie. W tak cywilizowanym mieście, jak Arabel
nocą, nie ma się czego obawiać. Zupełnie niczego.
Nagle z ciemności wyłoniła się postać. Othmann poczuł eksplozję bólu w ramieniu i
krzyknął. Został zraniony. Na próżno pragnął zaufać swym instynktom, ale było już za pózno
na obwinianie siebie. Jedyne co się obecnie liczyło, to przetrwanie.
Zanim Penn Othmann zdążył wydać kolejny dzwięk, dłoń napastnika zatkała mu usta.
Othmann został szarpnięty w tył z przerażającą i niewiarygodną brutalnością; głową uderzył
w ścianę. Przed oczyma wybuchła mu feeria świetlnych mroczków.
Napastnik chwycił go za ramię i przemówił cichym głosem wprost do ucha Othmanna.
 Uciekaj! Jeżeli krzykniesz, wypruję ci flaki.
Kupiec rozpaczliwie chciał powiedzieć mrocznej, zdeformowanej postaci, że jest gotów
zapłacić każdą cenę za darowanie mu życia, ale ton grozby wyraznie dał mu do zrozumienia,
że jego prośby na nic by się nie zdały.
Penn Othmann rzucił się do ucieczki, jak mu kazano. Biegł mrocznymi uliczkami miasta,
pokonywał wąskie zaułki, przeskakiwał nad bramkami i pędził wśród opustoszałych alejek.
Złotowłosy kupiec modlił się, by nie wysiadło mu serce. Chciał się zatrzymać, zaczerpnąć
tchu i odpocząć, ale jego prześladowca pozostawał stale zaledwie o kilka kroków za nim.
Zaprawa, jaką odbył trenując do cotygodniowego miejskiego biegu, sprawiła, iż ciało miał
silne i smukłe, ale zimne, nocne powietrze boleśnie wgryzało się w krwawiącą ranę na jego
ręku.
Dumna, przystojna twarz Othmanna wykrzywiona była grymasem bólu i wysiłku. Jego
błękitne jak niebo oczy lustrowały bezustannie rozciągający się przed nim labirynt.
Nie zdawał sobie sprawy, że biegł z góry wytyczoną ścieżką, ku szczególnemu celowi 
uświadomił to sobie dopiero, gdy pokonał kolejny zakręt i znalazł się na wprost
ciemnozielonej ściany zieleni. W gęstwinie krzewów ziała koszmarna, czarna szczelina,
mroczne, łukowato sklepione wejście do cudownych ogrodów cytadeli. Dwaj strażnicy leżeli
na brzuchu. Być może nie żyli, aczkolwiek Othmann nie mógł być tego pewien.
I nagle zrozumiał, dlaczego tu go sprowadzono. Zatrzymał się, a odgłos kroków za jego
plecami ucichł. Ogarnęła go świadomość, że ucieczka nigdy naprawdę nie była możliwa, ale
zaraz zastąpił ją strach, groza jakiej nigdy dotąd nie zaznał.
Drżąc, Penn Othmann odwrócił się i spojrzał w oblicze swego kata.
Mroczna postać uśmiechnęła się z rozkoszą i podeszła bliżej.
Delikatny szept przeniknął przez materiał snów Myrmeen Lhal sprawiając, iż smukła,
zmysłowa brunetka drgnęła i obudziła się.  Myrmeen  powiedział głos mocnym,
melodyjnym tonem  czas rozpocząć dzień, moja droga.
Jej ciemnoniebieskie oczy, usiane drobnymi złotymi plamkami, otworzyły się z
trzepotem rzęs. Był ranek. Głos powtórzył wiadomość, a Myrmeen sięgnęła ręką do
ozdobnego nocnego stolika przy łożu i zatrzymała dłoń przy cudownym, kryształowym
feniksie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl